Problem z krytyką sieciową

Przy okazji dziesiątkowego wyczynu Kanye dużo mówi się o jego ego, ale w drugiej kolejności – o krytyce muzycznej, także tej sieciowej. Generalnie „wszyscy” dzielą się na tych, którzy piszą o „Fantasy”, tych, którzy im tego zabraniają, oraz tych, którzy zabraniają zabraniać, chociaż im samym nie chce się ruszać tematu. Inaczej niż sądzą ci drudzy, w moim codziennym odczuciu problemem internetowych recenzentów nie jest ani brak wiedzy, bo jeśli masz ekran, to masz i wiedzę. Ani osłuchanie, bo przeciętny dwudziestolatek słyszał więcej, niż jego rodzice w całym swoim życiu. Problemem jest brak jakichkolwiek przejść dziennikarskich.

Podejrzewam, że wielu z tych, którzy na blogach i portalach podsumowują dekady, lekkim piórem oceniają przeszłość i z przekonaniem przewidują przyszłość, wydają coraz to odważniejsze werdykty na temat kondycji całych gatunków albo muzyki w ogóle, a przede wszystkim „znają się lepiej” na dowolnym temacie albo przynajmniej znają kogoś, kto zna się lepiej od kogoś innego – nigdy w życiu nie rozmawiało z żywym muzykiem, nigdy nie odwiedziło studia nagraniowego, nigdy nie widziało zaplecza koncertu, nigdy nie próbowało grać na jakimkolwiek instrumencie, nigdy nie opowiadało o artystach bez opowiadania o sobie. Jeszcze nie zaczęli pisać o muzyce – a już ją oceniają.

Powiem wam coś, co może potwierdzą koledzy z tej czy innej redakcji: pisanie recenzji, wystawianie gwiazdek, robienie podsumowań – to najmniej wdzięczny element tej znakomitej skądinąd pracy. Najchętniej zająłbym się wyłącznie zjawiskami i ludźmi, a nade wszystko robił wywiady, byle tylko ktoś inny je za mnie spisywał. I nie sądzę, abym kiedykolwiek sam przedstawił się jako „krytyk muzyczny”.

Fine.




12 komentarzy

  1. kkuba pisze:

    podsumowania to jedna z najgorszych rzeczy, a tym bardziej numerowane – jak ocenić że płyta ambientowa jest o 0,4 pkt lepsza lub gorsza od disco albo lepsza o 0,8 od noiso-rockowego albumu? nie da się, najlepiej po prostu je wymienić.

    ale porywanie się na kompleksowe podsumowania dekady jest kiepskie – nie dość że ich autorom wydaje się, że są erudytami, a tak nie zawsze jest, to jeszcze często w takich podsumowaniach jest pełno niedociągnięć i masa braków (bo nie wszystko da się ująć, co zaprzecza stwierdzeniu że podsumowanie może być kompleksowe). no i finalne pytanie – po co? chyba wyłącznie dla połechtania własnego ego.
    podsumowując: tak, wywiady to zdecydowanie najlepsza część zajmowania się muzyką ;)

  2. Pablo Renato pisze:

    „a nade wszystko robił wywiady, byle tylko ktoś inny je za mnie spisywał”

    A-fuckin-men.
    Jak ja zazdroszczę Najsztubowi, że ma od tego kogoś.

    „I nie sądzę, abym kiedykolwiek sam przedstawił się jako „krytyk muzyczny”
    Może w Twoim przypadku chodzi o co innego, ale inna sprawa, że krytycy „wymarli” z powodów ekonomicznych.
    Znasz gazetę, która zatrudnia krytyka na etacie? Mają dziennikarzy, którzy robią mnóstwo różnych rzeczy (coś o tym wiem), oprócz oceniania płyt. Tak, jak w amerykańskich gazetach nie ma już „tytułowców” – gości, którzy wymyślali tylko tytuły do tekstów.
    W portalu za to – no problem. I tak nikt tam nie płaci.
    Ale i tak powszechną opinią jest – „ten, to ma dobrze. Siedzi tylko cały dzień, słucha muzyki i pisze, która płyta jest fajna, a która nie”.

  3. Marcel pisze:

    TRV STORY! Zresztą ja zaczynałem pisać recki jako szesnastolatek, i jakiż ja byłem podjarany że komuś się w ogóle chce wstawić toto na portal. I że przeczytało 100 osób. Teraz jedynie szkoda, że nie można tych pierdół w większości usunąć. Potem trochę poorałem w radiu, zobaczyłem, ile trzeba się nadzwonić do różnych instancji żeby wywiad zrobić, potem pierwsze audycje z kupą w majtach. I jeszcze ile błędów przy tym popełniałem. To zmienia podejście człowieka całkowicie. W ogóle najlepiej się przeprawić najpierw przez jakieś newsy, to hartuje. A większość tzw. krytyków nie wyszło poza wspomniane jaranie się tym, że ktoś się pofatygował i wrzucił na portal dwa akapity tekstu. A pisacze o elektronice zazwyczaj nie wychodzą poza dance e-jaya.

