O pisaniu

Serwis PopMatters zaprosił kilka tuzinów dziennikarzy muzycznych, w tym bardzo zasłużonych, by zmierzyli się z nieśmiertelnym pytaniem: „Jak pisać o muzyce?”. O dziwo odpowiedzieli – linki: część 1, część 2, część 3 – a do tego często całkiem rozumnie.

You aren’t the last word on a subject, the great oracle who knows all, but a discussion-starter, a thought-instigator. You are a tour guide, an educated listener who steers your reader to a particular unseen back alley of music and says, “Here’s why you should pay attention to this.” (Greg Kot)

Szczególnej uwadze nie tylko początkujących polecam Alana Lighta, Howarda Mandelę, Grega Kota, Ann Powers, dekalog Chucka Klostermana, obserwacje Jimmy’ego McDonougha, zakazy Mykela Boarda, puentę Gordona Bulcocka, kimkolwiek jest. W całym zestawie kazań na temat pasji jest tyle, że można ją stracić w trakcie lektury, wszyscy ostrzegają, że z pisania o muzyce nie da się wyżyć, a niektóre wypowiedzi wzajemnie się wykluczają, ale wszystko to potwierdzałoby, że pisanie to jakaś forma sztuki.

I’ve been asked the best way to write a record review for decades, and I always say the same thing. First, figure out what you really like—not what you’re supposed to like, not what you wish you liked, and please please please not what your editor wants you to like.

Second, figure out the actual reason you like it, as distinguished from a cool argument for why it’s good. (Robert Christgau)

Uwzględniając specyfikę polskiej mowy, na wstępie wypada zarekomendować zasady odmiany imion i nazwisk obcych. Przy tylu recenzjach płyt zagranicznych i przeważnie młodym wieku writerów kwestia nazywania wykonawców jest, obok strojenia się w doktoranckie piórka, bodaj największą bolączką języka sieciowej publicystyki. Szybki skan w poszukiwaniu nie-bezwzględnie-koniecznych słów to inny pożyteczny nawyk.

I’ve found it all but impossible to complete an album review I’m proud of until at least 48 hours after I’ve first heard the music. 72 to 96 is the preferred minimum. (Robert Christgau)

Trzeba mieć powód, żeby grać muzykę. Z pisaniem o niej jest tak samo. To nie musi być szalona pasja przekraczająca wszelkie wyobrażenie, bez której nie potrafisz żyć! – jak chciałaby połowa przepytanych przez PopMatters. Można pisać, bo tak w życiu wyszło, dla zarobku (powodzenia), dla promosów (coraz częściej linków), wejściówek na koncerty (w zamian za miejsce na kolumnach), dla kontaktu z idolami (chyba że Twitter ci wystarczy), dla szpanu, dla dziewczyn (?), bo nie trzeba wcześnie wstawać. Nawracanie świata, bycie drogowskazem dla złaknionych piękna – to powód zacny, ale w czasach RateYourMusic ludzie dadzą sobie radę sami. Ja? Piszę, bo lubię.

If you can’t find anything nice to say about a metal record, you probably shouldn’t review metal. (Kathy Fennessy)

Be hyper-aware of your own pre-existing biases. (Chuck Klosterman)

Jeśli w ciągu ostatniego roku nie zachwyciła cię żadna płyta lub chociaż kilka piosenek, zmień źródło rekomendacji. Nie zadziała – przynajmniej na czas jakiś zajmij się inną dziedziną kultury, bo zamarudzisz siebie i innych na śmierć. Analogicznie, jeśli nie zachwyca cię niczyje pisanie o muzyce (albo szerzej – sztuce) w stopniu dorównującym nawet przyjemności ze słuchania muzyki, odpuść sobie, tyle że na zawsze.

One thing I’ve always felt was the crucial foundation to everything else is perhaps the most obvious—and therefore the most oft-overlooked—of all. And that is that if you want to become a better writer, you have to become a better reader. (Angus Batey)

Czytanie cudzych tekstów o muzyce jest wskazane, bo daje radość, wiedzę i pomaga przyjąć trudną prawdę, że ludzie mają różne gusta. Wyrabia też zwyczaj szukania argumentów, gdy się z czyjąś opinią nie zgadzamy. Ale już bezpośrednie inspirowanie się warsztatem innych krytyków muzycznych jest ryzykowne i grozi zarażeniem się najgorszymi z klisz. Analityczna lektura konkurencji przyda się za to do zbadania, jak pisać nie chcemy – bo to kiepskie, albo jak pisać nie możemy – bo inni już na to wpadli.

