Oddzielnie słowo o piątku, sobocie i niedzieli – wybaczcie powyższą fotoamatorkę – a w skali makro: „Szok przyszłości” zszokował mnie głównie tym, jak bardzo przeszłość górowała nad teraźniejszością. Morton Subotnick wypadł niemal zjawiskowo przy antykoncertowym udziale Kode9 oraz dość oczywistym w warstwie muzycznej Leylandzie Kirbym. Weterani z przełomu lat 70./80. – Chris, Cosey i John Foxx – rekompensowali house’owe przymulanie reprezentacji Not Not Fun (piszę z perspektywy osoby przedkładającej słuchanie nad imprezowanie, szczególnie w porze obiadu). Szkoda Góreckiego i Pärta porównywać z neoklasycznymi wprawkami A Winged Victory For The Sullen, na tle których finezyjnie wręcz wypadł nowy materiał Jacaszka.
Przy wszystkich pochwałach, które Unsoundowi się należą – muzyka, miejsce, publiczność – sama formuła festiwalu wydaje się wyczekiwać na gruntowne F5. Nie przystoi na przykład przedsięwzięciu z ambicjami kreacjonistycznymi, by najlepsze wspomnienia pozostawiali po sobie 50-, 60-czy 70-latkowie. Wyczerpuje się również, na co zwrócił uwagę Bartek Chaciński, ujednolicona formuła tematycznych segmentów z debiutantami w porze obiadowej, retrowieczorkami – na które amatorzy hype’ów bieżących nie mają już siły – oraz niezupełnie tanecznym nocnym „rave”. Plus prelekcje i projekcje.
Co począć? O szok nie tak łatwo tymi czasy, proponuję więc na początek zdjąć cudzysłów z przyszłości. Trzymam kciuki.
.