O Screenagers – Kuba Ambrożewski

Screenagers po liftingu ruszyło właśnie z serią tekstów podsumowujących dekadę, co jest niezgorszą okazją, aby z kierującym tą maszynerią Kubą Ambrożewskim trochę o serwisie pogadać.

Co robię z tym większą przyjemnością, że znamy się mniej więcej tyle, ile serwis istnieje. A znajomości owej nie przeszkodziło nawet to, że wymiana ówczesnych „płyt życia” (patrz niżej) gdzieś u jej zarania zaowocowała uprzejmym milczeniem obu stron (dziś bardziej mi się podoba!).

Przyznasz się, jaka jest dziś oglądalność Screenagers?

Dawno już doszedłem do przekonania, że serwisy takie jak Screenagers – działające oddolnie, nie nastawione na komercjalizację – są skazane na niszę, którą wypełniają stosunkowo szybko i skutecznie, tyle że dalej nie bardzo jest z czego „pociągnąć”. Myślę, że prawie każdy, kto ma dziś w Polsce na półce – czy bardziej: na iPodzie – płyty Animal Collective, Phoenix albo Broken Social Scene, zetknął się z nazwą Screenagers, a pewnie jest naszym stałym bądź okazjonalnym czytelnikiem. Tyle że ta grupa liczy moim zdaniem w porywach kilka tysięcy osób – i to potwierdzają nasze statystyki.

No to czemu się nie komercjalizujecie?

Przyczyny są prozaiczne – ludzie zaangażowani w tworzenie Screenagers mają zazwyczaj całkiem poukładane życie osobiste i zawodowe, a serwis jest dla nich tylko przyjemnym wycinkiem rzeczywistości. Prowadzenie działalności komercyjnej to szereg mało przyjemnych obowiązków, do których trudno zmusić ludzi zajmujących się czymś charytatywnie. Wiąże się też z nim sporo zgniłych, a jakże, kompromisów, z którymi nie spałoby nam się za dobrze. Niemniej jednak mam w ostatnim czasie poczucie nie tyle komercjalizacji, co logicznego i stabilnego rozwoju. A na tym chyba każdemu, kto uczestniczy w tego rodzaju inicjatywie, zależy najmocniej.

A ile osób pisze dziś dla serwisu?

Około dwudziestu – przy czym stopień ich aktywności bywa bardzo różny.

Motywacja?

Mnie wystarczy kilka ciepłych słów od znajomych bądź nieznajomych – nie spotykam się z nimi jakoś szczególnie często, ale wystarczająco, żeby wciąż mi się chciało. Mówiąc bardziej wprost: wszyscy jesteśmy trochę próżni. Myślę też, że możliwość współtworzenia „rynku” dla dobrej muzyki w szerokim tego słowa rozumieniu jest mobilizująca.

Może ludzie wierzą, że to wstęp do „poważnej” kariery?

Nie wydaje mi się, żeby dla kogokolwiek była to motywacja numer jeden.

A co najbardziej demotywuje?

Zdarzyło się w czasie istnienia Screenagers kilka sytuacji, w których mocno zwątpiłem w sens tego, co robimy. Na szczęście większość z nich miała miejsce dawno temu. Część tych sytuacji miała charakter zewnętrzny, część – wewnętrzny. To jednak naturalne, kiedy tworzysz medium o strukturze tak pluralistycznej i demokratycznej.

Szczerze mówiąc nie pamiętam, skąd Screenagers w ogóle się wzięło. Jak to się zaczęło?

Wyjaśnię od razu, że nie jestem ani założycielem Screenagers, ani autorem nazwy, nie było mnie też przy narodzinach serwisu. Genezę Screenagers znam z drugiej ręki – powstało jako platforma wymiany opinii grupy ludzi zainteresowanych gitarową muzyką nieobecną w polskich mediach. Odnoszenie ówczesnego kształtu Screenagers do dzisiejszych realiów jest nieporozumieniem. Z obecnego punktu widzenia była to inicjatywa szczytna, choć nieco naiwna – w takim pozytywistycznym, pracy-od-podstaw tego słowa rozumieniu. Cieszę się, jeśli ktoś dzięki tamtemu Screenagers sięgnął po …Trail Of Dead czy Idlewild i potraktował to jako odskocznię od side-projectów ex-członków Alice In Chains. Na szczęście przez tych siedem lat wiele się zmieniło. Imponująco rozwinęły się zarówno kompetencje twórców Screenagers, jak i obycie czytelników serwisu.

