Z klasyki PR / Mayra Andrade

Z zapowiedzi nowej płyty popularnego artysty o pseudonimie L.U.C.:

„PYYKYCYKYTYPFF jest swoistą rewolucją w twórczości L.U.Ca, ale jednocześnie artysta powraca tą płytą do charakterystycznych dla siebie elementów”.

***

Żałowałem bardzo nieobecności Sary Tavares na Skrzyżowaniu Kultur – do odwołania wizyty zmusiła ją ponoć ciężka choroba (szczegółów brak). Zastępowała ją wczoraj wieczorem rodaczka z Wysp Zielonego Przylądka wraz z sześcioosobowym zespołem: trzech perkusistów, dwóch gitarzystów i potężny basista, którego konferansjer nazwał Pawłem Skrzekiem (?!?).

I tak do listy ulubionych kobiecych głosów dopisuję jeszcze jedno nazwisko: Mayra Andrade. A na liście „Najsympatyczniejsze” wędruje od razu na pierwsze miejsce, o jeden uśmiech wyprzedzając Emilianę Torrini.

Fine.




9 komentarzy

  1. ArtS. pisze:

    Głosowo to ona mnie jakoś szczególnie nie ujęła (pozostanę fanatykiem Sary), choć wydaje się być bardzo świadoma swoich warunków i mądrze je wykorzystuje. Natomiast bardzo podobały mi się aranżacje i gra towarzyszącego zespołu. Po pobieżnym przejrzeniu klipów z jutuba jej składy są dość różne (głównie powtarza się perkusjonalista), więc nie wiem na ile ta kombinacja instrumentów i osób była wyjątkowa dla tej trasy, ale świetnie im to wyszło.

  2. wieczór pisze:

    Mnie ujęła już na płycie, a na koncercie jej głos spodobał mi się jeszcze bardziej.

    za to ciągle nie wiem, co mam myśleć o koncercie tamburellistów.

  3. Mariusz Herma pisze:

    Przez dwa-trzy utwory ciekawe, bo to jednak szok usłyszeć tamburyno w roli potężnego zestawu perkusyjnego (śmialiśmy się z Arturem, że Dream Theater znalazło następcę Mike’a Portnoya). Ale z czasem… Sytuację uratowała, hm, Wizualizacja.

    Co do zespołu Mayry – robią świetne wrażenie, myślą w „jazzowy” sposób”. Czasem nie wiedziałem, na którego patrzeć, bo każdy coś sobie na drugim planie kombinował, nawet gdy nie było potrzeby. Solówki nastawione na muzykę, a nie na popis, no a gra basisty była przeciwieństwem tego, co poprzedniego dnia robił jego kolega z Cacique ’97 (btw: w jednym z utworów bas zaczął grać, zanim facet podniósł gitarę z podłogi; nie wiem, czy wierzyć własnym uszom, bo playbacku na takim festiwalu sobie nie wyobrażam).

  4. wieczór pisze:

    o, to widzę, że wrażenia z koncertu włochów mamy podobne ;)

  5. Mariusz Herma pisze:

    Mam nadzieję, że z dzisiejszego koncertu kolorowych profesorek i chińskich Mongołów („chińska odpowiedź na disco polo” – pozdrawiam konferansjera) takoż.

  6. wieczór pisze:

    Jeśli te wrażenia są ekstremalnie pozytywne, to owszem. Z koncertu chińskich Kazachów również, choć trochę krótko grali.

  7. ArtS. pisze:

    Co do występu Mayry, to bym strasznie pochwalił też nagłośnieniowca, któremu słusznie artystka dziękowała pod koniec, bo każdy najmniejszy dzwoneczek było słychać i to chyba istotny przyczynek do tego, że się tak cieszyliśmy tym koncertem.

    A Hanggai i mnie bardzo pozytywnie zaskoczyli: o ile z (pierwszej) płyty mi średnio podeszli, to na żywo bardzo zyskali – świetna energia, mocne gęste brzmienie, no i popisy wokalne też jakoś bardziej doceniłem.

  8. Mariusz Herma pisze:

    Posłuchałem obu płyt Mayry. „Stória, Stória” tak dystansuje – bardzo fajną przecież – poprzedniczkę, że na kolejnej mogą dziać się cuda.

  9. ArtS. pisze:

    Ja też słucham, ale nawet „Storia, Storia” blednie mi przy koncercie… jest taka bezpieczna, wszystko w określonych ramach i zero spontanu. I nie chodzi mi tylko o to, że muzycy nie mają się gdzie popisać. Brakuje mi przede wszystkim ekspresji emocjonalnej. Np. gdy słucham „Konsiensia” z płyty, myślę tylko, że to ładna piosenka, a na żywo miałem ciary na plecach. Zarówno muzyka, jak i śpiew Mayry były zupełnie inne, jakby bardziej zaangażowane, co do mnie znacznie mocniej trafiało.

Dodaj komentarz