Write like a focused journalist, not like an adolescent craving attention. (Irwin Chusid)

Take a minute and reread your work before you post it or turn it in to your editor. Ask yourself, ‘Would I enjoy reading this if my name wasn’t on it?’ (Kory Grow)

Przyznaję, kilka lat temu przegrzebałem archiwum „Przekroju” w poszukiwaniu artykułów Jacka Hawryluka, ale zrobiłem to dla przyjemności. Zawsze przemawiał do mnie jego spokojny, rzeczowy styl. Choć pozbawiony fajerwerków – bardzo angażujący. Wszechstronność Jacka połączona z ogromną kompetencją służyła mi też za usprawiedliwienie mojego własnego podejścia – jasne, dzisiaj wszyscy słuchają wszystkiego i mają pod ręką Wikipedię, ale kiedyś Hawryluk był wyjątkiem.

Wcześniej, około 2003 roku, postanowiłem przez kilka miesięcy czytać od deski do deski dział recenzji w „Teraz Rocku”, aby sprawdzić, jak to robią zawodowcy. Skończyło się na tym, że w mojej głowie zaczęła powstawać lista zwrotów zakazanych. Przy okazji odkryłem, że przecież i ja mógłbym do „TR-a” pisać. Zaowocowało to 31 recenzjami, dwiema relacjami z koncertów i przegraną batalią o pięć gwiazdek przy „I Am a Bird Now” Antony’ego.

Find a genre of music you really like and don’t ever, ever write about it. Ever. (Kris Ex)

Kilku przepytywanych przez PopMatters słusznie radzi, by równie namiętnie jak kolegów po fachu czytać literaturę niemuzyczną, sięgać po beletrystykę, poezję. To dobra rada. Na warsztatach Media Student ktoś spytał, od kogo uczyłem się pisać, na czyich tekstach szlifowałem warsztat (nie sądzę, bym sam użył tu kiedyś czasu przeszłego). Chyba wykręciłem się od odpowiedzi, bo oczekiwano nazwisk z branży, a ja najwięcej wyciągnąłem od ludzi spoza niej.

Pierwszy był Jacek Dukaj i jego książkowe recenzje w „Nowej Fantastyce” przełomu wieków. Testowanie patentów Dukaja na muzyce pozwalało spojrzeć na nią świeżym okiem, a wykluczało posądzenie o plagiat. (Zresztą w takich sytuacjach przyznanie się do winy niczemu nie szkodzi – 10 sposobów na zgnojenie płyty bez oporów zbudowałem na Dukaju). No i podczas lektury recenzji spoza „mojej” dziedziny łatwiej było skupić się na samym warsztacie.

When you see something that works for another writer, steal it. By this I do not mean plagiarize; I mean examine what that writer did—the technique, not the specific adjectives or sentence structure—and then try it out yourself.

If it works for you, once you’ve put your own spin on it, put it in your tool box, along with all of the other stuff you’ve acquired. This will be the basis of your own style. (Jim Derogatis)

Już w „Przekroju” odkryłem Marcina Sendeckiego (szef działu książki) oraz Tadeusza Nyczka (szef działu teatr), którego teksty można by drukować w podręcznikach. Weźmy jego recenzję z bieżącego numeru „Przekroju”: pierwszy akapit – zagajenie, drugi – kontekst, trzeci – zarys fabuły, czwarty – zbliżenie na bohaterów, piąty – sceneria, szósty – podsumowanie i ocena. Wzór gotowy. A jestem przekonany, że Tadeusz nawet o tym nie myśli, kiedy siada do klawiatury. Że już nie wspomnę o leadach w rodzaju: „W opowiadaniach Amosa Oza nic się nie dzieje, ale za to jak!”.

