Leonard Cohen – Old Ideas

Leonard Cohen – Old Ideas (Sony Music)

 

Lata medytacji i utrata całego majątku doprowadziły Leonard Cohena do bluesa

„Śpiewam coraz niżej. Sądziłem, że gdy rzucę palenie, mój głos będzie wyższy. Ale cóż, obrał przeciwny kierunek” – żartował Leonard Cohen przy okazji premiery „Old Ideas”. Na płycie jego bezdenny głos wielokrotnie dosięga częstotliwości zarezerwowanych zwykle dla gitary basowej, stopki perkusyjnej oraz Toma Waitsa. Dodajmy do tego teksty najeżone aluzjami do śmierci i po „Old Ideas” chciałoby się spodziewać festiwalu depresji i beznadziei. Zupełnie błędnie.

W dorobku 77-letniego Cohena „Old Ideas” jest albumem już dwunastym – a może dopiero, skoro fonograficzny debiut Kanadyjczyka przypadł na połowę lat 60. W teorii pracował nad płytą osiem lat, w praktyce więcej czasu poświęcił doskonaleniu technik medytacji i procesowaniu się z byłą menedżerką, która roztrwoniła fundusz emerytalny artysty warty 5 milionów dolarów. I zmusiła go, by wyruszył w pierwszą od kilkunastu lat trasę koncertową. Ta przyniosła Cohenowi 21 milionów dolarów oraz miano jednego z najbardziej żywotnych weteranów scen.

Gdy wreszcie wszedł do studia, okazało się, że pisze mu się nadzwyczaj łatwo – materiału zgromadził podobno na dwa longplaye  – opakował go jednak w oszczędne aranżacje i ospałe tempa. Własne pomruki sporadycznie kontruje żeńskim chórkiem, wszechobecne są za to nieco tandetne brzmienia klawiszy, do których Cohen niestety zawsze miał słabość. Poczuł też wreszcie – jak sam mówi – przyzwolenie, by zaczerpnąć ze skarbca bluesa, co najwydatniej słychać w eleganckim „Darkness”.

„Piosenki są jak tofu – mówił Cohen – przyjmują taki smak, jaki zechcesz im nadać”. W jego przypadku jest to zazwyczaj smak pogodnej nostalgii lub starczej goryczy, zawsze jednak przyprawionej humorem. Bo nawet gdy w pięknym „Going Home” nazywa siebie „leniwym draniem spędzającym życie w garniturze”, jasnym jest, że w swoim mniemaniu właśnie prawi sobie komplement.

Bluszcz, 3/2012

.

Fine.




Dodaj komentarz