TV on the Radio – Nine Types of Light (Interscope)
Co robi się po takiej płycie jak „Dear Science”? Albo dokonuje karkołomnego skoku z jednej doskonałości w doskonałość innego rodzaju – i nagrywa „Kid A”, „100th Window” czy „Third” – albo ze schyloną głową wraca do szeregu. I do końca kariery nagrywa tak zwane solidne albumy.
Przedwcześnie może spisywać TV on the Radio na dożywotnią poprawność, jednak po dekadzie wspinaczki z finałem na dachu świata ich czwarty album przejawia wyłącznie troskę o to, by nie runąć w przepaść. Tunde Adebimpe okiełznał swoje struny głosowe. David Sitek wyrósł z producenckiej zachłanności. Byli wściekli (na polityków), są zdenerwowani (na korporacje). A najczęściej zakochani, bo „Nine Types of Light” to ponoć płyta o miłości we wszelkich jej odmianach: od nieśmiałych wyznań aż po zachęty w rodzaju „Shake it like it’s the end of the world”. Balladowego piękna tu także obfitość, ale z dziesięciu zachowawczych, bardziej soulowych niż rockowych piosenek tylko dwie – rzucone wbrew tytułowi na sam początek „Second Song” i sąsiednie „Keep Your Heart” – nie nudzą się po kilku przesłuchaniach. No i zarzut najcięższy: TV on the Radio da się słuchać nieuważnie, w trakcie przysłowiowej lektury.
Kryzys wieku średniego? Cicha stabilizacja? Rozmieniły ich na na drobne liczne projekty równoległe i towarzyszący tej premierze półgodzinny film? Może zbierają tylko siły przed kolejnym podejściem.
„Przekrój”, 16-17/2011
Fajnie się czyta recenzję, z którą zasadniczo się zgadzam, a przy tym uważam „NToL” za lepszą od każdej z trzech wymienionych w niej płyt. ;)
Od „Dear Science” też? :-)
Od pozostałych trzech. :)
jak pozostawiłam tą płytę po pierwszym przesłuchaniu kilka tygodni temu, tak do tej pory do niej nie wróciłam.
Bardzo uczciwa recenzja. Album bez większych sensacji. Ciężko pisać, ale jak dla mnie Nine Types of Light to płyta jednorazowego użytku, może i niewymuszona, ale zupełnie bez wyrazu. I tylko nadzieja pozostaje, że nie zagłaskali ich na „śmierć”. Niby wszyscy zauważają słabszą formę kapeli, ale bez większych nagan. A tam im się należy, jak mało komu w tym roku.
Właśnie niedawno trafiłem przypadkowo na recenzję Metza we „Wprost”, która kończyła się zdaniem: „Kto wie, czy to nie ich najlepsza płyta”… więc jak widać opinie są podzielone. ;)
Dla mnie oczywiste było, że nie będą w stanie utrzymać tak wysokiego poziomu przez dłuższy okres, ale mam słabość do ich brzmienia i wokalu Tunde, więc fragmentarycznie słucham nawet z przyjemnością. Gdyby wywalić ze dwa utwory ze środka i zmniejszyć tę strefę nudy między „Keep Your Heart” i „Will Do”, to nawet byłaby satysfakcjonująca płyta.