Pod koniec ubiegłego tygodnia Pitchfork hucznie opublikował tak zwaną People’s List, czyli wybrane głosami prawie 28 tysięcy melomanów z całego świata zestawienie najlepszych płyt lat 1996-2011, a więc od urodzin serwisu wzwyż. Pierwsza dwudziestka wygląda następująco:
1. Radiohead – OK Computer
2. Radiohead – Kid A
3. Arcade Fire – Funeral
4. Neutral Milk Hotel – In The Aeroplane Over The Sea
5. The Strokes – Is This It
6. Radiohead – In Rainbows
7. Wilco – Yankee Hotel Foxtrot
8. Animal Collective – Merriweather Post Pavilion
9. Kanye West – My Beautiful Dark Twisted Fantasy
10. Sufjan Stevens – Illinois
11. LCD Soundsystem – Sound Of Silver
12. Interpol – Turn On The Bright Lights
13. Bon Iver – For Emma, Forever Ago
14. The Flaming Lips – The Soft Bulletin
15. The xx – The xx
16. Arcade Fire – The Suburbs
17. Modest Mouse – The Moon & Antarctica
18. Fleet Foxes – Fleet Foxes
19. The Flaming Lips – Yoshimi Battles The Pink Robots
20. Radiohead – Amnesiac
Pewne rzeczy rzucają się w oczy od razu i były już szeroko dyskutowane. Chociażby nikły udział kobiet w głosowaniu – tylko 12 procent! Albo porównywalny wkład czarnych muzyków w same wyniki plebiscytu. (Tutaj z krytyką, a raczej jej zabarwieniem, polemizował między innymi Matt Perpetua). Albo pozycja numer 101, na której znalazło się „Ys” Joanny Newsom, o prawie sto pozycji za nisko.
Tak naprawdę to niespecjalnie dziwi. Podobnie jak nikły udział w rankingu stylistyk nierockowych – w tym promowanego na Pitchforku od kilku lat hip-hopu – ani absurdalna nadreprezentacja wykonawców anglosaskich, którzy zgarnęli w pierwszej dwusetce aż 174 miejsca. Poza nimi zauważono tylko Szwecję, Islandię oraz Francję. Powiela to jedynie spojrzenie na geografię muzyczną samego serwisu. Takich czytelników sobie Pitchfork wychował. Nie dziwią nawet cztery miejsca dla Radiohead w czołowej dwudziestce, dwa razy więcej niż przyznano kobietom w pierwszej pięćdziesiątce. Dziwi za to skrajne zglobalizowanie gustów.
Redaktorzy portalu umieścili pod zestawieniem rozmaitej maści statystyki i jako wielbiciel wykresów wszelakich w tej właśnie części odnalazłem właściwą rozkosz. Pozwolili na przykład podejrzeć, jakie dwudziestki wytypowali internauci z poszczególnych krajów świata. I tutaj szok. Brazylijczycy oraz Izraelczycy, Japończycy i Nowozelandczycy, Grecy i ich ciemiężcy Niemcy – wszyscy kochają te same zespoły, te same płyty!
Tu i ówdzie rządki ustawione są w innej kolejności, jednak nazwy wciąż te same: Radiohead, Arcade Fire, The Strokes, Radiohead, Neutral Milk Hotel, The xx, Animal Collective, Wilco, Radiohead. Nie ma Niemca w pierwszej dwudziestce niemieckiej. Nie ma Hiszpana w hiszpańskiej. Australijczycy rodaków z The Avalanches wywindowali zaledwie na pozycję dziewiątą – co udało się także nieobciążonym powinnościami patriotycznymi Meksykanom. Nawet uczuleni na angielszczyznę Francuzi swój Daft Punk wcisnęli dopiero na dziesiąte miejsce.
Drobnych odchyłów lokalnych można się dopatrzeć, ale to właśnie drobiazgi:
Kanada: Broken Social Scene – „You Forgot It In People” (miejsce 8.)
