WSJD – day trzeci: Vijay Iyer i karmazynowy hałas

Vijay Iyer Trio

Wyłączyłem dziennikarza w połowie pierwszego utworu. Będzie więc krótko, ale przynajmniej oszczędzę wam kilku wyświechtanych „naj-„.

Vijay Iyer dwukrotnie nazwał swojego bębniarza „the future of drumming”. 24-letni Marcus Gilmore częściej bywa przedstawiany jako wnuk Roya Haynesa. Wkrótce będzie to zbędne, a za kilkanaście lat sytuacja może się nawet odwrócić. Tę „przyszłość bębnienia” rozumiem w tym, że Gilmore nie tyle bębni, co raczej rozpościera pałeczkami pewną płaszczyznę rytmiczną, w której pozostali mogą się ze swobodą poruszać. Jego solo inteligencją przekroczyło moje pojmowanie.

U kontrabasisty Stephan Crumpa ujęło mnie to, że ani przez sekundę nie popadł w rutynę „sekcji rytmicznej”, czyli odruchowego ósemkowego przygrywania. W tym trio nikt nikomu nie przygrywa. Każdy, w każdym momencie, tworzy. Czy raczej tworzą, bo tak uważnego, mądrego dialogu instrumentów jeszcze na żywo nie uświadczyłem.

A sam Vijay Iyer? Skromna doskonałość. Myślałem, że wszystkie koncertowe emocje mam już za sobą, ale nie. Jak dotąd nie odczuwałem zaszczytu.

(King) Crimson Garden

Adrian Belew się nie pojawił, reszta była: Pat Mastelotto i Trey Gunn (w duecie), Tony Levin i Michael Bernier (w trio z Mastelotto jako Stick Man), a na koniec wyszli wszyscy czterej. W międzyczasie publiczność wyczekująca Iyera ewakuowała się (patrz nawiasy). Fani urządzili za to pod sceną headbanging.

Pierwszy duet (głośny) był popisem precyzji i brzmienia, o którym marzą kapele metalowe. Gunn na swoim monstrualnym gitaro-sticku robił za basistę i dwóch gitarzystów. Gorzej, że okazali się niewolnikami klików, do których grali. A puszczanie najlepszych nawet sampli na koncercie to jednak kicha – tym bardziej, że akurat Mastelotto cyfrowego wsparcia nie potrzebuje. „21st Century Schizoid Man” w wykonaniu ludzi, którzy dołączyli do King Crimson w 1994 roku, to niedorzeczność, ale i tak wzbudziło entuzjazm. Mój także – wreszcie zagrali dobrą kompozycję.

Przeciętny songwriting to także problem Stick Man (bardzo głośni). Dwóch panów ze stickami i najlepszy perkusista rockowy za perkusją musiało oznaczać czystą matematykę. Znów dobrze słuchało się King Crimson, tym razem „Red”, więc wskaźnik nadużycia w przypadku Levina spada z 25 lat do połowy dekady. Strawiński był kontrowersyjny – czasem błyskotliwy, czasem pachniał metalowymi wykonaniami „W grocie Króla Gór” – ale przynajmniej ciekawy. Podobnie jak muzyczne macierze konstruowane przez duo Levin/Bernier (gdy nie popisywali się przesterem).

Na bis uwolnili się od laptopa, a Mastelotto zauważył słowo czterokrotnie powtórzone za jego plecami. I wówczas spytałem prawie na głos: czy nie mogliście tak od razu? Bo ogólna konstatacja jest taka, że gdy kapitan Fripp jest już w innym świecie, jego wychowankowie wciąż nie są w stanie uwolnić się od estetyki „Thrak”.

Społem na koniec wykonali „Thela Hun Ginjeet” (bardzo, bardzo głośno) i pod sceną działy się rzeczy, jakie w Sali Kongresowej oglądałem ostatnio podczas występu Youssou N’Doura. W odpowiedzi Tony Levin skoncentrował się na robieniu zdjęć. całe szczęście, że na sticku da się grać jedną ręką. Fotek napstrykał dwa tuziny i pewnie wkrótce wrzuci je na bloga.

À propos zdjęć, regularnie widuję Piotrka Lewandowskiego, co oznacza, że foty z WSJD będą się pojawiać na stronach Popupmusic.pl (czarna ramka na dole).




3 komentarze

  1. Kamil pisze:

    Vijay Iyer Trio – od dawna myślę, żeby coś ich posłuchać i teraz widzę, że trzeba koniecznie. Byle kto nie wygrywa w Village Voice w kategorii najlepszy album jazzowy w końcu.

  2. Mariusz Herma pisze:

    Byle kto nie otrzymuje też zazwyczaj tytułu Muzyk Roku od JJA:
    http://www.jjajazzawards.org/p/2010-nominees.html

  3. […] zapartym tchem i z nieustającą regularnością od 5 lipca 2010 roku (od czasu relacji z koncertu Vijaya Iyera i Crimson Garden). Jest to bezapelacyjnie moje ulubione miejsce w sieci o tej tematyce – o poziomie […]

Dodaj komentarz