How I Got Over Thank Me Later

Drake – Thank Me Later (Cash Money)

The Roots – How I Got Over (Def Jam)

Dziewiąty album grupy, która jest starsza niż część czytelników tego bloga i szeroko dyskutowany debiut rówieśnika owej ekipy, rozchodzący się w ilościach porównywalnych tylko z początkiem dekady – ewentualnie przedwigilijnymi wyczynami Susan Boyle. To nie z przekory zestawiam ze sobą weteranów hip-hopu z 23-letnim bożyszczem sezonu – po prostu ich płyty równocześnie wpadły mi w ręce.

Na Drake’a – młodego, z wyobraźnią i gwarancją sukcesu po ubiegłorocznym mixtapie – stawiałem przy pierwszym zetknięciu. Po trzecim przesłuchaniu „Thank Me Later” zmęczyłem się głównym bohaterem (nawet oddani Drake’owi przyznają, że nie jest ani dobrym wokalistą, ani wybitnym raperem). Po piątym – sztuczną produkcją 40 i Kanyego Westa (choć dla niektórych brzmi ona „klasycznie”). Po siódmym – nawet gośćmi. Jay-Z, Lil’ Wayne, T.I., Nicki Minaj, Young Jeezy, The-Dream wyglądają obok siebie imponująco, ale cokolwiek istotnego wnosi tylko ten ostatni – mianowicie ładny falset, przy którym nie trzeba było klikać. Teksty mnie nie ubogaciły, a w partiach dotyczących uciążliwości sławy i kobiet – zażenowały.

Dla odmiany „How I Got Over” The Roots – zachowawczy rytm, podparty pianinem, akustycznymi samplami lub klawiszem sprzed epoki – z przesłuchania na przesłuchanie brzmi szlachetniej. Groove w hierarchii filadelfijczyków stoi ponad soundem, a śpiewane refreny mimo radiowej chwytliwości pozostają refrenami hip-hopowymi (Drake woli wskakiwać w r&b i boysbandowy pop). Lata doświadczeń przekładają się na mistrzowskie prowadzenie słuchacza przez cały album – a nie odzyskiwanie jego uwagi punktowymi hookami.

Zalatuje skansenem? Tylko na ekranie, bo szacunek dla korzeni nie odebrał The Roots ani odwagi (weźmy bezkompromisowe, pozbawione wzmacniaczy smaku „Web 20/20”), ani świeżości, ani orientacji w świecie, czego dowodzi wizyta Joanny Newsom, symboliczna obecność wariatów z Dirty Projectors i całej czwórki z Monsters of Folk. A całość przykryta parasolem tej ciągle zapominanej prawdy, że (szczególnie) w hip-hopie równie ważna, jak dźwięki, jest przestrzeń między nimi.

(Czy mnie się zdaje, czy w ostatnich miesiącach obok elektroniki to hip-hop z przyległościami wciąga najbardziej? Bo jeszcze Freeway & Jake-One, Ty, Akala, na krótszą metę Die Antwoord i Dan le Sac vs Scroobious Pip, a ostatnio mroczny Giggs i długo wyczekiwane Reflection Eternal).


Fine.




2 komentarze

  1. bartek winczewski pisze:

    zdaję Ci się ;)
    chociaz The Roots, faktycznie, znakomici. jak zawsze zresztą.

  2. kleschko pisze:

    roots faktycznie świetni

Dodaj komentarz