Massive Attack – Heligoland

Massive Attack - Heligoland (EMI, 2010)Massive Attack — Heligoland (EMI)

1. Pray For Rain feat. Tunde Adebimpe – bardzo dobre
2. Babel feat. Martina Topley-Bird – ujdzie
3. Splitting The Atom feat. Horace Andy – dobre
4. Girl I Love You feat. Horace Andy – słabe
5. Psyche feat. Martina Topley-Bird – ujdzie
6. Flat Of The Blade feat. Guy Garvey – zjawiskowe (Sylvianie – drżyj)
7. Paradise Circus feat. Hope Sandoval – spektakularne
8. Rush Minute – dobre
9. Saturday Come Slow feat. Damon Albarn – zjawiskowe
10. Atlas Air – ujdzie




15 komentarzy

  1. Adrian pisze:

    Girl I Love You – słabe ? Atlas air ujdzie ? Natomiast Flat Of The Blade zjawiskowe ? Niezłe jaja. Niby kwestia gustu, ale też tego czy ktoś jest fanem MA. Takie Girl I love you to klasyka grania tego składu. Dla mnie np. kawałek Flat Of The Blade po pierwszych przesłuchaniach był jedynym ni to z gruszki ni z pietruszki.

  2. Mariusz Herma pisze:

    Ano, jestem fanem Massive Attack, a przynajmniej ich muzyki.

    Ale jeszcze bardziej – niepowtarzalności. Było już coś takiego, jak „Flat of the Blade”? Bo ja ze zdziwienia aż przysiadłem w fotelu. A klasyka, jak to klasyka, już była.

    Kwestię fajne/niefajne pomijam, bo tego faktycznie nie rozstrzygniemy. Porównanie do Sylviana samo się narzuca w kontekście jego ostatniego dziełka – niby sami fani, a jak skrajnie rozbieżne były opinie.

  3. Adrian pisze:

    Nie było czegoś takiego jak „Flat of the Blade”. Dziwne to jest. Bardzo dziwne.

    Wchodzimy na pole akademickiej dyskusji: czy niepowtarzalność to jedyny wyznacznik dobrej muzyki ? Czy najważniejszy ? Nie wykluczam, że należę do tej grupy osób co lubią to co już znają. Ktoś kiedyś napisał w „Tylko Rocku”, że są zespoły od których oczekuje się wyłącznie tej, a nie innej muzyki np. Pink Floyd. Może istotnie słuchając Massive Attack wydającej płyty tak rzadko, czekamy na przełomowe numery i rozwiązania wybiegające o ileś tam lat.

    W każdym bądź razie ja wracam częściej do „Girl I love you”. Teledyski promujące album są prawdopodobnie niepowtarzalne. Tak słyszałem, nie znam się.

  4. Michał pisze:

    „Flat of the Blade” jest świetne rzeczywiście, ale nie powiedziałbym, że nic takiego jeszcze nie było, choć trudno mi teraz o konkretne przykłady, przypominają mi się jakieś eksperymenty, które kiedyś można było słyszeć nocami na Vivie Zwei, a od około 2:40 jak wchodzą pady kojarzy mi się z Dead Can Dance. Ale jako całość bardzo nowatorskie. A „Girl I Love You” moim zdaniem lepiej wyszło w remiksie She Is Danger.

  5. Mariusz Herma pisze:

    Na szczęście nie jest tak, że trzeba wybierać: albo nowatorskie – czy chociaż świeże w danym kontekście – albo, mówiąc wprost, ładne. Od zawsze szukałem muzyki i ciekawej, i pięknej, równocześnie.

    Co do tego pierwszego można się kłócić i przekonywać, co do drugiego – tylko powiedzieć swoje zdanie.

    (stąd też ci, według których muzyki nie da się obiektywnie oceniać, nie mają racji; i ci, którzy mówią, że to możliwe – też nie. ha!)

  6. ArtS. pisze:

    Dlatego ukuto takie pojęcie jak intersubiektywność. :)

    Ja nie oczekuje od MA żadnego przełomu, bo generalnie mało przywiązuję się do nazw i staram się nie postrzegać muzyki tylko przez pryzmat autorski/biograficzny. Przeważnie jednak, gdy wkładam płytę do odtwarzacza oczekuję, że będzie spójna, równa, intrygująca, trzymająca w napięciu od początku do końca. O „Heligoland” tego się powiedzieć nie da. To płyta, która ma momenty i jest dobrze zagrana/wyprodukowana, a to dla mnie mało. Czterech gwiazdek bym nie dał. Wracać do niej też nie będę, bo wolę posłuchać np. zeszłorocznej King Midas Sound.