Znacznie wcześniej poznałem Bartka Chacińskiego, który – skarb nad skarby trafić na taką osobę – zgodził się przejrzeć kilka moich tekstów, a następnie nauczyć (i oduczyć) paru rzeczy.  To od Bartka dostałem najbardziej przydatną (dla mnie) wskazówkę: „Zanim zaczniesz pisać, miej pomysł”. Wierzcie lub nie – od tamtego czasu ta prosta rada przypomina mi się zawsze, ilekroć klikam ikonę „Nowy dokument”.




32 komentarze

  1. macio pisze:

    jeszcze pisania będziesz uczył. wrzuciłem rzecz kilka dni temu na fejsie i ubaw był po pachy. zadanie dla ciebe – ogarnij polską wersję. zobaczymy różnicę priorytetów;]

  2. Mariusz Herma pisze:

    Znaczy co, z tych wszystkich wypisów ludzie wyciągnęli tylko ubaw? W takim razie bardzom ciekaw, czy za pięć lat dalej nie będą pisać głównie na fejsie.

    Połowa tego zbiorku to rzeczywiście wtórna paplanina, bo rzecz poszła hurtowo. Ale są tam lekarstwa na wszystko to, co utrudnia, a czasem uniemożliwia czytanie internetowych tekstów nieredagowanych przez osoby trzecie. Dość pomysłów, żeby mieć zajęcie na najbliższe 10 lat.

  3. macio pisze:

    jako pierwszy podszedles do tematu na serio;p a serio, w kilku miejscach mocny konkret, ale wiekszosci ludzi nie kojarze, wiec potraktowanie serio przychodzi ciezko.

  4. Mariusz Herma pisze:

    Pytanie, ilu te kilkanaście stron porządnie przeczytało, zanim postanowili podzielić się ze światem swoją opinią.

  5. matziek pisze:

    niewielu wychodzi poza pierwszy akapit, ale to już ich problem.

    w większości polskich tekstów o muzyce najbardziej przeszkadza mi to, że ludzie piszą o tym „jak”, a nie „po co”. w ten sposób można bez większych problemów zarżnąć każdy temat (jakkolwiek rewelacyjny by on nie był).

  6. Kamil pisze:

    Ja od dawna kieruję się w pisaniu o muzyce słowami Chrisgau. A Bartka rada jest doskonała, bo bez pomysłu ani rusz, jeżeli chce się napisać coś przyzwoitego. W sumie staram się według tego działać. Ostatnimi czasami prócz panów Hermy i Chacińskiego mało czytam jakichkolwiek innych dziennikarzy muzycznych, nawet zagranicznych. Większość nazwisk wymienionych powyżej znam, bo u nas niestety jest kryzys autorytetów, więc trzeba było szukać gdzie indziej i zdobywać wiedzę. A teraz faktycznie, starczy mi Rate Your Music do wyszukiwania muzyki.
    Większe wrażenie robią na mnie od dłuższego czasu krytycy filmowi (Hoberman, Rosenbaum, Lim), którzy pomysłowością, niezwykłymi porównaniami i znakomitą analizą pokazują jak powinno się pisać o sztuce. A dla przykładu przyrównanie Inland Empire do The Drift Walkera przez jednego z nich jest dowodem wszechstronności, jaką chciałbym sam posiadać. Tylko, czy da się wyżyć z pisania o muzyce lub filmach w tym kraju?

  7. Mariusz Herma pisze:

    Da się, ale to dotyczy kilkunastu, może kilkudziesięciu osób. Raczej to pierwsze, a jeśli nie, to za chwilę tak będzie. Większość piszących w Polsce para się innymi zajęciami, choć pewnie często związanymi jakoś z muzyką. Często są jednocześnie redaktorami (w internecie to już na pewno jedyna sensowna opcja).

    Wiele zależy od Ciebie: jeśli zdołasz nawiązać współpracę z kilkoma różnymi tytułami i będziesz dobry w wyszukiwaniu tematów, to za parę większych tekstów miesięcznie spokojnie wyżyjesz (ta kalkulacja może się szybko zdezaktualizować). Generalnie coraz bardziej liczą się tematy, a coraz mniej – nazwisko. (I dobrze).

