Sara za bardzo się stara

Czy to pięć lat oczekiwania sprawiło, że wieńczący Skrzyżowanie Kultur koncert Sary Tavares okazał się jego największym rozczarowaniem? Nie.

Tuż przed Sarą wystąpił pianista Idan Raichel wraz z barwną ekipą: z oficjalnego pochodzenia izraelską, a z muzycznego bliskowschodnio-afrykańsko-europejską. Zaczął pomysłowym miksem jazzu z wokalnym ambientem przy wsparciu absolutnie zjawiskowego śpiewaka/ustnego trębacza/beatboksera. (A w zasadzie jednego z sześciu śpiewaków, bo w ciągu całej godziny ust nie otworzył chyba tylko perkusista). Potem dołączyła reszta zespołu i razem wsiedli do stylistyczno-geograficznej karuzeli. Mniej więcej w połowie koncertu zespół zaczął zaś dryfować ku dyskotece. Sala oszalała, bo – jak mawia Kevin Martin – „każdy głupi potrafi rozruszać parkiet prostym 4/4”.

Sara też była pod wrażeniem. Po pierwszym utworze pogratulowała artyście i wszystko skończyłoby się szczęśliwie, gdyby miała na myśli jego muzykę, a nie wpływ na publiczność. Do końca wieczoru miała bowiem w głowie już tylko jeden cel: rozruszać parkiet. Sara Tavares nie dysponuje jednak prostym 4/4. Ma za to dwóch perkusistów i trzech gitarzystów (plus ona sama), w którym to składzie mogłaby zrobić z nami absolutnie wszystko. Tylko nie zmuszać do tańca.

Starała się. Dawała przykład samą sobą. Pytała, czy się świetnie bawimy. Gdy otrzymywała entuzjazm, zapraszała do powstania, ale ktoś usmarował krzesła klejem. Pomimo niegasnącego uśmiechu gwiazdy po kilku takich próbach zrobiło się smutno. Wyraziła nawet obawę, czy aby nie jesteśmy rozczarowani, ale oto los się odmienił. Zapowiedziała „Balance” i zanim zdążyła zgrać cudowne intro wszyscy już stali – wprawdzie niektórzy tylko dlatego, że chcieli cokolwiek widzieć.

U mnie jednak do końca wieczoru coś nie grało. Poza niesmakiem po chybionych negocjacjach – nie ta muzyka na scenie i nie ta krew na widowni – towarzyszący Sarze zespół okazał się tyleż profesjonalny co zupełnie nieobecny, bo skoncentrowany (każdy) na sobie i niezdolny do odejścia od wyćwiczonego na próbach schematu. Nawet urozmaicanie – czyli dwu-, trzykrotne wydłużanie – największych hitów przebiegało według precyzyjnego planu. Perkusista okazał się robocopem zasłuchanym we własnej słuchawce i jego mechanicznego bębnienia nie potrafił złagodzić nawet roześmiany perkusjonalista. Marzyłem o tym, by Sara wyszła sama z gitarą. Najbliższe tej opcji „Ponto de Luz” było też najpiękniejszym momentem całego koncertu, jeśli nie festiwalu.

A może to wszystko dlatego, że koncert zapowiadał Marcin Kydryński?

Utwierdziłem się niemniej w przekonaniu, że Sara Tavares wydaje z siebie jedne z najpiękniejszych dźwięków dostępnych ludzkości i obcowanie z jej głosem daje czysto fizyczną przyjemność. Szkoda marnować go na jakieś negocjacje z publicznością.

*

Od krzyku niemowlaka, gorączkowych szeptów dwóch dziewczynek przerywanych tylko na czas rozpakowywania cukierków, jawnej wideobootlegerki po lewej i ostentacyjnego smarkacza po prawej rozpoczął się dla mnie festiwal La Folle Journée – po polsku Szalone Dni Muzyki. Działo się to wszystko przy Brahmsie i Szymanowskim, czyli muzyce, przy której zazwyczaj strach nałożyć nogę na nogę, bo dżinsy hałasują. Sorry, jakie jeansy.

