Jak niemożliwe staje się możliwe

Mimo zamiłowania do autora dzisiaj po raz pierwszy w życiu słuchałem I Symfonii Schumanna, w ramach Festiwalu Beethovenowskiego. W pewnym momencie pomyślałem, że coś za słodkie to wszystko – nawet jak na utwór opatrzony podtytułem „Wiosenna” – i że Schumann powinien był jednak zepsuć to hopsasa.

Po kilkunastu sekundach zostałem wysłuchany. Cytuję z lekkim przedbiegiem:
.

[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2012/03/schumann1.mp3]
.

Jak na 1841 – super.

Co do wykonania, to dawno nie słyszałem orkiestry o tak wypukłym brzmieniu – mam na myśli złudzenie bycia przez dźwięk dotykanym, odpowiednik szarpania bebechów na koncertach metalowych.

Bardziej niż muzykom Deutsche Kammerphilharmonie Breme chcę tu jednak podziękować melomanowi, który na tę jakże prestiżową imprezę przybył w jaskrawoczerwonej czapce z daszkiem oraz luźnych dżinsach z wielkim nadrukiem typu house, pokrywającym pół prawej nogawki. Niezależnie od intencji – grunt, że parę osób na kolejne koncerty założy z lekkim sercem to, na co ma ochotę.

*

Dzisiejszy Schumann w Filharmonii Narodowej fantastycznie kontrastował mi z wczorajszym Beethovenem, Bachem i Vivaldim, których w kameralnej salce domu kultury w Pułtusku dla publiczności 20-osobowej, skrajnie zróżnicowanej wiekowo i ciuchowo, wykonywał duet Marcin Masecki (stare pianino) – Tomasz Pokrzywiński (wiolonczela).

Panowie zachwycili naszą szczęśliwą garstkę tym, co gości Festiwalu Beethovenowskiego by przeraziło: bardziej interpretowali niż wykonywali, a Vivaldi doczekał się kilkuminutowej wstawki w pełni improwizowanej. To ostatnie podwójnie mnie rozbawiło. Bo zanim zorientowałem się, że panowie zupełnie poszli w jazz  – nieuwaga lub niekompetencja – przeszło mi przez myśl: „Vivaldi pionierem minimalizmu? Niemożliwe!”.

.

Fine.




Dodaj komentarz