    Sytuacji w polskich radiach dobrze nie znam – na pewno w publicznym nie ma co szukać utrzymania. W prywatnych etatowcy to chyba także ginący gatunek. Generalnie zajmowanie się muzyką i ZUS coraz rzadziej idą w parze.

  8. Kamil pisze:

    Od dawna wiem, że będzie ciężko. Trzeba nawiązać znajomości, szybko i zręcznie skanować kulturę masową, to może od czasu do czasu będzie można napisać o tym, co faktycznie kręci człowieka :D Jakbym się znalazł w takim położeniu jak ty, to już byłbym bardzo szczęśliwy, a mieć pozycję Bartka? W tym kraju, w tym zawodzie – bezcenne.

  9. matziek pisze:

    ja dopiero niedawno doceniłem fakt, że nie utrzymuję się już z pisania o muzyce :-)

  10. Pablo Renato pisze:

    @ matziek
    „w większości polskich tekstów o muzyce najbardziej przeszkadza mi to, że ludzie piszą o tym “jak”, a nie “po co”.

    Nie wiem, czy dobrze rozumiem, ale jeśli dobrze, to chodzi ci błąd w postaci suchej deskryptywności? Ja zauważam to notorycznie w Teraz Rocku i Jazz forum (choć nie tylko tam). Kolega mój (ałtysta płastyk) powiedział kiedyś, że nienawidzi recenzji dotyczących sztuki w stylu: „opowiadanie ślepemu, co mógłby zobaczyć na obrazie”.

  11. Mariusz Herma pisze:

    Jeszcze w kwestii inspiracji spoza własnej działki – od roku moim absolutnym numerem jeden jest Waldemar Januszczak (tylko pochodzenia polskiego), który pisze o sztuce m.in. w „Timesie”. Dlaczego? Bo zainteresował mnie dziedziną, która – jeśli chodzi o kulturę – kręci (kręciła) mnie zdecydowanie najmniej. Cotygodniową lekturę kulturowego dodatku do „The Sunday Times” zaczynam teraz nie od muzyki, ale od sztuki.

  12. matziek pisze:

    Mariusz o tym wspomniał w notce: trzeba mieć powód, żeby grać muzykę. Czyli „po co” i „dlaczego”. Jeżeli w pierwszej kolejności zadasz sobie te pytania podczas słuchania konkretnej płyty, to tekst będzie znacznie ciekawszy od rzeczonego suchego opisywania „jak”, które tak naprawdę jest naturalnym rozwinięciem i następstwem „dlaczego”. No i masz szansę zrozumieć więcej z tego, co artysta chciał przekazać. Brzydko to wygląda na ekranie, ale mam nadzieję, że mniej więcej rozumiesz o co mi chodzi :-)

  13. Marceli Szpak pisze:

    10*

    (nie będę się rozpisywał, za dużo masz już tak dobrze napisanych tekstów jak ten, żeby Cię za każdy chwalić, trzeba to przyjąć pokornie, jako normę:)

  14. ArtS. pisze:

    Jeśli pisanie o muzyce jest formą sztuki (z czym się nie zgadzam), to czy nie powinno się z góry olewać tekstów mówiących, jak to robić; albo czytać je tylko po to, żeby potem świadomie przekraczać reguły? Żadne dzieło sztuki nie powstało przecież na podstawie instrukcji obsługi…

  15. Mariusz Herma pisze:

    Czy większość dzieł sztuki nie była poprzedzona latami nauki – pisania, rysowania, malowania, rzeźbienia, grania na instrumencie, grania na scenie teatralnej, itd? (wszystkie wyuczone zasady można potem łamać, ale wcześniej wypadałoby je poznać).

    Od kiedy sztuka = czysty żywioł?

  16. Pablo Renato pisze:

    „wszystkie wyuczone zasady można potem łamać, ale wcześniej wypadałoby je poznać”

    Says who?
    To, co najbardziej kręci mnie w estetyce XXI w., to śmierć jakichkolwiek reguł i kanonów (jak cywilizacja śmierci, to cywilizacja śmierci:))
    Nie MUSISZ znać reguł, by być nazwanym artystą, nie MUSISZ mieć na to bumagi, nie MUSISZ nawet dosłownie tworzyć, wystarczy, że wiesz, co chciałbyś tworzyć (vide konceptualizm).
    Gdyby nie owa śmierć, nie mielibyśmy ani Ornette’a Colemana, ani muzyki intuitywnej, ani futurystów.