A ty pamiętasz, czym najbardziej się wtedy jarałeś? I jak to się ma do dziś?

Mój gust ewoluuje od zawsze w dość konsekwentny i logiczny sposób, co bywa dość nudne, ale tak już jest i nic na to nie poradzę. W 2003 roku siedziałem mocno w klasyce nowej fali i indie-popu z mocnymi tendencjami w kierunku brytyjskim. Słuchałem namiętnie The Go-Betweens i British Sea Power, a moją płytą wszech czasów był pierwszy album Stone Roses. Mniej lub bardziej, ale nadal szanuję większość artystów, którzy wtedy byli dla mnie wyznacznikiem jakości. To, że spora część moich wrażeń i opinii nie dezaktualizuje się dla mnie samego, ma dla mnie znaczenie. Kilka ówczesnych zajawek wydaje się z dzisiejszej perspektywy zupełnie nieistotnych, a nawet zabawnych – i to też dobrze, dwadzieścia lat ma się raz w życiu.

Powoli ale konsekwentnie poszerzacie horyzonty, co – jak widać w komentarzach – trochę boli. Jak to gubienie indie odbija się na nastrojach w redakcji?

Dla mnie „indie” nigdy nie było drogowskazem samym w sobie. To, że na pewnym etapie mocno zasłuchiwałem się w tego rodzaju brzmieniu i że nadal sporą część mojej kolekcji zajmują niezależne zespoły grające na gitarach, wynika w stu procentach z preferencji estetycznych, wrażliwości, dorastania w określonej tradycji. Ludzie tworzący dziś Screenagers to osoby myślące podobnie i otwarte na to, co się dzieje wokół nich. Nie zainteresujesz nikogo swoimi opiniami, jeśli sam nie jesteś zainteresowany niczym poza czubkiem swojego nosa. Mieliśmy w przeszłości kilka rzęsistych dyskusji na temat programu serwisu – moim zdaniem czas pokazał, że możliwie najszerszy zakres tematyczny jest najmocniej stymulujący dla kreatywności autorów. Dowodzi tego fakt, że do najlepszych tekstów Screenagers w ostatnich kilkunastu miesiącach nie należały rozprawki o znaczeniu Sonic Youth czy Modest Mouse.

Jak to jest z konkurencją między Wami a Porcysem?

Mogę mówić tylko za siebie. Nie odbieram Porcys na zasadzie konkurencji – myślę wręcz, że jeden serwis tworzy nową przestrzeń dla drugiego i odwrotnie. Oczywiście trudno ignorować istnienie tej strony i udawać, że nie miała wpływu na dużą część środowiska, bo jest jasne, że miała. Było tam w swoim czasie kilku świetnych autorów i sporo świetnych tekstów. Oprócz tego wszyscy bez wyjątku redaktorzy tego serwisu, których miałem okazję poznać, okazali się bardzo sympatycznymi i ciekawymi ludźmi. Natomiast ja osobiście za sprawą Porcys nie poznałem zbyt wielu płyt, które zmieniłyby moje życie – może mieć tu znaczenie fakt, że generalnie 90% muzyki odkrywam na własną rękę. A jeśli rozmawiamy w kontekście tego, co robię na Screenagers, to Porcys nigdy nie był dla mnie motywacją do działania. Wydaje mi się, że większość redakcji tak właśnie do tego podchodzi w tej chwili – życzymy powodzenia i robimy swoje.

A jak się trafi w załodze Screenagers dwóch z zupełnie innym zdaniem na temat płyty i każdy chce recenzować?

