Recenzencie

Ile razy słuchasz, zanim się wypowiesz?

Trzy? Sześć? Dziewięć? Raz?

Fine.




27 komentarzy

  1. patryk pisze:

    Co najmniej 6 razy.

  2. kajtek pisze:

    6-9 a potem, wraz z postawieniem ostatniej kropki w recenzji nie słucham jej przez miesiące… a potem wracam i się cieszę, że fajna płyta.

  3. Mariusz Herma pisze:

    A jeśli nie fajna?

  4. Pablo Renato pisze:

    Myślę, że minimum to jedno przesłuchanie :)

    A serio: zauważyłem, że ważniejsza niż ilość jest jakość słuchania i odstęp między kolejnymi spotkaniami z muzyką.

    Zwykle przesłuchuje dwa, trzy razy „niezobowiązująco” (słuchawki, w trasie) i dwa z dużą, przynajmniej większą, uwagą, po jakimś czasie – z reguły kilka dni. Ale w pewnych przypadkach to za mało, a w pewnych zdecydowanie zbyt dużo.

    „A jeśli nie fajna?”
    Ja na przykład jestem zdyscyplinowany, zaciskam zęby i biorę ibuprom. A tak w ogóle to nie recenzuję aż tak dużo, by było to problemem.

  5. wieczór pisze:

    różnie. nie mam reguły, że piszę recenzję dopiero po x przesłuchaniach. czasem piszę ją wcześniej, czasem później. ale jeśli chodzi o wypowiedzi 'zakulisowe’ często po jednym.

  6. Pijotr pisze:

    Ja co prawda wygaduję, a nie wypisuję recenzje, ale zwykle zależy to od jakości nagrania. Jeśli bardzo mi się podoba – nie zawaham się pochwalić nawet po jednym razie, jeśli jest gorzej – zwykle trzy razy wystarczają, żeby wiedzieć, czy będzie to płyta 'dojrzewająca’, czy po prostu mi się wcale nie podoba.

  7. saturator pisze:

    Szczerze to płyta musi „zahaczyć” mnie od pierwszego słuchania. No sex appeal no foreplay. A potem to zależy od poziomu muzyki. Prosta, łatwa i przyjemna wystarczy czasem jedno, będąca wyzwaniem – wiele, wiele razy. Niespecjalnie wracam do płyt, bo nie lubię zgrać ulubionych do momentu, gdy się nudzą. Moja najlepsza muzyka jest we mnie, na przykład jak jadę na łódkę na Mazury, nie biorę płyt, ale kiedy śmigam po Tajtach widzę oczami wyobraźni „Christine” z „Noża w wodzie” i słyszę „Ballad for Bernt” ;-)

  8. kajtek pisze:

    jak nie fajna? to nie pisze. :-)

  9. iammacio pisze:

    nie mam jasnych reguł, ale staram sie zapewnic minimalna rotacje kazdej muzyce, ktora przykuje w jakis sposob moja uwage.

  10. Mariusz Herma pisze:

    „Prosta, łatwa i przyjemna wystarczy czasem jedno, będąca wyzwaniem – wiele, wiele razy.”

    Ostatnio odkryłem, że w 9 przypadkach na 10 płyty freejazzowe czy te z eksperymentalną elektroniką oceniam podobnie przy pierwszym, piątym i dziesiątym podejściu. A relatywnie „łatwe i przyjemne” rzeczy rockowe/popowe w trakcie kilku obrotów potrafią przebyć drogę od obojętności do zachwytu.

    Paradoksalnie muzyka oparta na repetycji i melodiach wydaje się wymagać większej „inwestycji”. Paradoksalnie z pozoru – nowinki, kwestie brzmienia i sprawności wykonawczej narzucają się od pierwszego wejrzenia. A wygrzebać coś cennego spod zwrotkowo-refrenowej kliszy, przywiązać się do melodii czy tekstów – no to wymaga niekiedy czasu.

  11. szubrycht pisze:

    kto by tam słuchał, jak tyle fajnego w telewizji. wystarczy wyciągnąć średnią z metacritic

  12. Pablo Renato pisze:

    @ szubrycht

    Jak Ci kiedyś tę wypowiedź wyciągną po latach i rzucą w twarz z charakterystycznym „a-ha!”, to się nie zdziw.

  13. Mariusz Herma pisze:

    Też na to trafiłeś?

    „I think when anybody sits down to review a record these days, they look at all the other reviews that are online, particularly Pitchfork, and they look at 8 different reviews and go “oh, ok, alright now I’ll do my review”. I’m sure that’s what happens. Absolutely certain. And nobody’s thinking for themselves.”

    Everett True tu.

