Fleet Foxes – Helplessness Blues

Fleet Foxes – Helplessness Blues (Sub Pop)

 

„Moim problemem – rzecze Robin Pecknold – nie są narkotyki czy też inne używki. Moim problemem jest muzyka”. By uchwycić powagę tego z pozoru romantycznego wyznania, trzeba policzyć ofiary, które lider Fleet Foxes złożył na drugiej płycie swojego zespołu.

Najpierw w dramatycznych zgoła okolicznościach pogrzebał wieloletni związek. Potem nadwerężył przyjaźnie wewnątrz zespołu (obsesyjny pedantyzm) i poza nim (jak sam mówi: szkoda mu czasu na to, by pójść z kimś do kina, skoro mógłby wtedy pisać piosenki). Na koniec stracił szacunek do samego siebie, bo w tej pasji dostrzegł zwykły egoizm. – Zaistniał konflikt pomiędzy moją pracą a życiem. Wybór jednego oznaczał, że drugie ucierpi. No więc wybrałem i był to straszny wybór – mówi Pecknold, a śpiewa o tym w piosence „Montezuma”. W innym miejscu 25-letni piosenkarz rozmyśla nad starością.

Zgodnie z tytułem album „Help­lessness Blues” rzeczywiście okazuje się hymnem bezsilności i smutku udekorowanym jedynie bukietem niezliczonych melodii. Zresztą niech będzie – jest ich dokładnie 27. A jako całość nie ustępują tym z klasycznego już debiutu Fleet Foxes z 2008 roku. Wielogłosowe zawodzenia zastąpił jednakże prawdziwy lament, głębsze są też refleksje, kompozycje i aranżacje. O schyłkowych nastrojach świadczy już to, że do inspiracji mniej (Vashti­ Bunyan­) lub bardziej (Simon & Garfunkel) popularnym akustycznym folk rockiem z lat 60. grupa dopisała późne Talk Talk, bo nie sposób inaczej wytłumaczyć abstrakcyjny „An Argument”.

I trzeba powiedzieć, że brodatej szóstce z Seattle do twarzy z tymi marsowymi minami. Nie ufałem nigdy teorii, zgodnie z którą wielkie sukcesy artystyczne wyrastają z wielkich życiowych porażek, ale jej zwolennicy zyskali właśnie nielichy argument.

Fine.




Dodaj komentarz