  4. pszemcio pisze:

    nie do końca przytakuję.

    1. forma – blog – już implikuje nieco amatorski kontekst. po to są blogi, żeby nie udawać jakiegoś dupnego eksperta w bardziej profesjonalnych miejscach. jeśli nie czujesz się w 100% znawcą, to możesz założyć bloga gdzie się będziesz mylił, kierował emocjami i generalnie popełniał wszelkie grzechy dziennikarstwa, bo to z założenia bardziej pamiętnik niż portal muzyczny

    2. podsumowania na blogach – a po co to demonizować? jeśli ktoś ma listę ulubionych albumów i oczywiście jest świadom swoich ograniczeń poznawczych, to czemu się w to nie bawić? jakiś czas pisałem bloga, uważam ze to w sumie fajnie robi człowiekowi raz za czas pisać o tym, co się lubi. nie trawię mentorskiego tonu, ale luźne spostrzeżenia – nawet jeśli nie jest to profesjonalne – w czym problem? fajnie ze się komuś chce. przecież w gruncie rzeczy chodzi o to żeby się z kimś podzielić tym co cie jara.

    3.blog: miejsce gdzie umieszczasz swoje luźne opinie jako słuchacza – powiedz mi po co ci do pisania o twoim doznaniach muzycznych wiedza na temat studia nagraniowego czy zaplecza koncertu? przecież muzyka nie jest dla tych co zgłębiają tajniki studia nagraniowego – przeciwnie, dla wszystkich pozostałych, i to ich opinia jest chyba dla muzyków najważniejsza. pewnie „prawdziwi” krytycy powinni tę wiedzę posiadać, ale bloggerzy?

    Oczywiście, można nie pisać o muzyce dlatego, że nie jest się „prawdziwym” krytykiem, ale równie dobrze możemy o niej nie gadać, zamknąć się w czterech ścianach i w ogóle się z nikim nie kontaktować, bo przecież jesteśmy tacy nieprofesjonalni

    (w 100 % podzielam twoją opinię, jeśli weźmiemy od uwagę dupków przekonanych o swojej wszech wiedzy muzycznej, powtarzających styl czy tez opinie przeczytanie w innych miejscach, ale czy można wszystkich wrzucać do jednego wora?)

  5. Mariusz Herma pisze:

    Pszemcio, pełna zgoda. Nie miałem na myśli luźnego blogowego pisania i polecania ludziom tego, co mnie kręci – w takiej czy innej formie, choćby i podsumowań. Bo Ty piszesz o rozmawianiu o muzyce, a nie o „krytyce”. Różnica nie polega na stawianiu albo niestawianiu cyferek obok tekstu, ani nawet na tym, czy pisze się na tumblr czy na popularnym portalu. W drugim akapicie chyba w miarę precyzyjnie określiłem, o co mi chodzi.

  6. pszemcio pisze:

    no właśnie , tylko różnica między gadaniem, a „krytyką” , w czasach internetu się rozmywa. jak zaczynał pitchfork? a czy nie jest teraz najbardziej opiniotwórczym portalem? czy recenzji Porcysa nie czyta się dziś jak luźnych gadek (kilkuzdaniowe wypowiedzi kilku writerów). dlatego sprawa ze strofowaniem kogokolwiek jest dziś dużo trudniejsza

  7. airborell pisze:

    Ale co ma do rzeczy rozmawianie z żywym muzykiem albo chodzenie na zaplecze koncertu do rzeczy? Czy twierdzisz, że jak pójdę na zaplecze koncertu, to będę jakoś inaczej, lepiej, odbierał muzykę? Będę coś więcej o niej wiedział?

    Mam wrażenie, że gloryfikujesz coś, co dla Ciebie jest ważne i Tobie było potrzebne – a innym, którzy piszą o muzyce, wcale potrzebne nie jest i być nie musi.

    TSD, jednym z powodów, dla których dawno temu przestałem czytać „Teraz Rocka” (czy jak on się tam nazywał) było to, że coraz więcej było wywiadów z różnymi artystami (nawet jak najbardziej interesującymi), a coraz mniej tekstów autorskich. Wydawało mi się to chodzenien na łatwiznę – o wiele łatwiej jest przepytać jakiegoś muzyka niż samemu napisać poważny tekst o nim i o jego muzyce.

