Rap na Araba

Po serii medialnych porażek (przecieki z Abu Ghraib) i w związku z poprawą notowań Talibów parę lat temu Amerykanie uznali, że trzeba popracować nad wizerunkiem. Szczególnie wśród młodych Arabów. Postanowili wziąć przykład z zimnowojennej dyplomacji jazzowej, kiedy to po świecie z konkurencyjną wobec komunizmu nowiną kursowali Duke Ellington, Benny Goodman, Dizzy Gillespie czy Louis Armstrong. Tyle że zamiast jazzu tym razem padło na hip-hop.

W ramach programu Rhythm Road konwoje złożone z raperów, didżejów i bibojów powędrowały do Azji (Pakistan, Indonezja, ale także Mongolia), na Bliski Wschód (Syria, Jordania, Liban) i do Afryki (od Północnej po Senegal). Dlaczego akurat hip-hop? „Hip hop is America” – odparła Hillary Clinton, kiedy ją o to spytano.

Tak jak jazzmani pół wieku temu reklamowali amerykańską równość ras (hmm), tak teraz chodziło o pokazanie, że w Ameryce da się żyć wyznając Allaha. Jak tłumaczyli twórcy programu, skoro jednym z wielkich amerykańskich buntowników był muzułmanin Malcolm X i skoro stał się on także ikoną hip-hopu – w dużej mierze dzięki Public Enemy – to wypada ten związek wykorzystać.

I tu pojawia się fascynujący mnie paradoks. We własnej ojczyźnie hip-hop może i symbolizuje sprzeciw wobec systemu, tyle że a) systemu amerykańskiego, b) jaśniejsza część narodu wciąż uznaje świat raperski za kolebkę wszelkiego zła. Gangi, dziwki, wyzwiska, tani blichtr i ambiwalentny stosunek do edukacji, policji i korporacji – to Clinton miała na myśli? Amerykański pomysł na życie społeczne ma promować muzyka, która z tym samym pomysłem walczy od trzydziestu lat?

Muzycznej dyplomacji USA w krajach islamskich bardzo spory tekst poświęcił Hishaam Aidi. O tym z kolei, dlaczego to rap (a nie na przykład rock czy punk) w krajach islamskich staje się muzyką buntu – i dlaczego Amerykanie mogą sądzić, że wybrali na ambasadora właściwy gatunek – pisał też niedawno „New York Times:

Rappers report in a direct manner that cuts through political subterfuge. Rapping can simulate a political speech or address, rhetorical conventions that are generally inaccessible to the marginal youth who form the base of this movement.

And in places like Senegal, rap follows in the oral traditions of West African griots, who often used rhyming verse to evaluate their political leaders. “M.C.’s are the modern griot,” Papa Moussa Lo, a k a Waterflow, told me in an interview. “They are taking over the role of representing the people.”

Przy okazji wątków rapersko-muzułmańskich warto zerknąć na niedawny tekst Janka Błaszczaka z „Tygodnika Powszechnego” bosko zatytułowany „Sunnita na bitach”.

.

Fine.




Dodaj komentarz