Najprzyjemniejsze w tym festiwalu jest jednak bieganie od sali do sali z rozpiską identycznie upakowaną jak te na wielkich imprezach plenerowych. No i ta dziecinna satysfakcja, gdy z koncertu wybiega się w połowie albo spontanicznie wpada na inny, nie sprawdziwszy nawet wcześniej, co dokładnie grają. Zupełnie niechcący trafiłem na przykład na II koncert fortepianowy Brahmsa i oczywiście zostałem do końca, bo jak tu porzucić jedne najładniej zaaranżowanych partii skrzypcowych romantyzmu.

Impreza tak przystępna pod każdym względem – luźno, tanio i w samym centrum Warszawy – świeciła o dziwo pustkami. Przynajmniej na moich trafieniach wszystkie sale od największej (1600 osób) po najmniejsze (200-250 osób) pozostawały w około 2/3 niezaludnione. Czy to wina niekorzystnego timingu – uwagę stołecznych mediów odciągnęło Skrzyżowanie Kultur i wybory – czy też kwestia „niczyjego” charakteru La Folle Journée? Zbyt luźna dla sztywnych, zbyt sztywna dla luźnych? Dla mnie w sam raz.

.

Fine.




3 komentarze

  1. ArtS. pisze:

    Określenie „największe rozczarowanie” brzmi strasznie dramatycznie. Aż tak źle chyba nie było… ? Nawet jeśli zabrakło magii, a tego przecież oczekiwaliśmy, to dla mnie koncert i tak w pierwszej trójce tegorocznego festiwalu.

    Co do pozostałych wykonawców nie było aż takich oczekiwań, więc i o rozczarowaniach trudniej mówić, ale nawet zakładając, że spodziewałem się tylko miło spędzić czas, to rozczarowanie występem „Wysłannika-Zeusa-Pomazańca-Mesjasza” przebija wszystkie inne.

  2. Mariusz Herma pisze:

    Nie było świetnie – i to jest potężne rozczarowanie! Okoliczności były idealne: znakomita wokalistka, właściwa publiczność, przyjazne miejsce i dobre nagłośnienie, plus atmosfera finału porządnego (choć bywało lepiej) tygodniowego festiwalu. Chciałbym zobaczyć ją na mniejszym koncercie z dedykowaną publicznością, o której względy Sara nie będzie musiała (w swoim przekonaniu) starać się tak nachalnie.

    Faktycznie większym rozczarowaniem było oczywiście zmieszanie wspaniałych średniowiecznych wielogłosów korsykańskich z współczesną śródziemnomorską piosenką romantyczno-oazową w wykonaniu Barbara Furtuna (dla nieobecnych: za tym pseudonimem kryje się 4 facetów).

    Z całej imprezy zdecydowanie Aynur na pierwszym miejscu. Odkrycie trochę jak koncertowa Mayra Andrade przed rokiem. A pomazaniec pewnie niedługo wróci do Zeusa, więc cieszmy się, że zdążyliśmy :-)

  3. ArtS. pisze:

    Dla mnie na pierwszym Linares – jedyny koncert, na którym rzeczywiście miałem ciary, a nienajlepszy początek z dystansu czasowego jedynie wzmógł dramaturgię całości. Poza tym mam słabość do flamenco…

    Aynur mniej więcej na równi z Sarą dopełniają top 3. Nie chcę różnicować, bo trochę podejrzewam, że w obydwu przypadkach zespół był profesjonalny, ale – jak napisałeś wyżej – nie odchodził od wcześniej wypracowanych schematów. Tyle że różna znajomość repertuaru obu pań i różne oczekiwania przedkoncertowe wpływają na percepcję ich występów.

Dodaj komentarz