  8. Marcel pisze:

    Oj chyba nie wiesz, jak przy tym czasem stres żre, jak można być spławionym za „nudne pytania”… Ile poprzednich wywiadów trzeba przeczytać, żeby nie powtarzać tego samego dwusetny raz. Jeszcze do tego wyobraź sobie, że jedziesz kilkaset kilometrów na 20 minut wywiadu, z którego wychodzi ostatecznie 10 „no bo cośtam”, potem musisz dokonać brutalnej selekcji pytań wyrzucając również te bardzo ciekawe. Pójściem na łatwiznę ja bym nazwał jednak dokopanie się do kilku ciekawszych artykułów z prasy zagranicznej, kilku wywiadów, selekcję wiadomości i sklecenie to tak żeby się dało czytać. Poza tym chyba zawsze lepiej przeczytać treści z pierwszej ręki. Ale to tam twoje indywidualne oczekiwania.

  9. Mariusz Herma pisze:

    Jeśli ma się ambicję wydawać kategoryczne sądy w danej dziedzinie, to wypada poznać tę dziedzinę jak najlepiej i od jak największej liczby stron. Słuchałbyś, bo ja wiem, komentatora piłkarskiego, który nigdy nie był na prawdziwym stadionie i zna piłkę tylko z ekranu? Gdyby był wybitny, to pewnie byś słuchał. Ale jeśli wybitny nie jest, to najpierw niech pobiega na mecze, napisze trochę relacji, zrobi parę wywiadów – żeby poznać realia i kontekst funkcjonowania swojej działki – a dopiero potem niech ocenia, czy trener jest debilem.

    Dla jasności: nie zniechęcam nikogo do pisania (!). Zachęcam jedynie do a) umiaru zamiast udawania, b) poszerzenia aktywności o inne rodzaje muzycznej publicystyki. Szczególnie o te, których istotą nie jest ocena, opinia, ja. O ile oczywiście traktuje się temat serio. Bonus jest taki, że jedno na pewno pomoże drugiemu.

  10. airborell pisze:

    Moim zdaniem głównym problemem polskich komentatorów piłkarskich (nie wszystkich) jest to, że nie mają pojęcia o taktyce gry w piłce nożną, o rolach i zadaniach zawodników, że nie potrafią czytać gry, że nawet mają problemy z interpretacją przepisów. Za to regularnie chodzą na wódeczkę z piłkarzami i nie mają problemu z dostaniem się do szatni.

    Podobnie jest z muzyką. Jeżeli mnie czegoś brakuje u ludzi piszących o muzyce (i brakowało mi u mnie, kiedy sam o niej pisałem) to rzetelnej podbudowy teoretycznej, wiedzy z dziedziny muzykologii i historii muzyki (i historii kultury w ogóle). Na pewno nabyciu takiej wiedzy sprzyja granie samemu na jakimś instrumencie; ale jaki wpływ na nią ma chodzenie za kulisy i robienie wywiadów z artystami, nie potrafię pojąć.

    @Marcel: oczywiście, że dokopanie się do „kilku ciekawszych artykułów z prasy zagranicznej” to łatwizna. Napisanie samemu, co jest naszym zdaniem wartościowego w danej muzyce, dlaczego dany artysta czy dany album to odkrycie – już niekoniecznie. Napisanie jakiejś poważniejszej syntezy – tym bardziej. Oczywiście, są wywiady i wywiady. Większość z wywiadów z TR nadawała się wyłącznie do jednorazowego wykorzystania i nawet się nie umywała do tekstów Weissa, Rzewuskiego czy Wyszogrodzkiego.

  11. Mariusz Herma pisze:

    „ale jaki wpływ na nią ma chodzenie za kulisy i robienie wywiadów z artystami, nie potrafię pojąć. ”

    A, jeśli o to się rozchodzi, to były tylko losowe przykłady poznawania tematu głębiej/inaczej, oswajania się z materią. Chociaż chodzenie za kulisy i rozmawianie z twórcami tego, o czym chce się potem mówić innym, na pewno pomaga zrozumieć taktykę, role, zadania zawodników, uczy czytania gry i interpretacji przepisów.

  12. ArtS. pisze:

    Zaraz mi się przypomina Adamiak ze swoimi opowieściami, jak to po obcowaniu ze wspaniałą i intrygującą muzyką spotykał jej twórcę, który okazywał się nudziarzem czy chamem… wniosek: pewnych rzeczy może lepiej nie poznawać. ;)

    Jeśli mi czegoś brakuje w licznych analizach muzycznych i około-muzycznych to raczej kontekstu wykraczającego poza tę wąską dziedzinę wiedzy. Pewnie to zboczenie zawodowe, wynikłe z obcowania raczej z tekstami socjologów czy kulturoznawców, przez co łatwiej wyłapać tego typu braki.

Dodaj komentarz