Philip Selway – Familial (Bella Union)
Na ile poprawne, dobre, choćby i świetne piosenki w duchu akustycznego pieśniarstwa sprzed dwóch dekad mogą w 2010 roku budzić entuzjazm? Solowy debiut perkusisty Radiohead pokazuje go jako niezłego wokalistę, kompetentnego gitarzystę i aranżera oraz znakomitego melodystę. I tylko tyle.
Nie przeniknął na „Familial” żaden ze zwyczajów macierzystej grupy Selwaya, na czele z uporczywym łamaniem songwriterskich klisz, i w żadnej z jedenastu piosenek nie objawia się piekielna inteligencja jednego z najbardziej błyskotliwych bębniarzy współczesnego rocka. Specyficzny rodowód Phila Selwaya nie przełożył się więc na odświeżenie wyeksploatowanej formuły, a o to przecież szły zakłady.
Selway solo radzi sobie bardzo przyzwoicie, tyle że wybrał mało spektakularną konwencję. Oddać mu trzeba, że napisał kilka z ładniejszych refrenów tego roku. Najciekawsze w tym wszystkim jest jednak odkrycie, że za zasłoną synkop oraz plecami zapłakanego Thoma Yorke’a skrywał się najprawdziwszy romantyk.
(źródło: Machina)