  7. airborell pisze:

    Ciekawe, bo dla mnie Girl I Love You to jeden z niewielu fajnych momentów na tej płycie. IMO do zapomnienia.

  8. Mariusz Herma pisze:

    O nierówności Heligoland jak widać nie trzeba mnie przekonywać. Ale przeginanie z krytyką grozi przegapieniem kilku fajnych utworów, a to zdecydowanie „już coś”. Przesłuchałem tę płytę z dziesięć razy i mam ochotę na jeszcze (choćby wyrywkowo), a to w tym roku dotyczy na razie tylko Hebdena, mimo że niczego genialnego też nie nagrał.

    No a cecha „nie będzie się do niej wracać” nie dotyczy (dzisiaj?) maksimum kilku płyt rocznie, czyli kilkudziesięciu z całej minionej dekady.

  9. ArtS. pisze:

    Nie chodzi mi o przeginanie z krytyką, bo nie piszę przecież, że jest to rzecz kiepska i beznadziejna. Ale coraz częściej towarzyszy mi przekonanie, że skoro płyta, która jest po prostu dobra ląduje w koszu po kilku odsłuchach, to może po prostu niepotrzeba mi takiej muzyki? Ostatnio przeczytałem fajną wypowiedź Jona Abbeya, twórcy wytwórni Erstwhile, którą pozwolę sobie przytoczyć:

    „Jeśli chcesz wydawać płyty, bez względu na to, czy jesteś muzykiem, czy prowadzisz wytwórnię płytową, czy jedno i drugie – musisz mieć dobry powód powstania każdej z nich. Nie wydawaj ich tylko dlatego, że są OK, albo tylko dlatego, że chcesz sprawdzić co myślą o nich inni ludzie. Ukazuje się naprawdę zbyt wiele dostatecznie dobrych płyt, a tych znakomitych wciąż za mało. Dąż do stworzenia czegoś wielkiego kiedy tylko to możliwe. Nawet jeśli się nie uda, lepsze to niż wydanie kolejnej porządnej płyty.”

    Bardzo mi się to sposobało. Uświadomiłem też sobie, że znacznie bardziej cenię artystów, którzy są w stanie podjąć to ryzyko, nawet jeśli rezultat nie jest dla mnie zadowalający. Weźmy ostatni Portishead – nie cenię jej muzycznie, ale sam fakt, że nagrali TAKĄ płytę sprawia, że patrzę na nią przychylniejszym okiem, niż na Massive Attack, którzy poszli drogą bezpieczną, zapraszając (za) dużo uznanych postaci i tworząc „dostatecznie dobrą płytę”.

  10. Mariusz Herma pisze:

    Zgoda, dzięki za ten cytat, z jedną uwagą: kto ma ocenić? Czy jeśli się trafi siedemset osób, dla których nowa płyta MA jest „TAKĄ” – czy to już legitymuje jej istnienie, czy dopiero od tysiąca? Musi od razu lądować w podsumowaniach dekady?

    Oczywiście w ten sposób sankcjonujemy największy szit, bo zawsze ktoś się znajdzie. Ale może tak właśnie powinno być, przy braku narzędzi obiektywnej oceny.

    Poza tym w rozmaitych dziedzinach życia (w tym wszelkich odcieniach sfery prywatnej) „dobrze” wystarczy, a ściganie się z ideałem uważane jest za patologię (a szczególnie rezygnowanie z dążenia, jeśli ideał jest nieosiągalny). Czemu w muzyce tylko przełomowe, dziejowe miałoby się liczyć? Pościg za optimum kojarzy mi się z rynkiem, a nie ze sztuką, która gdzieś tymi wszystkimi niedoskonałościami oddycha.

    No i być może – w zasadzie jestem tego pewien – dzięki przeciętniakom rozpoznajemy nieprzeciętnych. Stephen King radził pisarzom-aspirantom, by regularnie czytali złą prozę.

