Według badania opublikowanego dawno w 1997 roku na łamach „Nature” (North, Hargreaves, McKendrick, 1997) puszczanie francuskiej muzyki w sklepie z winami sprawia, że trunki francuskie sprzedają się pięć razy lepiej niż niemieckie. Gdy prezentuje się muzykę niemiecką, wówczas tamtejsze wina wygrywają z francuskimi w stosunku 2:1.
Inne badanie (Areni, Kim, 1993) dowiodło, że przy dźwiękach tzw. muzyki klasycznej ludzie kupowali droższe butelki niż przy przebojach z czołówki ówczesnego Billboardu (Whitney Houston, UB40, Janet Jackson, Silk, Shai, SWV, Mariah Carey, Wreckx-N-Effect??). Zależnie z kolei od nastroju prezentowanej muzyki – sprawdzono Orffa, Czajkowskiego, Nouvelle Vague i Michaela Brooka – smakujący inaczej oceniali smakowane: odpowiednio jako mocne, subtelne, rześkie lub łagodne.
Przeciętny wpływ odbioru słyszanego na smakowane wyniósł 37,25%, cokolwiek to znaczy, przy czym 32,25% w przypadku wina białego oraz 42,25% dla czerwonego. Dlaczego? Podobno białe wino ludzie znają lepiej (tak sugeruje sprzedaż – ja też nie rozumiem). A skoro tak, to są mniej skłonni poddawać się muzycznej manipulacji. Uważajcie podczas zakupów.
To już wiem, skąd mi się wziął w domu mały zapas australijskich shirazów
http://www.youtube.com/watch?v=b0072hkc7Ak&feature=related
(częściowa powtórka składu z zeszłorocznego Raah Project)
Białe wina sprzedaje się lepiej, bo można ich więcej wypić. A właściwie – to człowiek ma wrażenie – że może więcej białego wypić. Skutek po kilku butelkach jest w sumie ten sam.
Można wtedy bez cienia zażenowania śpiewać niemieckie kantaty nie znając języka. Żadne karaoke nie jest takie fajne :)
Samej kwestii wpływu muzyki na rodzaj kupowanego wina nie sprawdzałem dotąd. Ale … jak wchodzę do marketu dajmy na to, to po minucie właściwie mam ochotę wybiec stamtąd z rozpaczy. I nie dotyczy to tylko przedświątecznej sfery zawodzenia kolędowego czy innych whitechristmasów. Muzyka w supermarkecie sprawia, że staję się agresywny. I to jest właściwie jedyny taki przypadek.
Właśnie czytałem o tym eksperymencie z 1993 w książce „Quirkology” . Warto dodać, że różnica była olbrzymia, bo ci, co słyszeli klasykę w sklepie, poczuli się tak uwzniośleni, że kupowali średnio trzy razy droższe wino.
Od razu mi się przypomniała nieudana próba puszczania klasyki we wrocławskich (chyba) autobusach i tramwajach. Miało to pasażerów uspokoić, a tylko rozjuszyło. Może wkurzyło ich, że pod wpływem muzyki kupowali w automacie droższe bilety?