Ten mężczyzna z brodą to Yusuf Islam, czyli Cat Stevens. Artysta uznany kilka lat temu za terrorystę właśnie wydał nową płytę i szykuje pierwszą od ponad 30 lat trasę koncertową
Pójdę o zakład, że nie wierzyliście w powodzenie tego koncertu!” – zagaił Yusuf Islam, witając 400 osób zebranych w połowie maja w klubie El Rey w Los Angeles. Pewnie by wygrał ten zakład, ale czy można się dziwić niedowiarstwu Amerykanów, skoro „artysta znany niegdyś jako Cat Stevens” nie dawał zbyt wielu powodów, by o nim pamiętać?
Jeden z największych gitarowych bardów lat 70. przyjechał promować nowy album „roadsinger”. – To płyta autobiograficzna, ale „r” piszcie małą literą. Tak, kiedyś użyłbym wielkiego „R” – tłumaczył, myśląc o czasach, gdy jego „Wild World” podbijało światowe listy przebojów.
Skromność skromnością, ale Yusuf zgromadził już przyjaciół z dawnych lat i przymierza się do wielkiego powrotu na światowe sceny. Skąd powraca?
Ostatnią trasę po USA Cat Stevens odbył w 1976 roku, kiedy to po jego entuzjazmie dla muzyki nie pozostał ani ślad. Wyjaśnienia szukano w spadającej sprzedaży płyt pieśniarza, ale decydująca okazała się wakacyjna przygoda, która ukoronowała duchowe poszukiwania Stevensa. – Płynąłem wzdłuż wybrzeża nieopodal Malibu. Chciałem wrócić do brzegu, ale Pacyfik się wzburzył i zacząłem tonąć. W przerażeniu krzyknąłem: „Boże, oszczędź mnie, a będę pracował dla Ciebie!”. Po sekundzie fale ustały.
Nawrócenie Stevensa
W grudniu 1977 roku fankluby pieśniarza obiegła wieść, że ich idol postanowił porzucić nazwisko, światopogląd, a co gorsza – także muzykę. Syn greckiego Cypryjczyka głęboko zaangażowanego w prawosławie założył na ramiona abaję, na głowę kefiję i począł podpisywać płyty jako Yusuf Islam. I to tylko przez chwilę, bo po wydaniu płyty „Back to Earth” w listopadzie 1979 roku urządził na londyńskim Wembley pożegnalny koncert. Nazajutrz wszystkie gitary wystawił na aukcji charytatywnej. – Nie twierdzę – tłumaczył później – że islam zakazuje używania instrumentów. Ale to był grząski teren, a ja wolałem trzymać się z dala od kłopotów.
Odtąd nawet we własnym domu śpiewał a capella, a komponował tylko dla Proroka, poczynając od dziecięcej piosenki „A Is for Allah”. Dziennikarze przyzwyczajeni do dalekowschodnich obsesji, choćby muzyków The Beatles, potraktowali całą sprawę z przymrużeniem oka. Zresztą sam Stevens miał wcześniej podobne wyskoki: lata 1973–1974 spędził w Brazylii (gdzie poszukiwał istoty muzyki), potem studiował buddyzm, zen i numerologię. Dopiero gdy brat podrzucił mu egzemplarz Koranu, „odnalazł pokój”. – Odkryłem rzeczywistość tak piękną, że muzyka nawet nie potrafi jej imitować.
Yusuf zerwał kontakty z przemysłem muzycznym („Zasady rządzące fonografią nie godzą się z życiem kogoś, kto chce trzymać się z dala od korupcji”), ale nie zrezygnował z działalności publicznej. Rok po roku otwierał w Anglii kolejne szkoły dla muzułmańskich dzieci (sam został dyrektorem londyńskiej podstawówki). W 1985 roku założył fundację Muslim Aid, która pomagała ofiarom klęsk żywiołowych i wojen w Bośni, Indiach, Iraku, Kenii czy Libanie. W reakcji na wojnę na Bałkanach stworzył Small Kindness, organizację szerzącą edukację w Kosowie.
Terroryzm Yusufa
W 2000 roku telewizja VH-1 zaprosiła go do Izraela, gdzie kręciła poświęcony mu odcinek głośnej serii „Behind the Music”. – Jerozolima była kluczowa w moim nawróceniu. To w Al-Aksie modliłem się po raz pierwszy w życiu – wspominał. Nie było mu dane powtórzyć tamtych modłów. Izraelskie służby zawróciły Islama z granicy, zarzucając mu, że w 1988 roku podrzucił Hamasowi walizkę pieniędzy. – Ależ ja wtedy nawet nie wiedziałem o istnieniu Hamasu! – żalił się i przekonywał, że chodziło o pomoc dla palestyńskiego szpitala. Przynajmniej tak mu powiedziano.