  11. ArtS. pisze:

    Życie i sztuka to nie to samo. To truizm, ale może warto go powtarzać. Nasze własne życie jest jedynym które mamy, czego o tworach artystycznych powiedzieć się nie da: obcujemy z wieloma, które możemy zestawiać, porównywać, oceniać względem siebie. Dlatego, gdy komuś umrze bliska osoba, to jest to tragedia, osobista i indywidualnie przeżywana, ale gdy oglądamy film z cyklu „okruchy życia” na TVP1, który przedstawia taką sytuację, to jest to oparty na kliszach banał.

    Oczywiście sprawa jest bardziej skomplikowana, co słusznie wydobywasz swoimi pytaniami. Bo np. są ludzie, którzy autentycznie się wzruszają przy oglądaniu takich filmów. I co wtedy? Kto ma oceniać? Na pewno nie większość, bo to właśnie jest dyktat rynku. Elita intelektualna, która czyniła to przez dość długi okres historii kultury zachodniej, dawno już się rozpadła i przy obecnym obiegu informacji raczej nie ma szans na powrót do dawnej funkcji. Jedyna możliwość to chyba: każdy na swój własny indywidualny użytek. Dlatego piszę, że ja nie potrzebuję muzyki dostatecznie dobrej, ale zjawiskowej, a kryterium wynika oczywiście z tego, co w życiu słyszałem, kiedy, etc. To, jak inni ludzie słyszą muzykę pozostanie chyba jedną z nierozwiązanych tajemnic wszechświata.

    Oczywiście niedoskonałość jest niezwykle ważna dla doświadczenia sztuki, ale przecież mi nie chodzi o dehumanizację i wyeliminowanie wszystkich usterek. Chodzi raczej o pewną postawę, zarówno twórczą, jak i odbiorczą; o gotowość poniesienia ryzyka transgresji. Inaczej brzmi niedoskonałość, który płynie z nieudanej próby osiągnięcia czegoś wielkiego, a inaczej niedoskonałość, która jest po prostu rezultatem miałkości. Inaczej mówiąc: „musi istnieć dobry powód zaistnienia danej muzyki”.

    Kwestia dążenia do ideału wywodzi się jeszcze z Antyku więc niekoniecznie musi mieć coś wspólnego z rynkiem, podobnie jak z „patologią”, ale to na tyle skomplikowane i filozoficzne problemy, że lepiej ich tu nie rozstrząsajmy. :)

  12. Mariusz Herma pisze:

    Ostatecznie decyduje artysta. A artyści, obawiam się, zawsze są przekonani, że mają „dobry powód”. I nawet gdy chodzi o opłacenie rachunków, albo spłatę zobowiązań względem wytwórni, w zasadzie trudno odmówić im racji.

    My pewnie powinniśmy się zająć raczej pytaniem, czy mamy wystarczająco dobry powód, by słuchać (danej) muzyki. Bo od miałkiego słuchania biorą się miałkie płyty, zaspokajające miałki popyt :-)

  13. pola pisze:

    połowa piosenek jest dobra, w tym dwie bardzo (Splitting.. i Saturday..), a jednej to słucham ostatnio na repeacie – Rush Minute!!! a to taka do bólu zwyczajna piosenka!!! czyli nie trzeba aż tak daleko szukać żeby zrobić dobrze..

    naturalnie mówię o przyjemności słuchania..

    cóż, jesteśmy zdani na sumienia artystów ;)

  14. Adrian pisze:

    Na serwisie allmusic wreszcie pojawiła się recenzja nowego Massive Attack. Album dostał 3,5 gwiazdki – najsłabiej ze wszystkich płyt studyjnych. I nie zgadnie redaktor Herma co tam napisali, chyba że czytał. :) Napisali dokładnie odwrotnie niż redaktor Herma w „Przekroju”. W skrócie: na płycie brakuje klasycznego MA, a za dużo eksperymentów. Całość brzmi jak jakiś soundtrack. Nie znaleźli równowagi w przeciwieństwie do ostatniego Portishead pomiędzy eksperymentem a emocjami. Wniosek dość banalny: każdy oczekuje czegoś innego. Jedni zaskoczeń, a drudzy „zwyczajnego trip-hopu”. Biedni ci artyści.

  15. Mariusz Herma pisze:

    Pewnie chodzi im o to klaskanie, ów nadmiar eksperymentów :-)

    Ale zaskakująco niska ocena jak na Allmusic, bo ostatnio walą samymi czwórkami i piątkami nawet przy najgorszych gniotach. Podejrzewam, że w trosce o stosunki z majorsami.

Dodaj komentarz