Paul Simon – So Beautiful or So What (Universal)
Paul Simon był już sławny dwa razy. W latach 60. jako niższa za to bardziej utalentowana połowa Simon & Garfunkel. W roku 1986 pięknym „Graceland” ponownie zwrócił uwagę na siebie oraz na zjawisko muzyczne, które po odrzuceniu takich propozycji jak world beat, tropical, ethnic, roots czy international pop postanowiono nazwać world music. Teraz Simon aspiruje do miana króla songwriterów trzeciego wieku.
Dwunasty solowy album piosenkarza jest antytezą wydanego pięć lat temu „Surprise”, który produkował – a zdaniem złośliwych przeprodukował – sam Brian Eno. U progu 70. urodzin Simon brzmi naturalnie, spontanicznie i o 30 lat młodziej. Przechadza się swobodnie pomiędzy amerykańskim folkiem oraz nieortodoksyjną Afryką reprezentowaną przez korę czy djembe, choć jest tutaj także indyjska tabla. I chyba po raz pierwszy w karierze sampluje (stary blues i gospel).
Dopiero prostodusznie filozofujące teksty – życie i śmierć, miłość i piękno, niebiańska biurokracja i boskość Jaya-Z – sugerują, że Simon przeczuwa już kres swojego spaceru. Bez goryczy. „After I died and the make-up had dried, I went back to my place” – śpiewa wesoło. Z podobną lekkością relacjonuje losy młodzieńca delegowanego na trzecią kadencję do Iraku (własną opowieść uzupełnia strzępami kazania słynnego pastora J.M. Gatesa z 1941 roku), a na spotkanie z absolutem przygotował sobie jedno tylko pytanie: „Is it Be Bop a Lula? Or Ooh Papa Doo?”.
Trafność Simonowej eschatologii przyjdzie nam dopiero orzec, ale gdy nazywa „So Beautiful or So What” swoim największym wyczynem od 20 lat, to ma świętą rację.
„Przekrój”
mega plyta. wciaz na heavy rotation.