Chrzanić nowe

Nader szczery Branford Marsalis:

In a lot of ways classical music is in a similar situation to where jazz is, except at least the level of excellence in classical music is more based on the music than it is based on the illusion of reinventing a movement.

Everything you read about jazz is: „Is it new? Is it innovative?” I mean, man, there’s 12 fucking notes. What’s going to be new? You honestly think you’re going to play something that hasn’t been played already?

So, you know, my whole thing is, is it good? I don’t care if it’s new. There’s so little of it that’s actually good, that when it’s good, it shocks me.

.

Fine.




11 komentarzy

  1. porcoazurro pisze:

    Czekałem, aż w końcu ktoś powie to na głos. Brawa dla tego pana.

  2. żemi pisze:

    cudne.

  3. Sharanchia pisze:

    A czy zgodzilibyście się z tym, gdyby ktoś powiedział tak 80 lat temu? A 50 lat temu? 20 lat temu? No to co z dniem dzisiejszym?

    Możliwe, że gdyby zawęzić horyzonty do jazzu z jego standardowym instrumentarium, to i ja bym się zgodził. Ale ile zmian może przynieść inne podejście do brzmienia, do konstrukcji utworów. Ile zmian niesie ze sobą zróżnicowanie dynamiki utworu.

    Moim zdaniem Marsalis trochę zbyt uprościł sprawę. Taki tam slogan, chyba raczej nie przemyślany.

  4. Mariusz Herma pisze:

    Albo usprawiedliwianie siebie i swojego młodszego brata, z którym od kilkudziesięciu lat realizuje jedno wielkie retro.

    Osobiście nie lubię „good” w oderwaniu od „new” i vice versa. W jazzie akurat składnika „good” jest moim zdaniem mnóstwo. Setki solidnie wykształconych i osłuchanych instrumentalistów bez pomysłu na siebie.

  5. fripper pisze:

    Moim zdaniem sprawa jest bardzo problematyczna. Panowie Marsalis to oczywiście daleko idące ideowe konserwy. Jasne, że takie zdanie upraszcza mocno sprawę, ale sporo racji w tym jest. Przede wszystkim zastanowić by się trzeba było co znaczy „good”.

    Wszechobecne ganianie za „nowym” sprawia, że często kategoria „good” jest zupełnie pomijana. Mało tego, nieraz kreuje się coś na zupełnie nowe, a po bliższym przesłuchaniu okazuje się, że wcale to nie takie „new” i składa się z dobrze znanych komponentów jedynie w nowy sposób podanych.

    Najlepszy byłby jakiś rozsądny balans obu tych cech. Nowe trzeba szukać i doceniać, ale ja akurat tak łatwo nie pogardzałbym „good” w oderwaniu od „new. Skrajny nacisk na drugą z tych kategorii faktycznie czasami sprawia, że zbyt łatwo zapomina się o pierwszej.

    U Marsalisów akurat „new” automatycznie równa się „no good” i tu jest kolejny problem:)

  6. ArtS. pisze:

    MARSALIS W PIGUŁCE

    Jazz to muzyka, w której jest 12 nut.
    Dlatego już nic nowego nie da się w nim zrobić.
    Niektórzy grają więcej nut – poszerzają język ekspresji.
    Ale to już nie jest jazz.
    Bo jazz to muzyka, w której jest 12 nut.
    Dlatego już nic nowego nie da się w nim zrobić.
    c.n.d.

  7. Sharanchia pisze:

    Nie wiem czemu, ale dla mnie jazz nigdy nie był dobrą muzyką. Poza E.S.T. ale czy to był jazz? Sam nie wiem.

    Dla mnie jazz jest przynudzaniem skonstruowanym głównie dla uciechy grających i tych, którzy dekonstruują utwory na czynniki pierwsze szukając ciekawostek muzycznych. Do mnie nie przemówił. Za dużo w nim wyrachowania muzycznego, za mało emocji. Próbowałem parę razy i przy niewielu jazzowych rzeczach zostałem. A może cały czas nie jestem wystarczająco dojrzały muzycznie…

  8. Mariusz Herma pisze:

    A rock jest gówniarskim łojeniem w niedostrojone struny wycelowanym w szybki podryw? :-)

    Raczej kwestia nietrafienia we właściwy dla Ciebie „jazz”. Trudno dyskutować, gdy pod tą etykietką kryje się zarówno Komeda i Duke Ellington („Fleurette Africaine” trudne dla kogokolwiek?), Coltrane (za mało emocji?), „Kind of Blue” (miliony fanów superdojrzałe muzycznie?), Mostly Other People Do the Killing (zero przynudzania), jak i zastępy free, avantowców i innych dziwolągów, nieraz pewnie pasujących jakoś do Twojego opisu. I mnóstwo rzeczy pośrodku i po bokach, jak choćby to E.S.T.

  9. porcoazurro pisze:

    Jeśli chodzi o jazz to zawsze mam taką samą odpowiedź – Yoko Kanno. I jej ścieżka dźwiękowa do serialu Cowboy Bebop. Nie trzeba koniecznie oglądać serialu, jeśli się nie jest przekonanym do anime (choć moim zdaniem to pierwszorzędna robota, żadna tam kreskówka), bo muzyka broni się sama. Mimo, że jest to dosyć eklektyczna mieszanka, to jestem przekonany, że właśnie dzięki niej nauczyłem się słuchać jazzu (choć przyznaję, że zachęta w postaci fabuły i dynamiki serialu na pewno mi w tym pomogła). Wybaczcie odrobinę autoreklamy, ale zrobiłem na ten temat krótką notkę na (dość długo już nieaktywnym) blogu – można tam posłuchać kilku utworów: http://tnij.org/nlde

  10. porcoazurro pisze:

    Polecam też film „Mo’ Better Blues” Spike’a Lee z Denzelem Washingtonem i Wesley’em Snipesem :)
    http://www.youtube.com/watch?v=qMlQ3uiKEaU

  11. Mariusz Herma pisze:

    Muzyka z Bebopa >>> sam Bebop :-)

    100 x bardziej wolę Samuraia Champloo, skądinąd też fantastycznie umuzycznionego:
    http://www.youtube.com/watch?v=MEbcdC5NYlE&feature=player_detailpage#t=173s
    (genialny odcinek)

    Niezłym wstępem do jazzu, hm, mniej Marsalisowego może być też… „Bird” Clinta Eastwooda ze świetnym Forestem Whitakerem w roli tytułowej. A do hip-hopu pewnie niemałe grono osób przekonał RZA soundtrackiem z gry „Afro Samurai”.

Dodaj komentarz