O stanie ducha

Słucham nowego Prefuse 73 i widzę człowieka, któremu skończyły się pomysły, więc w akcie desperacji i/lub wyrachowania ratuje się własnymi notatkami z lat poprzednich. Herren idzie po śladach, które sam stawiał w okresie, gdy pomysły jeszcze miał. Świadomy pewnie tego, że działaniem według przepisu osiągnie co najwyżej poprawność. I rzeczywiście nagrał płytę, której – jak mawiają recenzenci – „trudno cokolwiek zarzucić”.

Takie przykłady przypominają mi o tym, że kreatywność, innowacyjność poniekąd tylko wiążą się z obiektywnie rozumianą przełomowością, potencjałem naśladowczym, ewentualną doniosłością, choć szczególnie ta ostatnia zależy od czynników pozamuzycznych. Kreatywność to przede wszystkim stan umysłu. Ścieżka myślenia w chwili tworzenia. I tak rozumiana nawet bez kontekstu, który by owo nowatorstwo uwydatniał – na przykład słuchana 50 lat „po” – przekłada się na stan umysłu odbiorcy. Choćby technicznie wydawała się zupełnie swojska. Błyskotliwy przebieg pojedynczej melodii w chorale z X wieku wciąż inspiruje, tak jak agrafka pozostaje wynalazkiem genialnym w epoce komórkowego GPS. Jedna podmieniona nuta w „Empire State of Mind” jest bardziej kreatywna niż dorobek Merzbowa z ostatnich trzech lat. Bo dziewczęta zakombinowały – co z tego, że podobny manewr wykonywały już miliony – a Merzbow przymarzł na dobre do betoniarki.

Albo taki Sufjan. Nieudane w wielu aspektach „The Age of Adz” i tak okazało się najbardziej intrygującą pozycją ubiegłorocznego songwritingu. Po sformatowaniu własnego umysłu Stevens musiał nagrać coś świeżego, bo nagrywać według przepisu sam sobie zabronił. A skoro w miarę osłuchany i utalentowany człowiek tworzył coś zupełnie nowego dla siebie, to – według powyższej teorii – „Adz” musiało być jakoś nowe także dla kogoś, kto nadużywał Auto-Tune’a jeszcze przed Cher. Herrenowe „zagram jak zwykle”, które w erze nadpodaży wypada uznać za muzyczny grzech główny, w praktyce obnaża prawdę, że innowacyjność nie ma związku ze stylistyką. Rewolucja nieraz jeszcze dokona się przy fortepianie.

Dziwiło mnie zawsze marudzenie zupełnie świetnych skądinąd krytyków, że „Kid A” jest wtórne wobec Autechre, Aphex Twina i – pozdrawiam! – że „jeśli ktoś uważa 'Kid A’ za dzieło nowatorskie, to musiał przespać całe lata 90”. Równie dobrze można potraktować w ten sposób Elvisa (to tylko głupi biali zgubili pół dekady), Beatlesów (że nieoświecone nastolatki przegapiły kontynentalne eksperymenty, to jeszcze ujdzie, ale że krytycy?) albo Floydów (zrzynka z Ash Ra Tempel). A to nie tylko zignorowanie kontekstu, funkcji, miejsca, znaczenia, które próbuję tutaj zepchnąć na moment w cień. To także lekceważenie śmiałości, stanu umysłu osób nagrywających „Revolver” czy „Kid A”, który to stan wyrażał się krótkim: albo nowe, albo nic. Dla mnie, dla mojego zespołu, dla mojej sceny, moich fanów, a może przypadkiem dla ludzkości. Ale zaczyna się od tego pierwszego.

***

Borys tępi odwoływanie się do szczerości przy pisaniu o muzyce, ponieważ jest to 1) cecha niemierzalna 2) da się ją sfingować. Czy nie tak samo jest z równie modnym „pięknem”?

 

Fine.




10 komentarzy

  1. jedras pisze:

    argument o niemierzalności piękna/szczerości jest o tyle średni, że parametry czy miary nie są specjalnie potrzebne do zbudowania spójnej estetyki. natomiast stopniowanie innowacyjności to znakomity pomysł, dzięki, przyda się!

