Retromania cz. 1

Czyli wakacyjnego przesunięcia akcentów z nowości ku starociom pierwsze znaczące odkrycia. Przyjemnie słucha się rzeczy przefiltrowanych przez czas i cudze bębenki.
.

John Coltrane & Rashied Ali – Interstellar Space (Impulse!)

Zarejestrowany w roku 1967 (wydany w 1974) tuż przed śmiercią Coltrane’a jego duet ze zmarłym „dopiero” dwa lata temu Rashiedem Alim. (Został nam jeszcze jego młodszy  brat Muhammad). Obaj sponsorowani zapewne przez LSD. Dziwnie słucha się tego po wcześniejszym zapoznaniu z mnóstwem muzyki tutejszą inspirowanej. W zakresie dęto-perkusyjnych dialogów niewiele spotkałem pomysłów, których sugestii a często perfekcyjnej realizacji nie mieściłoby w sobie „Interstellar Space”. Ciężki po Coltranie los jazzmana. A wczoraj natknąłem się na zgrabne stwierdzenie: „Everybody who loves music loves some part of Coltrane, right?”. Prawda.
.

Os Mutantes – Os Mutantes (Polydor)

Rocznik 1968 i jedno z tych wstydliwych zaniedbań, z którymi zwleka się latami (leżało 3-4 sezony!) z obawy przed rozczarowaniem. Zero rozczarowania. Szczytowa tropicalia z przechyłem psychodelicznym błogo wpasowała mi się w słoneczny początek lata i od razu pociągnęła za sobą kilku rodaków. Jeśli nie słuchaliście jeszcze Brazylii innej niż bossa nova czy samba, to bezpiecznie (nie znaczy nudno!) zacząć tutaj. A przy okazji zaktualizować długą listę wybitnych tytułów i tak już spektakularnej końcówki lat 60. Pozostając w Brazylii: w maju (znów) nie mogłem się uwolnić od Joao Gilberto, co drugi poranek witając obrotem „Chega de Saudade” (1959).
.

Mos Def – Black on Both Sides (Rawkus)

Kwestia kolejności być może, ale „The Ecstatic” dwa lata temu zrobiło na mnie nieco większe wrażenie niż solowy debiut Mos Defa (1999). Lepszy był też właściwy debiut ogólny („Mos Def & Talib Kweli are Black Star”, 1998). Mimo wszystko: co drugi utwór wymiata, a jest ich 17, wynik dzielenia zaokrąglamy w górę. Momenty żenujące (rock w „Rock’n’Roll”) występują bardzo sporadyczne, a szczególną atrakcją jest mnogość akcentów findesieclowych.
.

Return of the New Thing – Crescendo (Not Two)

Najmłodsza w zestawie (2005) trzecia płyta zacnego paryskiego kwartetu Return of the New King, z którym bezpośrednio zetknąłem się dopiero trzy lata temu przy okazji wydania koncertówki z krakowskiej Alchemii. Wyłączając Coltrane’a – najlepsze free, jakie słyszałem w ciągu ostatnich kilku miesięcy i jedna z mocniejszych pozycji w katalogu naszego zacnego labelu Not Two. A i wstyd spóźnialskiego tym razem niewielki, skoro na RYM płytę słyszały dopiero trzy osoby.
.

Jim Guthrie – Now, More Than Ever (Three Gut)

Pozycja z roku 2003, wypatrzona w piosenkowym podsumowaniu dekady Glebogryzarki a.k.a. Afrojaxa a.k.a. Michała Hoffmanna – czyli głosu Afro Kolektywu – który na miejscu numer 36 umieścił piosenkę „Lovers Do”, a ta mi wystarczyła, by poszukać kolejnych. Poszło szybko, bo całego „Now, More Than Ever” można posłuchać na Bandcampie, gdzie Guthrie udostępnił zresztą calutki dorobek.
.

*

Przerobiłem też sporą część dyskografii liźniętego tylko wcześniej Osvaldo Golijova (z rekomendacji Marcelego i Pawła Mykietyna – wywiad w następnym „Przekroju”). Polecam pięknie miłośnikom ambitnej filmowej i faktycznie współczesnej współczesnej.

Fine.




Dodaj komentarz