W ramach inicjatywy Music Alliance Pact trzydzieści pięć blogów muzycznych z różnych zakątków świata co miesiąc chwali się jednym utworem ze swojego kraju. Akcją zainteresował się ostatnio „Guardian”, na którego stronie można znaleźć październikowy zestaw dźwięków rozmaitych (znałem tylko The Visitors i Twin Shadow).
Popróbowałem wszystkiego, spodobało mi się niewiele, ale nie żałuję, bo każde kliknięcie było skokiem w nieznane i po całej trzydziestce czułem się, jakbym odkrył równoległy świat. Najbardziej zaskoczyły mnie jednak rzeczy niejako pozamuzyczne:
– Mniejsze zaskoczenie: nauczony naszym sieciowym wszędobylstwem, byłem przekonany, że zastanę tam Polskę.
– Większe zaskoczenie: odkryłem w sobie odruch, którego nigdy bym się po sobie nie spodziewał, bo poniekąd zgadzam się z Levity:
„To przykre, ale w muzyce francuski i angielski brzmią lepiej, niż polski. Specyfika języka to przekleństwo polskiej piosenki”.
A jednak: jeśli usłyszałem język angielski pod flagą nieanglosaską, to natychmiast wyłączałem piosenkę – uznając od razu, że niczego naprawdę ciekawego tam nie odkryję. Czy Czesi, Rumunii, Brazylijczycy albo Chińczycy nie reagują tak samo, słysząc anglojęzycznych Polaków? I tak źle, i tak niedobrze.
Czym innym zdrowa wybredność maniakalnego poszukiwacza muzycznych przygód, zupełnie niereprezentatywna dla reszty populacji, a czym innym sny piosenkarzy znad Brdy o podbijaniu list przebojów nad Tamizą… Poza tym, nic nie zostało dane raz na zawsze. Kiedyś angielski rzeczywiście był warunkiem niezbędnym, dzisiaj – szczególnie poza mainstreamem – nie ma takiego znaczenia. Levity martwią się zupełnie niepotrzebnie.
znam rzecz od samego poczatku, ale po kilku edycjach stracilem zainteresowanie – z czasem klikaniem w egzotyczne nazwy straciło swój urok, a i wiarygodnośc niektorych blogerów mocno dyskusyjna. ale szacun i miłośc za pomysl, checi i determinacje.