Jest godzina 2:56 i przed chwilą wysiadłem z metra. Gdy na początkowej stacji na Kabatach wskakiwałem do pociągu, w wagonie znajdowały się może trzy inne osoby. Natolin również spał. Dopiero na Imielinie dołączyła jakaś wybitnie wesoła sześcioosobowa grupka, ale nie rozpoznałem w nich zapowiedzi tego, co nas czeka na następnym przystanku. Bo gdy zajechaliśmy na Stokłosy, zrobiło się najbardziej gęsto, czarno i trampkowo za całej mojej dziesięcioletniej przygody z warszawskim metrem. Ursynalia.
Po rozmaitych wesołościach na czele z dziesięciominutowym domykaniem drzwi, opróżnianiem całego składu z wyjątkiem naszego wagonu (wśród tuzina haseł „przejmujemy metro” wzbudziło najwięcej uciechy) oraz wyproszeniem nas dwie stacje dalej, na Wilanowskiej wbiłem się do wybitnie rozśpiewanego wagonu. Przywitały mnie Hej sokoły, ale po pierwszej zwrotce pojawił się spór o drugą (Wina, wina dajcie vs. Żal mi, żal mi). Na szczęście ktoś szybko zapodał Przybyli ułani pod okienko. Potem poleciało O mój rozmarynie. Wagon metra mieści około 200 osób. Tym razem każdy dźwigał jakieś 300, śpiewała połowa, w tym spora część w wyższym stanie jaźni. Innymi słowy: mocne wesele.
Jeśli całą tę akcję można komentować jakkolwiek serio, to naprawdę zszokował mnie fakt, że jedynym wspólnym muzycznym mianownikiem rock/metalowej młodzieży (15-25 lat) okazały się te same przaśne kawałki, które w podobnych sytuacjach łączyły naszych rodziców i dziadków. Nie szkodzi, że dla jaj. Właśnie o taki spontan chodzi: ognisko, wycieczka, dworzec, powrót z koncertu Nightwish. Tylko Sokoły, Ułani i Rozmaryn? W pewnej chwili kilka osób zagaiło Mam tak samo jak ty… – rzecz idealną na podobne okazje, bo wprost stworzoną dla rubato – ale nikt nie podjął tematu. W sukurs przyszła na szczęście stara dobra Szła dzieweczka…
Rezultat był do przewidzenia. Po kilku jednozwrotkowych przyśpiewkach repertuar się wyczerpał, mimo że Sokoły wracały pomiędzy pozostałymi wykonaniami jak czwartacy do panienki. Gdzieś na wysokości stacji Racławicka zrobiło się więc dziwnie cicho. Uśmiechy poczęły znikać, spojrzenia i obiektywy komórek opadły w kierunku podłogi. I wtedy jakiś zachrypnięty głos zaintonował, a kilkadziesiąt innych od razu podjęło: Sto lat, sto lat…
.
\m/
W pewnej chwili kilka osób zagaiło Mam tak samo jak ty… (…) ale nikt nie podjął tematu.
Mam nieodparte wrażenie, że zawiesiliby się z powodu braku znajomości tekstu.
Jedną zwrotkę powinni spokojnie dociągnąć, a tyle w innych wykonaniach wystarczało :-)
Zapomniałem wspomnieć, że szczęśliwie się złożyło i też byłem w 3/4 czarny.
Ja byłem na Juwenaliach w Krakowie i jadąc nocnym MPK wszyscy razem śpiewaliśmy „Wehikuł czasu” (2 zwrotki!).
Niestety, nikt nie pochwycił „Koko euro spoko”