Emily Howell

„Już na tak wczesnym etapie rozwoju Emily Howell jest lepszym kompozytorem niż 99 procent ludzkiej populacji”.

W dzisiejszym „Przekroju” o doniosłym, szykowanym od kilkunastu lat debiucie Emily Howell i przyległościach, na podstawie rozmowy z jej (s)twórcą – kompozytorem-programistą Davidem Cope’em.

Krótkiego fortepianowego fragmentu tytułowej suity „From Darkness / Light” można posłuchać. Jeśli się wzruszycie, będzie to zwiastowało coś raczej ważnego.

Fine.




7 komentarzy

  1. Ada pisze:

    A jakie jest Twoje do, hm, niej podejście?

  2. Mariusz Herma pisze:

    Do Emily-zjawiska czy do „jej” muzyki?

  3. Ada pisze:

    Do zjawiska bardziej, powiedzmy.

  4. Mariusz Herma pisze:

    Nie ma co udawać, że muzyka w tak dużym stopniu oparta na 'inteligencji’ komputera ciągle jest dziełem człowieka, bo to on napisał program i zmontował komputer (tutaj się z Cope’em nie zgadzam). Co mnie w ogóle nie przeszkadza, ale nie miałem też nigdy problemu z dzieleniem muzyki na tę autentyczną (pisaną z porywu serca) i tę robioną – powiedzmy – tylko dla pieniędzy. Liczą się dźwięki.

    Zmienianie zdania co do muzyki Emily Howell po odkryciu „jej” historii to chyba esencja nieszczerości i głupoty, więc pozostaje tylko druga opcja – bierzemy, co daje i co dadzą jej następcy. Kiedyś do muzyki będzie się najwyżej dołączało certyfikat „hand made”…

    Na żywo przynajmniej ktoś będzie musiał te utwory wykonywać :-)

  5. Ada pisze:

    Czyli, jak rozumiem, muzycznie Emily przypadła Ci do gustu? Osobiście widzę rzecz w ten sposób, że w zasadzie nie ma w niej aż takiej podniosłości, jak się sugeruje. Twórcy muzyki elektronicznej już są, Emily to taki kroczek, nie wiem, czy w przód, ale w stronę bardziej… bezpośrednią w wykorzystywaniu urządzeń przy tworzeniu muzyki. Jest taki DJ, który siedzi i kombinuje, a teraz najwyżej dołączy się ładny nowy zawód „programista muzyczny”. ^^

    Jedyne, co mnie zastanawia, to właśnie kwestia wykonywania na żywo. Chyba w przypadku tworów Emily i następców nie ma co się na to silić, na tym ma polegać ich wyjątkowość, że jest komputer -> produkt -> kropka. Wykonywanie na żywo to domena człowieka, znów, a gdybyśmy potrzebowali człowieka, to nie bawilibyśmy się w Emily, tak? No i nie chciałabym wybrać się na koncert, gdzie ktoś wykonuje utwory generowane przez taki twór. Nie mam już nawet na myśli upodobania do muzyki pisanej z porywów serca, ale ileż będzie się dało czytać wywiady „Stworzyłem program, bo jestem utalentowany”/”Wykonujemy utwory Emily, ponieważ nam zapłacono”. To już wolę sobie poczytać o motywach twórców „rękodzieł”, mniejsza szansa na powtarzalność.

  6. Mariusz Herma pisze:

    Szok wziął się stąd, że mówimy o środowisku filharmonicznym. Inna sceneria, inna publiczność, inna historia. A wejście od razu tak totalne, że i środowisko pop zniosłoby z trudem. Awangardzistom jeszcze klikanie przystoi, ale utwory barokowe, klasycystyczne czy nawet akustyczna muzyka współczesna pisana przez automat?

    Ja bardzo chętnie posłuchałbym utworów Emily na żywo. Najlepiej ukrytych pomiędzy kompozycjami świeżych magistrów akademii muzycznych.

    Co do szczerości – przecież muzyka Emily jest bardzo ładna. Dlaczego ktoś słabe utwory żywego kompozytora miałby wykonywać z większym entuzjazmem, niż dobrą muzykę Emily?
    (Tzn. wyobrażam sobie taką sytuację, pojmuję, ale pachnie mi hipokryzją, żeby nie powiedzieć – rasizmem :-)

  7. Ada pisze:

    Do środowiska: pytanie, czy ktokolwiek będzie chciał mówić o nich jeszcze barokowe czy klasycystyczne, skoro wiadomo, że będą pisane przez automat. Zawsze można uznać, że ot, stylizacja, jedna z metod komponowania, jedni lubią filharmoniczyć papierowo, drudzy komputerowo, to wszystko.

    Ha, między kompozycjami świeżych magistrów akademii muzycznych. Przypominam delikatnie o rzekomych dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach, czy nie reprezentujesz trochę samobójczego podejścia? ;d

    Sytuacja, którą podrzucasz, jest nieelegancka, także mi się nie podoba, bo sama nie jestem jakoś przesadnie przywiązana do idei twórcy jako Tego Oświeconego. Sceneria Emily (jak to ładnie brzmi) nie wymaga może od jej twórcy, jak u alternatywców, serii wywiadów, materiałów promocyjnych, no, sex, drugs, rock’n’roll to trochę nie to, ale myślę, że większość ludzi nadal nie myśli kategoriami „ładna muzyka jest ładną muzyką, a jak powstała, to już mniejsza”. I dopóki porywów serca się nie przeskoczy, Emily nie ma szans. ^^

Dodaj komentarz