Magnetic Man – Magnetic Man (Sony Music)
Benga, Skream i Artwork – ojcowie dubstepowej doktryny – wprowadzają londyńską sektę na listy przebojów i do świadomości postronnych. Robią to z pełną premedytacją: nie imają się ich ani dyskusje dotyczące tak zwanej czystości gatunkowej, ani oskarżenia o tak zwane sprzedanie się.
Studyjny debiut klubowego kombajnu otwiera filmowy temat godny „Amelii”, a zaraz potem Ms. Dynamite inauguruje festiwal wokalnych popisów, który zakończy dopiero John Legend. Wśród instrumentali tylko nieliczne („Ping Pong”, świetne „K Dance”) zrekompensują parkietową dosadność słuchaczom-domatorom, bo chwytliwość jest tutaj jedynym imperatywem, a masywne brzmienie przepisem na jego realizację.
„Magnetic Man” permanentnie balansuje na granicy dobrego smaku, ale dzięki lukrowi ma szansę zdobyć pierwsze – i być może ostatnie – złoto dla londyńskiego basu. W całej tej ekspansji dubstepu najciekawsze jest to, że gatunek z zasady ponury i duszny, wchodząc do mainstreamu automatycznie się rozpogodził.
(źródło: Machina)
„Studyjny debiut klubowego kombajnu otwiera filmowy temat godny „Amelii””
…po czym ci mniej odporni na kicz słuchacze nerwowo wciskają >> na odtwarzaczach mp3.
„złoto dla londyńskiego basu”
Złoto dla wytrwałych, rzekłbym:)