Przy pisaniu zamiast z fortepianu korzystała z gitary, a przy nagrywaniu zatrudniła producenta kojarzonego z rockiem i Tomem Waitsem. Temu ostatniemu podkradła również dwóch gitarzystów (w tym Marka Ribota!) i jawnie powołuje się na inspirację jego „Mule Variations” z 1999 roku. Zaprzyjaźniła się nawet z instrumentami wymagającymi zasilania z gniazdka i w końcu doceniła sekcję rytmiczną.
Uspokajam fanów: na swojej czwartej płycie Norah Jones nie porzuca ciepłego sentymentalizmu i aranżacyjnego umiaru, za który pokochały ją tłumy. Ale ożywia je nowymi barwami, dynamizuje i dekoruje najlepszymi melodiami w całym dotychczasowym dorobku. Jeśli kilka lat temu skreśliliście ją i na sam dźwięk nazwiska Jones myślicie o podwójnym espresso, czas dać jej drugą szansę.
„Przekrój” 47/2009