Nie ma takiej możliwości – wszystkie oceny ja przydzielam odgórnie. Żart! Z takiej naprawdę rzadkiej sytuacji szukamy zwykle wyjścia „obiektywnie” najmniej szkodliwego – płytę zrecenzuje autor, który możliwie najlepiej reprezentuje punkt widzenia tych osób, które wyraziły swoją opinię na temat.

Podsumowujecie teraz dekadę. Nie bawi cię to, że żadne „poważne” medium nie podjęło się tego zadania, a tu ludzie ze Screenagers odwalają po nocach małe licencjaty?

Raczej smuci niż bawi. Mam nadzieję, że ktoś się jeszcze obudzi.

Twój ulubiony writer?

Nominowani są Paweł Sajewicz, Marta Słomka i Maciek Maćkowski (tylko pisz częściej, chłopie!).

A redakcyjne frakcje?

Myślę, że wszelkiego rodzaju frakcje tworzą się zwykle w oparciu o barierę technologiczną – internet jest strasznie upośledzoną formą komunikacji. Ludzie, którzy mają okazję do tego, żeby wymienić się płytami, opiniami na żywo, przeżyć wspólnie koncert albo wyjazd na festiwal, znajdują między sobą lepsze, bardziej naturalne porozumienie i bardziej sobie ufają. Nie ma moim zdaniem w tej chwili jakiegoś wyraźnego podziału w redakcji na osoby skupione wokół konkretnych, fundamentalnych postulatów – zdarzają się sytuacje, w których różnimy się opiniami. Zero sensacji.

Jeden z redaktorów PopMatters przyznał ostatnio, że ludzie przestają im czytać recenzje – według statystyk klikają w nie tylko po to, by zobaczyć ocenę, nawet nie czytają pierwszego zdania (a miałem nadzieję, że moje zachowania nie są reprezentatywne!). Ostatni lifting Pitchforka i przestawienie się na newsy, na wideo sugeruje, że chyba mają ten sam problem. Nie boisz się o Screenagers, które bazuje właśnie na recenzjach?

Ja mimo wszystko wierzę w ludzi. Poza tym taki detal – piszesz o serwisach, które istnieją w zupełnie innej przestrzeni niż my (choć paradoksalnie w tej samej). Czytelnik PopMatters ma dziennie do obskoczenia kilkadziesiąt stron o podobnej tematyce. Kilkaset – jeśliby liczyć blogi. Na wielu z nich codziennie znajdzie kilka nowych aktualizacji. Czytelnik Screenagers może wejść na Porcys, Nową Muzykę, twojego bloga i coś tam jeszcze – wszystko jest w stanie przestudiować w kwadrans przy kawie.

Fine.




4 komentarze

  1. pola pisze:

    cenię i odwiedzam screenagers, ale ta afirmacja popu pod różnymi postaciami jest męcząca i nudna dla mnie. wśród redakcji są może ze trzy osoby, które wątpią czasem w pop (mainstreamowy, alternatywny czy inny). naturalnie najdłuższy tekst w podsumowaniu dekady ma dot. właśnie popu…wszytstko jest pop, życie jest pop. potworek pop. a definicja popu to jakiś koszmarek.

  2. macio pisze:

    @afirmacja pop (…) jest męcząca

    LOL! wracaj do Hybryd słuchać metalu

  3. Piotrek K. pisze:

    „Jak to jest z konkurencją między Wami a Porcysem?”

    Hehe, podoba mi się ta odpowiedź. W stylu Kuby. Miło, miło, ale wiedział, jak trzeba pojechać.

  4. Kuba pisze:

    Oj Macio Macio.

    Pola – myślę, że mimo wszystko pop nie jest i nie będzie dominującym elementem krajobrazu Screenagers (tak jak nie będzie nim żadne konkretne brzmienie), a felietony 00-09 to na tyle ogromny materiał, żeby każdy znalazł tam dla siebie dużo lektury. Pozdrawiam!

Dodaj komentarz