Ale to nic w porównaniu z niespodzianką, którą cztery lata później zgotowali mu Amerykanie. Jesienią 2004 roku wraz z córką leciał do Waszyngtonu. Tyle że samolot wylądował w Bangor, w stanie Maine≠, a Islama na lotnisku przywitali agenci FBI. – To niedorzeczne – mówił po przymusowym powrocie do Londynu. – Część mnie chce się śmiać, część płakać.
Deportacja zaowocowała nerwową dyskusją na linii Londyn–Waszyngton. Minister spraw zagranicznych Jack Straw osobiście interweniował u sekretarza stanu USA Colina Powella. Wszak Islam jako jeden z pierwszych potępił zamachy na World Trade Center. Miesiąc później na koncercie potępiającym ataki Yusuf zaśpiewał (oczywiście a capella) przebój „Peace Train≠” – był to jego pierwszy publiczny występ od ponad 20 lat. Jakim cudem znalazł się więc na czarnej liście FBI? Cała sprawa mogła być zwykłą pomyłką komputera, który Youssefa Islama pomylił z Yusufem.
Wiarę w nieskazitelność duszy Stevensa w końcu zademonstrował sam Tony Blair. Po zamachach w Londynie z 7 lipca 2005 roku brytyjski premier zaprosił go do rządowego think tanku, którego zadaniem było opracowanie nowych założeń edukacji szkolnej.
A jednak Yusuf do dziś regularnie musi się tłumaczyć, dementować i ciągać media po sądach. Niedawno agencja informacyjna WENN oznajmiła, że odmawia on rozmów z kobietami, które chodzą z odsłoniętą twarzą (wyłączając jego żonę). Co kilka miesięcy powraca wątek fatwy ajatollaha Chomeiniego. Irański przywódca w 1989 roku wezwał do zabicia pisarza Salmana Rushdiego, autora kontrowersyjnej książki „Szatańskie wersety”. Yusuf rzeczywiście skrytykował publikację i zinterpretowano to jako poparcie fatwy.
Gitara Muhammada
Pierwszą gitarą, którą Yusuf wziął do ręki jako muzułmanin, przyniósł do domu jego syn Muhammad. Ku utrapieniu ojca Islama chłopak postanowił iść w ślady ojca Stevensa. – Nie miałem prawa stawać na drodze marzeń syna. A skoro już zaczął grać, dopilnowałem, by robił to świetnie! – mówił Islam. Tyle że szkoląc syna, zrozumiał, jak bardzo sam tęskni za gitarą. – Gdy dotknąłem strun, zalała mnie powódź pomysłów!
Wydana w 2006 roku płyta „An Other Cup” brzmiała tak, jak gdyby w życiu Cata Stevensa nie wydarzyło się nic: ten sam uduchowiony folkowy pop, to samo poszukiwanie sensu istnienia. – To ciągle ja. Cała moja kariera to przecież tylko obłaskawianie kota – tłumaczył wszystkim rozczarowanym, chociaż fani starej daty byli wniebowzięci.
Przy promocyjnej obojętności artysty płyta nieźle radziła sobie w Wielkiej Brytanii, ale w USA zaliczyła klapę. Dlatego tegoroczną premierę płyty „roadsinger”* Yusuf otoczył troskliwszą opieką. Regularnie występuje w amerykańskich talk-show, gdzie opowiada o nawróceniu – tym razem z muzycznego niebytu. A co z religią? – Islam nie traktuje muzyki tak radykalnie, jak sądziłem. Zdaje się, że popadłem w herezję.
– To mały krok dla człowieka, ale wielki krok dla zdrowego rozsądku – cieszył się na koncercie w klubie El Rey, nawiązując do deportacji z 2004 roku, której poświęcił zresztą piosenkę „Boot and Sand”. Ani się nie zająknął, że i do Los Angeles dotarł z niemałym trudem. Z powodu „bliżej nieokreślonych trudności z wystawieniem wizy pracowniczej” musiał odwołać koncert w Nowym Jorku. Ale najwyraźniej zdążył się już przyzwyczaić. W El Rey najmocniej zabrzmieć miał fragment 40-letniej już piosenki „Father and Son”: „Spójrzcie na mnie: jestem stary, ale szczęśliwy”.
Mariusz Herma
„Przekrój” 22/2009
NIEBYWAŁA POSTAĆ ….
Po latach słucham dawnej płyty Cata Stevensa w samochodzie.Jak dawniej ta muzyka mnie zachwyca i zwłaszcza rano daje mi szczególną energię do pracy.
:-)