    „Od kiedy sztuka = czysty żywioł?”
    Myślę, że właśnie od czasu pierwszej awangardy sztuka może być żywiołem, opierać się na woli i dzikości, jak w art brut, nie na np. znajomości koła kwintowego, harmonii w Goldberg Variations i dwudziestoletnim studiom.

    Co nie znaczy, że to zawsze zadziała i że można brać kompletnie się bez przygotowania za wykonanie „Also sprach Zaratustra” Straussa i nam z tego sztuka wyjdzie.
    A może można?:)))
    http://www.youtube.com/watch?v=hpJ6anurfuw

  17. Mariusz Herma pisze:

    I pomiędzy tym „=” a „może” zieje ogromna przepaść. Artur zasugerował, jeśli dobrze rozumiem, że sztuka wyklucza postępowanie według reguł. Dla mnie takie podejście to tylko jedna z nieskończonej liczby opcji, początek osi. Jej koniec – wszystko zgodnie z regułami – to ciągle sztuka.

    Jak to w życiu bywa, skrajności zwykle przynoszą kiepskie efekty (ewentualnie ciekawe tylko teoretycznie), a na krańcach osi jest miejsce dla jednostek – reszta musi się odnaleźć gdzieś pośrodku. 4’33” może być tyko jedno; czysty serializm też mógł się wydarzyć tylko raz, a dzisiaj uprawianie go to oczywistość. Miejsca na proste piosenki oparte na kilku podstawowych akordach jest jakby wciąż mnóstwo.

  18. Pablo Renato pisze:

    „Artur zasugerował, jeśli dobrze rozumiem, że sztuka wyklucza postępowanie według reguł”

    Nie zrozumiałem tak tego.

    „Dla mnie takie podejście to tylko jedna z nieskończonej liczby opcji, początek osi.”
    Z tym się w zupełności zgodzę.

    „reszta musi się odnaleźć gdzieś pośrodku. 4′33” może być tyko jedno; czysty serializm też mógł się wydarzyć tylko raz, a dzisiaj uprawianie go to oczywistość.”

    Jak już przy Cage’u jesteśmy, to wciąż zastanawiam się nadj ego wypowiedzią z 1937 r.: „If this word 'music’ is sacred and reserved for eighteenth and nineteenth century
    instruments, we can substitute a more meaningful term: Organization Of sound. The principle of form will be our only constant connection with the past.”

    Może w przypadku terminów „sztuka”, i co za tym idzie „krytyka sztuki” jest podobnie. Może obydwa terminy są za ciasnym gorsetem i nie przystają nijak do rzeczywistości XXI w.?

  19. ArtS. pisze:

    Bez przesady, nie zrównuję sztuki z chaosem, raczej staram się zwrócić uwagę na sprzeczność pomiędzy artystowskimi ambicjami piszących o muzyce, a tendencjami do racjonalizacji i formalizacji, które wprowadzają w tej dziedzinie. Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić zbiór tekstów, gdzie Pollock by radził: „chlap ostrożnie, ale z polotem i pamiętaj, klucz do sukcesu tkwi w nadgarstku”, a Rothko przestrzegał: „nigdy nie używaj więcej niż jednego koloru”. Rozumiem konieczność szlifowania warsztatu, co obejmuje i reguły i naukę obchodzenia się z nimi, ale publikacje w rodzaju „jak stworzyć arcy-recenzję” przypominają mi popularne podręczniki dla menedżerów, stanowiące mieszaninę formalnych wskazówek i new age’owego bełkotu w stylu „każdy artystą”. Pewno przez moje wykształcenie, ale widzę w tym raczej ilustracje pewnych tendencji kulturowych, niż wartościową wiedzę.

  20. Mariusz Herma pisze:

    Dlatego mówimy o zestawie narzędzi, które można/warto stosować w taki a taki sposób w zależności od zamierzonego celu. O zestawie błędów i klisz, których warto unikać, bo grożą tym a tym, a jeśli już, to popełniać świadomie, a nie przez niewiedzę. O ogólnych zasadach rządzących pisaniem, tak jak pewne prawa rządzą muzyką (Dur – wesoło, moll – smutno), bo tak po prostu jest.

