Ucieczka od wolności 2.0

MusicThinkTank przekonuje, że:

1. W świecie nieograniczonych wyborów wolimy powtarzać poprzednie, wracać tam, skąd przyszliśmy, pytać tych, którzy już nam odpowiadali – aby uniknąć sytuacji, kiedy znów zostaniemy postawieni przed morzem możliwości. Muzycznie oznacza to zastój i chronienie się w ulubionych niszach.

2. W egalitarnej sieciowej utopii z całą kulturą świata u stóp myszki, jeszcze bardziej, niż w czasach analogowych, zdajemy się na rekomendacje podsuwane nam przez sprawdzone „filtry” (kanały). Coraz bardziej ufamy autorytetom – czy to będzie kilkanaście osób z Pitchforka, kilkadziesiąt z Metacritics czy kilkaset tysięcy na IMDB – a coraz mniej sobie.

3. Nasze decyzje rzadko są faktycznymi wyborami, przypominają raczej dobieranie (picking). Sięgamy po to, czego domaga się w swej głębi złakniona piękna dusza – czy bierzemy, co dają, co jest w zasięgu kliknięcia? Plądrujemy sklep muzyczny, oglądając okładki, przesłuchując próbki, sprawdzając producenta i poziom tytułów utworów – czy raczej po wybraniu pewniaka patrzymy, co „Ci, którzy kupili ten towar, kupili też…”?

Wszystko to jest podparte całkiem solidną argumentacją psychologa Barry’ego Schwartza (zaczerpniętą z tego dokumentu) i sprowadza się do pytania:

Does having thousands of songs on our iPod lessen the enjoyment that we get out of the song that is currently playing?  On the iPod, is more music, really less?

Co na to empiria? Moja zaprzecza pierwszemu punktowi, z resztą bardziej mi po drodze. Tyle że rosnące zaufanie względem „kanałów” idzie w parze z dywersyfikacją – nie polega się już na rekomendacjach jednego „Teraz Rocka”, „Rolling Stone’a” czy nawet „Pitchforka”, ale na krytyczno-informacyjnej machinie złożonej z dziesiątek, setek, a pośrednio tysięcy ludzi. Patrzy się, traktując równie serio, co polecają miliony na RateYourMusic i przy czym odleciał właśnie kolega z blogowego sąsiedztwa.

Jest i pułapka: prędzej sięgnie się po coś, o czym sieć aktualnie dyskutuje na wszystkich poziomach (a hierarchia spłaszczyła się niesłychanie: droga blog => sieciowy fanzine => duży serwis => papier to kwestia dni), niż po wygrzebaną gdzieś płytę, która czeka na półce od tygodni i jeszcze przed przesłuchaniem wiadomo, że da szczęście.

Ile w tym presji bycia na bieżąco, ile złudnej ufności w zbiorową mądrość? A może to znowu odzywają się kolektywistyczne korzenie muzyki: bardziej niż wymiar estetyczny i prosta przyjemność liczy się „społeczna” – albo już „społecznościowa” – wartość dodana.

Fine.




Dodaj komentarz