  2. matziek pisze:

    obawiam się, że ocena tego „zagram jak zwykle” zależy od: a) konkretnego artysty (bo przykładowo ciężko oczekiwać, że Dylan nagle zacznie „łamać” jak Radiohead) b) konkretnej stylistyki (bo przykładowo małe są szanse, że muzyka kameralna otworzy się na chamskie beaty i metalowe przestery). „Zagram jak zwykle” nie wyklucza powstania świetnej płyty, a nowatorstwo nie jest warunkiem koniecznym do uzyskania maksymalnej noty.*

    *moim zdaniem

  3. Mariusz Herma pisze:

    Pięknem rzuciłem w kontrze. Mógł być klimat, chwytliwość, itd. Każdy ma swój własny koszyk cech, które stosuje jako kryteria oceny muzyki (choćby nieświadomie). Pusty koszyk to utopia. Hierarchizowanie cech w koszyku to z kolei – no właśnie – rockizm.

    Odnoszenie szczerości do wykonawcy faktycznie jest ryzykowne, bo chociaż jej autentyczność (sześć szczerości!?) można częściowo zbadać poznając kontekst, to kontekst ten zazwyczaj szybko się dezaktualizuje. Ile razy Yorke zaśpiewał „Creep” bez ironii? Ale szczerość jako cecha muzyki – a nie muzyka – czyli jako rodzaj ekspresji (=uzewnętrznianie się), w niczym gorsza jest od złożoności kompozycyjnej, innowacyjności, klimatycznego brzmienia czy solidnego pierd****ęcia, co kto lubi.

    Matziek – w unikaniu „zagram tak jak zwykle” nie chodzi przecież o skakanie w „Kid A” albo „Adz”. To jakieś skrajności. Jedną nutę na fortepianie można grać „tak jak zwykle”, albo spróbować z pomyślunkiem. Dylan jest świetnym przykładem, bo każda z jego piosenek miała setki różnych wersji koncertowych, rozpoznawalnych niekiedy tylko po tekstach.

  4. ArtS. pisze:

    Ale co to znaczy „szczerość jako cecha muzyki”? W jaki sposób dźwięk może być szczery?? Ja tego w ogóle nie rozumiem…

    Nie mówiąc o tym, że zgodnie z tytułem w samym tekście piszesz o „stanie ducha”, a więc o podmiocie a nie przedmiocie. Gdybym teraz usiadł i napisał pracę naukową z fizyki jądrowej to zapewne musiałbym wspiąć się na wyżyny kreatywności i byłoby to dla mnie coś zupełnie nowego, ale nie stanowi to żadnej podstawy do orzekania o jakości mojego tworu. I vice versa, gdybyś po lekturze tego arcydzieła chciał wyrokować o moim stanie ducha, to przypominałoby to bardzo biedną wersję psychoanalizy.

    I jeszcze jedno, bo jestem w czepialskim nastroju. Świadomość też ma swój wymiar historyczny. W czasach Elvisa rasa niewątpliwie była czynnikiem, który w istotnym stopniu wpływał na położenie życiowe i sposób myślenia. W czasach Beatlesów i Floydów granice między gatunkami muzycznymi były zdecydowanie bardziej zaznaczone niż na początku XXI wieku, więc decyzje o ich przekraczaniu znaczyły coś zupełnie innego niż obecnie. I tak dalej.

  5. Mariusz Herma pisze:

    „Ale co to znaczy „szczerość jako cecha muzyki”?”

    To znaczy, że jeśli Antony śpiewa w uniesieniu o śmierci, to jest to muzyka szczera („(=uzewnętrznianie się)”), nawet jeśli okaże się, że w momencie śpiewania Antony myśli o wyżerce za kulisami. „Szczerość” to oczywiście bardzo nietrafione słowo i słusznie się czepiasz, bo odnosi się do intencji. Ale mam wrażenie, że w recenzjach używane jest w tym właśnie znaczeniu „grania z sercem”. A przynajmniej sprawiającego takie wrażenie (strona przedmiotowa), bo czy faktycznie jest to granie z sercem, czy raczej gra sceniczna, to już dyskusja o podmiocie, ryzykowna.

    „Nie mówiąc o tym, że zgodnie z tytułem w samym tekście piszesz o „stanie ducha”, a więc o podmiocie a nie przedmiocie”.

    W tekście o podmiocie, w komentarzach o przedmiocie, dwa niezależne wątki.

    „Gdybym teraz usiadł i napisał pracę naukową z fizyki jądrowej to zapewne musiałbym wspiąć się na wyżyny kreatywności i byłoby to dla mnie coś zupełnie nowego, ale nie stanowi to żadnej podstawy do orzekania o jakości mojego tworu.”

