„My Favorite Things”, „Giant Steps”, „Blue Train” nawet kilka razy – weekend upłynął mi przy Coltranie końca lat 50. Przedzielanym Milesem tylko o tyle, o ile dęli razem. A wszystko to pod wpływem jednego filmiku, na którym można zobaczyć to, co zwykle próbuje się usłyszeć.
Via „Guardian” i ostatni wpis z przedniej serii 50 great moments in jazz.
Iii tam, słabe.
Czek dis ałt:
http://www.youtube.com/watch?v=BZRnkBK_0no
Świetne. Jeśli kiedyś będę miał przekonywać dzieci do jazzu, to od tego zacznę :-)
„Jeśli kiedyś będę miał przekonywać dzieci do jazzu, to od tego zacznę :-)”
Tzn, od pokazywania im YouTube’a? Nie tędy droga.
Dzieciaki (my wszyscy) najpierw reagują na dźwięk ciałem, tańcząc, nie intelektem – bierne oglądanie by ich znudziło.
Wiem, bo żona kiedy jeszcze pracowała w przedszkolu testowała jazz na przedszkolakach (różną muzykę na nich testowała).
W fajny sposób podążały za muzyką. Strasznie ich śmieszyły zwłaszcza zawiłe, szybkie solówki, np. Coltranowskie sheets of sound.
BTW: Bach (Brandenburskie) sprawdzał się przy rysowaniu i sprzątaniu:)