Yann Tiersen – Dust Lane (EMI Music Poland)
Ludzie mają go za Francuza, utożsamiają z „Amelią” i przylepiają mu etykietkę world music. Tymczasem Yann Tiersen to wojujący Bretończyk („Nienawidzę Francji!” – mawia aż nazbyt często), do kina trafił przypadkiem i niechętnie doń wraca, a poza ścianami multipleksów nie gra słodkich walczyków ni łzawych ballad – ku rozczarowaniu przypadkowych uczestników jego koncertów. Gra rocka.
Na żywo żywiołowego, w studiu najbliżej mu do sentymentalnych lamentacji A Silver Mt. Zion i Mogwai. Tym bardziej że na „Dust Lane” Tiersen całkowicie przestawił się na język angielski. W przebojowym „Fuck Me” wespół z krajanką Gaëlle Kerrien afirmuje miłość, powtarzając radośnie tytułową frazę. W „Chapter 19” sięga po zapiski Henry’ego Millera z żydowskiego getta w Brooklynie. Polityczną równowagę przywraca kompozycja „Palestine” inspirowana służbową wizytą artysty w Autonomii. Nie potrafił o niej zaśpiewać, więc kazał Mattowi Elliottowi literować słowo „Palestine” na tle gitarowej galopady.
Smutna to płyta mimo kolorowego multiinstrumentalizmu Tiersena (jest i akordeon), ale trudno się dziwić – odpowiedzialny za brzmienie Ken Thomas to człowiek kojarzony z Throbbing Gristle i Sigur Rós, a sam Tiersen stracił niedawno matkę oraz jednego z przyjaciół.
„Przekrój” 3/2011