Nuto trwaj!
Ciemna noc, przemierzamy z bratem kręte szosy północnej Małopolski, słuchając komentarzy po kolejnym dniu Konkursu Chopinowskiego w radiowej Dwójce, gdy jeden z krytyków natchnionym głosem wyznaje: „Zachwycają mnie u tego wykonawcy w szczególności dynamiczne rzuty lewej dłoni na nutę pedałową A”. Mnie nie tyle rzuty, co nuty pedałowe zachwycają, odkąd zacząłem interesować się muzyką – nie klasyczną bynajmniej – choć późno poznałem sam ten zacny termin.
Nuta pedałowa (pedal point, pedal note) to nieruchomy dźwięk w ruchomej harmonii. Stacjonarna nuta ignorująca przebieg akordów czy melodii. Prościej: uporczywe walenie w jeden klawisz czy strunę nieraz przez pół czy nawet cały utwór. Najczęściej w tonikę i w podstawie brzmienia, stąd za ten proceder odpowiada zwykle gitara basowa, lewa flanka fortepianu, kontrabas czy wiolonczela, w chórze basy (termin „burdon” poznałem kilka lat wcześniej niż „nutę pedałową”).
W zwrotce i refrenie osławionego „Crazy” Seala basista uporczywie wygrywa jedno nudne E, potem dołącza do niego jeszcze pianista (2:52). Jak różni się to od basu nieco bardziej ruchliwego, pozwala odczuć krótka samowolka na początku czwartej minuty. A znacie „Superstition” Steviego Wondera? Ja też byłem przekonany, że na pamięć. A tymczasem oto Wonderowy bas:
.
[audio:https://ziemianiczyja.pl/video/superbass.mp3]
.
Nie dość, że syntetyczny (nie przypuszczałbym), to jeszcze po krótkim przejściu zasuwa jedną nutą (nigdy nie wyłapałem w miksie). I słusznie, wziąwszy pod uwagę aż nadto zakręconą karuzelę w klawiszach. A propos klawiszy, zauważyliście, co robi drugi keyboard?
.
[audio:https://ziemianiczyja.pl/video/superkeyboard1.mp3]
.
Dołóżmy główny riff oraz efekty:
.
[audio:https://ziemianiczyja.pl/video/superkeyboard2.mp3]
.
Królestwem nuty pedałowej okazuje się o dziwo niespokojny jazz. Jest w moim ukochanym – właśnie dlatego? – „Fleurette Africaine” Duke’a Ellingtona i wstępie „Satin Doll”. Daje się słyszeć w „Skidoo” Billa Evansa i w końcówce młodszego o kilka lat „Dolphin Dance” Hancocka. Charles Mingus, kontrabasista wszak, sklecił nawet utwór „Pedal Point Blues”.
„Naima” Coltrane’a tak wygląda na papierze:
Niewiele się tam dzieje na dolnych pięcioliniach, prawda? Bo te basowe podskoki w częściach A oraz C są oczywiście oktawami (z e-moll na e-moll i z powrotem).
Nazwa zjawiska wywodzi się ponoć od organów – Bach bardzo sobie w nucie pedałowej upodobał. Podobnie Mozart. „Oda do radości” Beethovena jest tak pompatyczna także nie bez powodu. Do patosu nutę pedałową zaprzęgano systematycznie: posłuchajcie tego dronu na dnie preludium do „Złota Renu” Wagnera albo fragmentu siódmej Brucknera – oto i cały przepis na mroczne ambienty. Minimalistów czy Góreckiego nawet nie będę linkował, podobnie wszystkich klimatycznych filmowców.
Wonder rok po „Superstition” wrócił do nuty pedałowej w „Too High”. Kilkanaście miesięcy później Led Zeppelin w sposób najmniej wysublimowany zbudowali na niej potężny „Kashmir”. Końcówka lat 60. to istny festiwal pedału: od dyskretnego podtrzymywania „You’re All I Need To Get By” Diany Ross, przez ostentację w „Your Love Was Strange” The Dramatics po „Sparks” The Who. Ci ostatni mają tego więcej: patrz „Who Are You” albo „The Rock”.
Lata 70.? Na inaugurację dekady „Sex Machine” Jamesa Browna, na jej zakończenie „Don’t Stop 'Til You Get Enough” Michaela Jacksona. Lata 80. otwiera Prince pedałując w „Dirty Mind” oraz znanym i lubianym „1999”. Albo z zupełnie innej parafii „The Jezebel Spirit” z pamiętnego „My Life in the Bush of Ghosts” arcyduetu Eno/Byrne.
Po drodze wydarzył się oczywiście progrock. Tutaj nałogowcami byli Genesis: „The Cinema Show”, „Apocalypse in 9/8” z najpiękniejszej suity świata „Supper’s Ready” czy „Squonk” z „Trick Of The Tail” (cała zwrotka leci na D, refren na A). Do sprawdzonego tricku panowie wracali później solo: Peter Gabriel w „Moribund the Burgermeister”, a wyemancypowanemu Collinsowi nuta pedałowa pomogła napisać „No Son of Mine” (przy całkiem żwawej harmonii) i nieśmiertelne „In the Air Tonight”. I osiągnąć ów przeklęty sukces.
Ten ostatni przykład jest wbrew pozorom ciekawy, bo oprócz nuty pedałowej w dołach mamy ją także w częstotliwościach wyższych. Myślę o delikatnym popiskiwaniu bodaj pianina od 0:37 i dalej. Bo przecież rzecz nie musi dotyczyć basów. Na przykład Antonio Carlos Jobim w „One Note Samba” nakłada nutę pedałową prawymi palcami prawej dłoni.
Analizą metalu nie będę się zajmował, bo musiałbym wymienić jedną trzecią gatunku, za to może warto byłoby się przyjrzeć elektronice: od parkietowego „Reflections” Paula van Dyka przez podniosłe „Pulsewidth” Aphex Twina (najgłębszy bas) aż po nafaszerowane nieruchomościami „Fermium” Autechre.
Jest coś, co w muzyce uwielbiam bardziej nawet niż nutę pedałową, poniekąd jej negatyw: gdy riff lub układ akordów pozostaje niezmienny przy wędrującej podstawie basowej (zmiany przy 1:05, 1:45, 2:05 w „8 Seconds”, całe „Mirror”). Ale o tym może innym razem.
„Nazwa zjawiska wywodzi się ponoć od organów”
Znasz inną teorię, niż że z klawiatury pedałowej?
A nuty pedałowe to znak rozpoznawczy kapeli, której nie znoszę:
http://www.youtube.com/watch?v=8SvxlcSpRgc
Fajnie rozłożone na części pierwsze „Superstition”
Innych zwyczajnie nie szukałem – ta brzmi wiarygodnie.
Co do nieznośnych kapel: jako się rzekło, metalu – szczególnie tej klasy – linkować nie ma sensu. Efekt patosu jest tutaj szczególnie ceniony, no i gdy panowie opuszczą dolną strunę do D, to cóż im pozostaje innego, niż korzystać.
Interesujący zabieg, co do metalu (progresywnego) wykorzystującego nutę pedałową lubię powracać do utworu Dream Theater – The Mirror, tutaj dodatkowo podkreślana zmianami akcentów perkusji.
http://www.youtube.com/watch?v=6u_hjgbJnh0