Levity – wywiad

Płytę „Chopin Shuffle” zainspirowały chopinowskie „Preludia”, ale czy inspiracja była wam potrzebna? Jesteście wszak muzykami zaprawionymi w improwizacji.

Jerzy Rogiewicz (bębny): Gdybyśmy sami stworzyli materiał do improwizacji, nie bylibyśmy skłonni tak bezpardonowo pastwić się nad nim. Każdy twórca jest przywiązany do swoich dźwięków. Tutaj nie było tego problemu: mogliśmy „Preludia” dowolnie przekształcać, grać od tyłu albo czterdzieści razy wolniej. Ważny był sam ogrom materiału, bo to aż dwadzieścia cztery utwory. Dzięki nim mogliśmy – a nawet musieliśmy – testować rozmaite pomysły, szukać różnych dróg.

Dlaczego akurat „Preludia”?

JR: Wyglądały na najlepszy punkt wyjściowy do dalszej improwizacji. Poza tym mają niską zawartość tej sztandarowej chopinowskiej polskości, którą znamy z mazurków czy polonezów. Nie ma w nich owego patriotyzmu, którymi dzieci dręczone są na szkolnych akademiach. Niektóre z nich wielcy nauczyciele muzyki opatrywali komentarzem: „Nie grać, zbyt straszne!”. Chopin, którego nie polecano adeptom pianistyki? To musiało nas zainteresować.

Pracowaliście z partyturami w ręku? Słuchaliście nagrań?

Jacek Kita (fortepian): Starałem się przegrać wszystkie „Preludia”. Przez manierę wykonawczą, która teraz dominuje wśród klasycznych pianistów, znamy dorobek Chopina tylko od jednej strony. Istnieje pewien wzór co do tego, jak powinno się go interpretować. A zagrany prościej, bez patosu, nawet z mniejszym wyrafinowaniem, Chopin mógłby wiele zyskać.

JR: Chopin nie był takim lalusiem, jakim zwykło się go przedstawiać.

Uszanowaliście za to kolejność „Preludiów”.

JR: Ale jednocześnie kierujemy go do współczesnego słuchacza, który te dwie płyty zrzuci do mp3 i zmontuje z nich własną playlistę. Tak jak pianiści, grając preludia, wybierają kilka i układają w pasującej im kolejności. Tytuł „Chopin Shuffle” jest zachętą, by się tym albumem bawić, w pewnym stopniu poczuć jego autorem.

Gaba Kulka śpiewa w utworze „Sans Voix” aż w dwóch językach – ale żaden z nich nie jest polskim!

JR: Chopin był bardzo kosmopolitycznym gościem.

JL: Poza tym nazwisko miał niepolskie.

JR: A Gabriela jest wokalistką światowego formatu. To przykre, ale w muzyce francuski i angielski brzmią lepiej, niż polski. Specyfika języka to przekleństwo polskiej piosenki. Może dlatego zespół Ich 3 jeszcze nie wystąpił w Glastonbury.

Jest tu jeszcze Toshinori Kondo, ulubiony trębacz Japończyków.

Piotr Domagalski (bas): Osobowość Kondo, różnica pokoleń, kultur, kontynentów – to było bardzo istotne. Choć na poziomie muzycznym te kontrasty nie były żadną przeszkodą. Wszedł gładko w przygotowaną przez nas materię, choć oczywiście byliśmy otwarci na jego sugestie.

Przez długi czas byliście typowym jazzowym trio – fortepian, kontrabas, bębny. Skąd wzięły się syntezatory, elektronika?

JR: Nasz pierwszy album „Levity” brzmiał bardzo klasycznie. Zamykał etap poszukiwania własnego głosu, kiedy skupialiśmy się na pomysłach ściśle muzycznych – melodiach, riffach – a kompletnie ignorowaliśmy brzmienie. Zmieniła to konfrontacja z innymi improwizującymi zespołami. Konkretnie ze środowiskiem warszawskiej wytwórni Lado ABC. Zaczęto nas też porównywać do grup korzystających z podobnego instrumentarium, więc postanowiliśmy je poszerzyć, aby uciec od tego szufladkowania. Inaczej też tworzymy: „Chopin Shuffle” powstało w całości na próbach, na które wcześniej przynosiliśmy gotowe pomysły. Dopiero teraz poczuliśmy, że stajemy się zespołem.

W Levity każdy ciągnie w inną stronę, czy macie zgodne gusta?

JR: Wszyscy przeszliśmy przez akademię muzyczną, ale każdy z nas wywodzi się z innego środowiska. Ja zaczynałem jako miłośnik Queen i Iron Maiden, później interesowałem się muzyką filmową, współczesną, klasyką i jazzem. Kiedy poznałem Jacka, był na etapie fascynacji muzyką ECM, jak Bobo Stenson Trio, a także polską muzyką współczesną – Lutosławskim czy Pendereckim. Piotrek jest zaś fanem oldskulowej muzyki rockowej, choć teraz częściej słucha Bacha. Teraz czerpiemy inspiracje z różnych źródeł, a jako że Levity jest instytucją demokratyczną, nasze utwory wyłaniają się z burzliwych i często bardzo długich dyskusji. Na próbach więcej gadamy niż gramy, ale z tego gadania rodzą się ciekawe pomysły muzyczne.

Lao Che wypłynęło rocznicową płytą „Powstanie Warszawskie” i odtąd kojarzone jest głównie z nią. Nie boicie się takiej pułapki?

JK: Dla szerszego grona publiczności Lao Che rzeczywiście jest „tym zespołem od Powstania”. Natomiast ludzie, którzy żyją muzyką i chodzą na koncerty, wiedzą, że później była płyta „Gospel”, a teraz „Prąd stały / Prąd zmienny”.

PD: Tylko od nas zależy, czy za kilka lat będziemy kojarzeni wyłącznie z Chopinem. I to bardzo mobilizuje.

Źródło: „Machina” 8/2010.

Z pozdrowieniami dla wszystkich zbulwersowanych skandalicznym zaiste werdyktem żiri. Ślamazarność, z jaką Rosjanka akcentowała nutę pedałową w Polonezie as-dur op. 53, była wprost nieznośna. Ogłaszam pięcioletni bojkot Konkursu!

Fine.




2 komentarze

  1. ArtS. pisze:

    Jury nagle zorientowało się, że w finale nie ma żadnych Azjatów ani Czarnych, na dodatek proporcja kobiet do mężczyzn wynosi zaledwie 2:8, więc by ratować się przed zarzutami o dyskryminację chwyciło się ostatniej deski ratunku i wybrało Avdeevą.

  2. Mariusz Herma pisze:

    Stawiałem raczej na kwestie polityczne i gospodarcze (gaz!), ale może załatwili dwie sprawy za jednym zamachem.

Dodaj komentarz