  14. łh pisze:

    Zazwyczaj 5-10 przesłuchań na przestrzeni przynajmniej tygodnia. Na słabe płyty szkoda mi czasu i zdrowia, więc przyznam się, że zazwyczaj kończy się na jakiś maks 3 przesłuchaniach.

    Nie wszyscy patrzą na pitchforka i inne serwisy bo pisząc o polskiej muzyce nie bardzo się da :) Taki miły obszar do odkrywania i formowania własnego gustu.

  15. pszemcio pisze:

    z trzech poznanych ostatnio albumów: nowego Destroyera załapałem po pierwszym odsłuchu, Iron & Wine też, Braids po 4 przesłuchaniu miałem obcykane. to oczywiście nie znaczy że na tym kończę znajomość z tymi wydawnictwami

  16. łh pisze:

    Ja akurat Destroyera załapałem jeszcze nim przesłuchałem ;)

  17. nieseba pisze:

    Różnie to bywa. Potrafię się sparzyć po pierwszych dwóch utworach, z reszty zrobić przysłowiowy teaser i wyrzucić płytę. Szkoda mi czasu, ale o takiej się nie wypowiadam.
    Aby dobrze się zapoznać przesłuchanie ~7 razy zwykle mi wystarcza i w krótkoterminowej perspektywie większa ilość odsłuchów przynosi niewiele korzyści. Dopiero powrót po kilku miesiącach pozwala rzucić inne (nowe) światło na płytę.
    ps. czytanie wywiadów Bejara przed „Kaputt” = czysta przyjemność.

  18. kkuba pisze:

    jeśli płyta jest genialna to czasem naprawdę wystarczy raz.
    ale to jak wiemy zdarza się bardzo bardzo rzadko.
    czasem 5-10 razy, a czasem musi odleżeć kilka tygodni.
    james blake po 5 razie, menomena po 10, a np. debiut battles musiał poleżeć z miesiąc.

  19. szubrycht pisze:

    to ja mam inny wariant tego pytania do kolegów recenzentów: ile razy słuchacie płyty po jej premierze? :-)

  20. sadulski pisze:

    tyle razy, ile się da.

  21. Mariusz Herma pisze:

    to ja mam inny wariant innego wariantu: ile razy słuchacie po napisaniu recenzji?

  22. loghorea pisze:

    a może nie ilośc przesluchan a jakość przesłuchań? Recenzje zawsze wystawiam subiektywne, tylko dla siebie, a plyt próbuję na kilka sposobów – w pełnym skupieniu, z dobrym nagłosnieniem, w ipodzie w tramwaju spiesząc się do biura, na spacerze samotnym, na imprezie o 4 nad ranem nad laptopem przerzucając sie ze znajomymi nowinkami. I za każdym razem na czymć innym ucho zawiśnie – i albo jest in, albo out.

  23. Marceli Szpak pisze:

    najczęściej z pół dnia, musi się zapętlić, polecieć trochę non-stop, zażreć na tyle, że właściwie spisanie wrażeń będzie jedynym, co się da robi słuchając, więc żeby nie siedzieć bezczynnie, się spisuje. W związku dość często bywa to tak właściwie pierwsze słuchanie, trwające np z 6-8 godzin.

  24. rafał księżyk pisze:

    raz

  25. avatar pisze:

    Z dziesięć razy dość często (zarówno te dobre i jak i złe płyty). Ma to swoje także złe strony. Przesłuchanie danej płyty wiele razy, sprawia że zaprzyjaźniam się z wydawnictwem i wcale nie jest łatwo napisać jednoznacznie złe zdania. A to już całkiem blisko do zarzutu 'sprzedania się’, 'kolesiostwa’ etc.

  26. awo pisze:

    Oprócz tego ile razy, ważne jest też jak. To niesamowite jak wiele więcej da się wychwycić słuchając muzyki w słuchawkach. Oczywiście nie chodzi o to, że lepiej słychać, tylko o odbiór w maksymalnym skupieniu. Zawsze więc słucham co najmniej 3 razy. 2 pierwsze dla oswojenia się – w głośnikach i 1 raz na słuchawkach. Paradoksalnie, jeśli płyta mi się nie podoba, to słucham jej więcej razy – daje jej szansę, zanim napiszę słowa krytyki. Po napisaniu, jestem płytą nieco zmęczona i najczęściej odstawiam na miesiąc.

  27. […] dzisiaj zły dzień, a to nie jest dobra płyta. Ostatnio Mariusz Herma pytał się na swoim blogu o ilość odsłuchów przed opinią. Tych uczciwych i kompletnych. Przyznam się – nie […]

Dodaj komentarz