    Co się z tym zestawem narzędzi, zasad, reguł i antyreguł robi – to jest owa „sztuka”. Sztuką nie jest raczej błędne odmienianie nazwisk wykonawców i można na to zwrócić uwagę, nie stając się natychmiast wrogiem wolności artystycznej :-)

    Instrukcji „jak napisać recenzję w pięciu krokach” nie ma ani u mnie, ani na PopMatters. Za to o „odnajdywaniu siebie” i „szukaniu własnego głosu” mówi się na okrągło – jakbym czytał poradnik początkującego artysty.

    Oczywiście, zawartość sztuki w sztuce też jest różna, dlatego napisałem o „jakiejś formie sztuki” – te dwa słowa nie wylądowały tam przypadkowo. Typowa recenzja to jednak rzecz mocno „służebna” (internet to trochę zmienia) i sztuki w niej tyle, na ile 1000 znaków i kilku redaktorów po drodze pozwoli. Reportaż muzyczny, rozbudowana biografia muzyczna – to już chyba podchodzi pod literaturę, skoro o Kapuścińskim zwykło się mówić jak o artyście. Ale z muzyką – zawsze sztuka? – jest tak samo: czasem będzie tłem reklamy, i wtedy 99 proc. to instrukcja.

    Sztuka przemysłowa, która godzi, jak to ująłeś, „artystowskie ambicje z tendencjami do racjonalizacji i formalizacji” (dla mnie) pozostaje jednak sztuką, choć mniejszego kalibru. Architektura także.

  21. iammacio pisze:

    Architektura także. [2]

  22. Marceli Szpak pisze:

    @ Rozumiem konieczność szlifowania warsztatu, co obejmuje i reguły i naukę obchodzenia się z nimi, ale publikacje w rodzaju “jak stworzyć arcy-recenzję” przypominają mi popularne podręczniki dla menedżerów, stanowiące mieszaninę formalnych wskazówek i new age’owego bełkotu w stylu “każdy artystą”.

    Żaden z tekstów zlinkowanych przez Mariusza, ani to co sam na marginesach napisał nie daje przecież gotowej recepty, każdy z nich pokazuje raczej różne podejścia do „mechaniki” pisania (nie licząc peanu na temat Sendeckiego, który jak bóg mi miły, pisze najnudniejsze recenzje książkowe świata:). I jakkolwiek się przed tym nie bronić, to jednak są tam uwagi, warte zapamiętania na dłużej. To nie jest tak, że z tego zbiorku powstaje jakiś megaporadnik, ale zapamiętanie choćby 3-4ch uwag, już może pozytywnie wpłynąć na formalna jakość tekstu.

    która oczywiście jest niezbyt ważna, bo liczy się tylko i wyłącznie zindywidualizowany, osobisty styl pisania i tylko to jest w stanie przyciągnąć odbiorcę (to już mój kamyczek do ogródka dobrych porad:)

  23. Pablo Renato pisze:

    @ Marceli Szpak
    „na formalna jakość tekstu.która oczywiście jest niezbyt ważna, bo liczy się tylko i wyłącznie zindywidualizowany, osobisty styl pisania i tylko to jest w stanie przyciągnąć odbiorcę”

    Bullshit. Osobisty styl bez dbania o formę ma swoją nazwę: grafomania. I nie tyczy się Ciebie, offkors.

    „tak jak pewne prawa rządzą muzyką (Dur – wesoło, moll – smutno), bo tak po prostu jest. ”

    Wrrr. Nie znoszę sprowadzania tonalności do smutku/radości. To przecież subiektywne uczucia – mollowe akordy mogą cię cieszyć,w zależności od pory dnia, twojego nastroju itd. i vice versa. Jeśli już jakoś to określać, to niech będzie to zobiektywizowane światło/mrok (choć i tak nie jest to najlepsze porównanie.