    W nauce, jasne. W muzyce – twierdzę karkołomnie w tym wpisie – gdybyś wspiął się na wyżyny i przy okazji był w miarę utalentowany, to nawet jeśli nie odkryjesz niczego nowego dla świata, to i tak ze słuchania Ciebie można będzie wyciągnąć coś fascynującego. A przynajmniej jest na to szansa.

    U progu XXI wieku przekroczenie nie aż tak wielu granic przez Radiohead wywołało reakcje równie paniczne co wyczyny beatlesowskie. (Elvisa nikt pod tym względem nie pobije z przywołanych przez Ciebie względów społecznych i obyczajowości). Sufjan miał łatwiej, ale to właśnie m.in. dzięki „Kid A”, które jest współwinowajcą mody na eklektyzm.

  6. Pablo Renato pisze:

    „W jaki sposób dźwięk może być szczery??”

    Niedawno byłem na konferencji dot. edukacji muzycznej. Paweł Romaniuk z Małych Instrumentów powiedział w pewnej chwili, że dźwięk wyprodukowany przez instrumenty elektroniczne, komputery, to dźwięk nieszczery, fałszywy. Na co jeden z prelegentów zarzucił mu trafnie, że stosuje zupełnie błędną kategorię opisową. Spytałem o to potem Pawła, ale się wykręcił :)

    Generalnie, szczerość to rzecz złudna, i ku swemu przerażeniu zauważam, że coraz częściej zgadzam się z Borysem D.
    Michael Jackson mawiał, co prawda: „i mean everything i sing”, ale to na dłuższą metę absurd. Bo gdzie tu miejsce na opowiadanie historii? A co jeśli bohaterem piosenki będzie ktoś, z kim się nie zgadzasz? To czy wtedy to fałsz, czy nie?

    „I vice versa, gdybyś po lekturze tego arcydzieła chciał wyrokować o moim stanie ducha, to przypominałoby to bardzo biedną wersję psychoanalizy.”

    „czy faktycznie jest to granie z sercem, czy raczej gra sceniczna, to już dyskusja o podmiocie, ryzykowna.”

    Porównałem to kiedyś do znanego z metodologii nauk empirycznych kontekstu uzasadnienia i kontekstu odkrycia: można prześledzić jakie myśli, koncepcje, doprowadziły Einsteina do teorii względności, ale „biedna wersja psychoanalizy” zaczyna się wtedy, gdy postanawiasz dowiedzieć się, czy to, że Einstein miał wąsy wpłynęło na powstanie i kształt teorii.

  7. Mariusz Herma pisze:

    Jak wspomniałem, nie bronię szczerości w wydaniu „i mean everything i sing” – bo trudno to zbadać i kwestią gustu jest, czy w ogóle ma znaczenie. Wypada jednak przyznać, że dopisek „oparte na faktach” przed filmem lub we wstępie książki potrafi zwielokrotnić wrażenia, i nie inaczej jest z muzyką.

  8. Pablo Renato pisze:

    @ Mariusz

    Jasne, rozumiem.

    „dopisek „oparte na faktach” przed filmem lub we wstępie książki potrafi zwielokrotnić wrażeni”
    Vide Fargo:

    http://en.wikipedia.org/wiki/Fargo_%28film%29#Fact_vs._fiction

  9. Mariusz Herma pisze:

    No właśnie. Zanim podrzuciłeś Fargo do-edytowałem do poprzedniego komentarza:

    Tutaj też można nakłamać, ale twór tak czy inaczej nosi znamiona „szczerości”, co przekłada się na wrażenia i ja właśnie o tym :-). Czasem wystarczy zmienić tytuł: „Tren” nikogo nie wzruszył, „Tren ofiarom Hiroszimy” porwał masy. Kłamstwo? Kłamstwo. Działa? Dzieło.

  10. ArtS. pisze:

    Generalnie obecnie granice estetyczności są na tyle rozciągnięte, że coś fascynującego można wyciągnąć ze wszystkiego, ale to prowadzi do skrajnego relatywizmu. Nie wiem czy mówimy tu o formułowaniu ocen estetycznych („lubię tę muzykę, bo jest szczera”) czy wyjaśnianiu fenomenu przeżyć estetycznych. W pierwszym wypadku czuję się zupełnie nie przekonany co do użyteczności tej kategorii, w drugim ewentualnie tak, z tym, że nie tyle sama szczerość, co odwołanie do szczerości (jeśli dobrze rozumiem): Słuchając śpiewaka o zdartym głosie jesteśmy skłonni bardziej się wzruszyć, jeśli mamy przekonanie, że rzeczywiście miał ciężkie życie (nawet jeśli nie miał).

Dodaj komentarz