Lali Puna – wywiad

Miejmy to pytanie za sobą: dlaczego aż sześć lat?

Valerie Trebeljah: No tak, wszyscy o to pytają. A przecież nad ostatnia płytą The Notwist Markus Acher też spędził sześć lat. To naprawdę wymaga czasu, aby zebrać ludzi zaangażowanych na co dzień w inne projekty, napisać materiał, przećwiczyć go i zarejestrować, a potem jeszcze zorganizować trasę koncertową. Jakby tego mało, mnie urodziła się córeczka.

O, gratuluję! Poza wydłużeniem pracy nad „Our Inventions” zmieniło to jakoś jej przebieg?

Wszystko się zmieniło. Większość materiału pisałam sama w domu. A gdy weszliśmy do studia, przypominało to pracę etatową. Zaczynaliśmy o 9 rano, a przed 15.00 biegłam odebrać córkę z przedszkola. Dzięki temu swoją obecność wyraźniej zaznaczył nasz klawiszowiec Christian Heiß, bo to on zostawał w studiu po godzinach. No i ponownie pracowaliśmy z Albertem Pöschlem, z którym nagrywaliśmy debiut. Mario Thaler, producent naszych dwóch ostatnich, rzucił muzykę i chwilowo zajmuje się czymś innym.

Przez tyle lat pewnie zmieniły się też wasze muzyczne fascynacje?

Gdy pisaliśmy materiał na „Faking the Books”, kręciła nas muzyka gitarowa, kapele w rodzaju Sonic Youth. Tym razem chcieliśmy powrócić do korzeni i nagrać album stricte elektroniczny. W związku z tym zasłuchiwaliśmy się w elektronice w poszukiwaniu czegoś, co popchnie nas do przodu i wprowadzi w odpowiedni nastrój. Olśniła nas solowa płyta Thoma Yorke, bardzo lubimy też Hot Chip, choć ostatni album podoba mi się trochę mniej niż poprzednie. [A to ci niespodzianka – mh]. Jestem też pod wielkim wrażeniem folku, który zupełnie wywrócił moje podejście do śpiewu. Nie wiem, czy słychać to na płycie, ale przy pracy nad wokalami do „Our Inventions” bez przerwy myślałam o latach 60. Sama wizja zestawienia muzyki elektronicznej z folkowo-akustyczną tradycją rodem z poprzedniej epoki wydała mi się fascynująca.

A co z ostatnią falą freak folku?

Uwielbiam „Veckatimest” Grizzly Bear, a Markus przepada za Animal Collective – ja toleruję tylko te bardziej popowe piosenki (śmiech). Ale gdybyś mnie spytał o to, kto najbardziej wpłynął na „Our Inventions”, to ja wskazałabym na The Ruby Suns. To kapela z Nowej Zelandii, trafiłam na nich przypadkiem, kiedy supportowali w Monachium The Dodos. Na scenie jest ich ledwie dwoje, ale dzięki zapętlaniu kolejnych ścieżek brzmią jak porządna kapela z kilkoma wokalistami.

Wy w sierpniu zagracie w Katowicach na Off Festivalu. Wasza – bardzo intymna – muzyka nadaje się na festiwalowe sceny?

Zazwyczaj gramy w małych klubach, bo na festiwalach trudno nawiązać kontakt z publicznością. Ale jakoś sobie radzimy, każda z opcji ma swój urok. Do Polski zaproszono nas także na regularną trasę, ale ze względu na moje dziecko pewnie ograniczymy się do Off Festivalu i może później wpadniemy jeszcze na jeden koncert.

Skąd na końcu „Our Inventions” wziął się Yukihiro Takahashi, legenda Yellow Magic Orchestra?

To Yukihiro sam się do mnie zgłosił! Zadzwonił z pytaniem, czy napiszę dla niego dwie piosenki – w końcu trafiły na album „Page by Page”. Jedną z nich – „Out There” – chciałam też umieścić na naszej płycie, więc nagraliśmy ją ponownie, nadając zupełnie nowy kształt i bez użycia bębnów. A sam Yukihiro to postać niezwykła. W ubiegłym roku zaprosił mnie na swój koncert w Tokio i to było spore przeżycie, występować z kimś tak bardzo w Japonii popularnym.

Na początku dekady królowały gitary, a laptopowcy dopiero wychodzili z podziemia. Teraz są internetowymi gwiazdami, a w prasie króluje indie. Ta zmiana kontekstu ma dla was jakieś znaczenie?

Dla mnie to podstawowa kwestia, orientować się, co dzieje się dokoła, czego się słucha. Nawet jeśli wolimy iść w innym kierunku, to musimy to robić świadomie. Byłoby dziwnie nagrać płytę zupełnie wyrwaną z kontekstu. Wielu moich znajomych w ogóle nie słucha muzyki innych wykonawców, ale tworzy własną w odcięciu od świata. Nie potrafiłabym pracować w ten sposób.

Wyglądasz na optymistkę, ale twoje teksty sugerowałyby co innego. W „Move On” śpiewasz: „Staraj się bardziej, ale to i tak na nic”.

Ten utwór odnosi się do społeczeństwa. Dzieci obecnie znajdują się pod ogromną presją, aby stać się „kimś” i zarobić kupę szmalu. To wszystko zrobiło się tak skomplikowane… Kiedy ja dorastałam, miałam mnóstwo czasu dla siebie – uczyłam się, ale robiłam też mnóstwo muzyki i miałam czas dla ludzi. Teraz młodzi mają skupić się wyłącznie na karierze, muszą być w ciągłej gotowości.

Myślałaś o swojej córce podczas pisania tej piosenki?

Próbowałam uniknąć tak bezpośrednich nawiązań, ale pojawienie się dziecka musiało się odbić na moich tekstach. Ale ona akurat będzie miała łatwiej. Nie jesteśmy specjalnie bogaci, ale i tak będzie miała łatwiejszy start niż ktoś, kto urodził w wielodzietnej rodzinie z dołów społecznych.

Już od ponad 10 lat pracujecie z Morr Music. Jak oni sobie radzą?

Rynek bardzo szybko się zmienia i Morr Music przez pewien czas ledwie utrzymało się na powierzchni. To, że przetrwali, jest wyłączną zasługą szefa Thomasa Morra. On zawsze patrzy w przyszłość i stara się przewidzieć rozwój sytuacji. Gdy inni obrazili się na internet, Thomas potrafił zaprzyjaźnić się z nowym medium i uczynić je swym narzędziem. Większość niezależnych wytwórni w Niemczech ma jednak ogromne problemy finansowe.

A jak w tym wszystkim radzi sobie Lali Puna?

Z jednej strony trudno nam jest wyżyć z samej muzyki, z drugiej – to fascynujące uczestniczyć w tych niezwykłych przemianach. Sama potrafię ślęczeć godzinami na Last.fm. Dwadzieścia lat temu musiałabym iść do sklepu i błagać sprzedawcę o sprowadzenie mi płyty The Ruby Suns! Teraz wystarczy kilka kliknięć. Co stało się trudniejsze, to nawiązywanie głębszej relacji z muzyką. Jeśli w ogóle nie kupujesz płyt, jeśli ograniczasz się do słuchania pojedynczych utworów i skakania od klipu do klipu na YouTube, to zaistnienie takiej relacji jest w zasadzie niemożliwe. W sieci wszystko dzieje się zbyt szybko. Decyzję, czy coś nam się podoba, czy nie, podejmujemy w ciągu kilkudziesięciu sekund. A może pokochałbyś tę piosenkę przy trzecim przesłuchaniu?

(„Machina”, kwiecień 2010)

Fine.




Dodaj komentarz