    „pozostaje jednak sztuką, choć mniejszego kalibru. Architektura także.”
    Mariusz, nie piszże takich rzeczy, bo na zawał zaraz zejdę, a ze mną większość teoretyków sztuki:)

  24. Mariusz Herma pisze:

    A niechże schodzą, zbyt poważne są te wszystkie dyskusje o sztuce, kiedy z góry wiadomo, że to jeden z „tych tematów”. A przy okazji przećwiczyliśmy mocną puentę ;-)
    (tym razem dopisuję emotikonę)

    Co do Dur/moll – no pewnie, ale indywidualizm indywidualizmem, a jak chcesz zrobić w kinie romantycznie, to dajesz saksofonowi sekstę małą i połowa sali ociera łzy.

  25. Marceli Szpak pisze:

    @ Bullshit. Osobisty styl bez dbania o formę

    och, chętnie pociągnąłbym flejma w tę stronę, ale chyba nie pod tym tematem:) żeby nie odlecieć za bardzo – pierwsze co dziś przyciągnie mnie do recenzji, to jednak styl autora, i to nawet wtedy, jeśli opisywana przez niego muzyka rusza mnie słabo – i jak spojrzysz np w Przekrój (żeby daleko nie szukać), to na dzień dobry się rzuca w oczy, że tak są tam dobrani recenzenci – każdy jest charakterystyczny, momentalnie rozpoznasz, czy to tekst Mariusza, pana Szubrychta, czy redaktora Chacińskiego – każdego z nich się zupełnie inaczej czyta, każdy co innego chce przekazać odbiorcy – wiedzę, dobrą historię, skatalogowane emo i technikalia (upraszczam, przepraszam). Każdy z nich ma osobny, swój pomysł na pisanie i to się zauważa jako pierwsze. Cała reszta, czyli jak (w sensie konstrukcja tekstu, zabiegi formalne, ulubione chwyty) i o czym, jest drugorzędna. Do mięsa, które jest w recenzjach (w sensie informacji), może się dogrzebać każdy z internetem, ważne jest to, jak je przyrządzi i poda. Oczywiście warto znać podstawy krojenia i obróbki, ale i tak ostatecznie liczy się ten final touch, czyli po mojemu – styl.

  26. ArtS. pisze:

    Dyskusje na temat „co jest sztuką a co nie?” zawsze są dość zabawne. Może lepiej było by postawić pytanie: dlaczego dane dziedziny w ogóle aspirują do bycia sztuką? I czy jest to potrzebne? W moim odczuciu nie zawsze taki zabieg prowadzi do nobilitacji i generalnie nie mam nic przeciw temu, żeby np. dziennikarstwo muzyczne czy nauka pozostały tym, czym są, czyli dziennikarstwem muzycznym i nauką po prostu. Próby robienia z nich sztuki często przynoszą więcej szkody niż pożytku.

  27. Mariusz Herma pisze:

    Zabawne jest także to, że z żartobliwego stwierdzenia – jeśli ludzie mają na jakiś temat sprzeczne opinie i nie da się z tego wyżyć, to pewnie jest sztuką – wynikła tak poważna dyskusja. Postulatu wynoszenia rzemiosła do artystycznej świętości tam nie było.

    Czytajmy się uważniej, bo rzeczywiście pozostanie nam tylko stawiać emotikony po każdym zdaniu, coby uniknąć potrzeby tłumaczenia się z tłumaczenia się.
    :-)

  28. matziek pisze:

    „skatalogowane emo” :-))))

  29. Pablo Renato pisze:

    @ Marcell

    Kurde, do zimy byśmy tego tematu nie skończyli.
    Zamiast mnie, niech się Nabokov ze struktury i stylu tłumaczy. Oto lektura obowiązkowa, dla każdego, kto napisał kiedykolwiek cokolwiek:
    http://www.muzaklub.com/index.php?p1591,wyklady-o-literaturze-vladimir-nabokov

  30. marc pisze:

    Dobra ja trochę OT, ale wokół tematu
    Egzamin z gatunków dziennikarskich na UMCS, pytanie: „Czego wg Mariusza Hermy powinno się unikać w recenzjach muzycznych?”. Bez żartów. Niestety ja tego nie dostałem.

  31. k pisze:

    lol x2

Dodaj komentarz