I’m From Barcelona – Who Killed Harry Houdini

I’m From Barcelona – Who Killed Harry Houdini (EMI)

 

Gdy na rozpromienionych obliczach członków Architecture in Helsinki pojawiły się pierwsze zmarszczki, a entuzjazm tej do niedawna najbardziej spontanicznej ekipy globu zaczął tracić swój blask, na horyzoncie pojawili się godni następcy. Szwedzkie I’m From Barcelona, oprócz pachnącego absurdem zamiłowania do nazw geograficznych, z Australijczykami łączy wybitnie luźne podejście do idei zespołu.

Stojący na czele skandynawskiego kolektywu Emanuel Lundgren zgromadził wokół siebie około trzydziestki muzyków, z których połowa zwykła śpiewać razem z nim. Sądząc po efektach, praca w studiu przypominała rozróbę w wesołym miasteczku, podporządkowaną wszakże precyzyjnej koncepcji lidera, gustującego w zwartych, atakujących kolorami piosenkach. Aranżacyjną masywność udaje mu się łączyć z lekkością i przejrzystością, w której każdy z instrumentalistów ma swoje pięć… sekund. Chórki czerpią z najlepszych wzorców z lat 60.

„Czemu miałoby nas obchodzić, że stara dobra Brtiney chce ogolić głowę?/Czemu miałoby nas obchodzić, że stara dobra Brtiney chce nowy tatuaż?” – pyta Lundgren w „Britney”, ale to tylko pozory głębszej refleksji. (Niedawno oświadczył zresztą, że łysa gwiazdka podoba mu się bardziej niż kiedykolwiek). Jeśli upływ czasu nie nadszarpnie poczucia humoru Szwedów oraz ich talentu do pisania melodii, które trafiają prosto w receptory dobrego nastroju, to przez kilka sezonów będą robić za podręczne antidotum na jesienną melancholię.

„Przekrój”

 

Fine.




Dodaj komentarz