Argentyna: Belle and Sebastian – „If You’re Feeling Sinister” (8)
Japonia: Dirty Projectors – „Bitte Orca” (8) i debiut Jamesa Blake’a (14)
Rosja: Massive Attack – „Mezzanine” (3)
Norwegia: Madvillain – „Madvillainy” (16) i „James Blake” (18)
Wielka Brytania: DJ Shadow – „Endtroducing…” (10)
Portugalia: Air – „Moon Safari” (8)
Bodaj tylko w kanadyjskich sercach odezwał się więc patriotyzm. Aczkolwiek takiego Arcade Fire na pierwsze miejsce nie wypchnęli – tutaj lepiej spisali się Duńczycy, Irlandczycy i Francuzi. Tylko w tych trzech państwach Radiohead złota nie zdobyli. Za to w Polsce zebrali wszystkie medale:
1. Radiohead – OK Computer
2. Radiohead – Kid A
3. Radiohead – Amnesiac
4. Sigur Rós – Ágætis Byrjun
5. Interpol – Turn On The Bright Lights
6. Arcade Fire – Funeral
7. Massive Attack – Mezzanine
8. The xx – The xx
9. Modest Mouse – The Moon & Antarctica
10. Animal Collective – Merriweather Post Pavilion
Podobnym uwielbieniem Radiogłowi cieszą się jedynie w Argentynie, bo i tam opanowali całe podium. I to potwierdzałoby opinie, jakoby nasze narody nadzwyczaj wiele łączyło – chociaż podobno jeszcze bliżej nam do Chilijczyków (1. Radiohead, 2. Arcade Fire, 3. Radiohead). No i jednak łączy nas coś z Rosjanami. Tylko elektoraty naszych dwóch krajów zdołały wprowadzić Massive Attack do pierwszej dziesiątki – u nas na miejsce 7. I tyle regionalnych specyfik. Mało.
Drugą niespodziankę przyniósł otwierający niniejszy wpis wykres zatytułowany odważnie: „Best Years for Music”. Zaprzecza on dominującym – przynajmniej w sieciowej debacie – przekonaniom, jakoby muzyka stawała się coraz gorsza. I chociaż można go tłumaczyć efektem świeżości, to jednak efekt ów powinien równoważyć efekt legendarności. Łatwiej nam nazywać wybitnymi płyty wydane przed dziesięciu laty niż te sprzed dziesięciu miesięcy. Więc może jednak powszechne narzekanie na współczesną muzykę to typowe marudzenie pokolenia wyrastającego z młodzieńczej fascynacji muzyką, które jednocześnie utrzymuje się jeszcze przy mikrofonach?
Pozostając w temacie zestawień: na Porcysie odbywa się właśnie publikowanie listy 100 najlepszych płyt lat 90. Mimo że spodziewam się nie zobaczyć jakiejś połowy moich ulubionych płyt tamtej dekady – patrz chociażby poprzedni wpis – to na ranking warto rzucić okiem, bo podpierają go głosy „prawie 40 osób” niegdyś lub obecnie z serwisem związanych oraz ponad dziesięć lat słuchania, pisania i dyskutowania.
.
A ja zaprzeczam twoim obserwacjom trochę: http://peopleslist.pitchfork.com/list/62d0d4da/ :)
Na tym wykresie rocznym najbardziej mnie chyba zaskoczył dołek przy liczbie 2001. Od dawna żyję w przekonaniu (jak i wielu znajomych), że to był znakomity rok dla muzyki. A tu niespodzianka.
No tak, też się tutaj nad 2001 rozpływałem, a lista najlepszych płyt ciągle mi puchnie. Może NTG.
Musimy jednak pamiętać, iż zbieżność gustów wynika z faktu użytkowania przez wszystkich głosujących tego samego medium – pitchforka. Do tego dochodzi zbieżność wiekowa i płciowa. Pewnie również (moje domysły) ekonomiczna. Głosowali tylko użytkownicy z bogatych państw świata. Zatem miejsce zamieszkania nie ma już takiego znaczenia, a dominują takie zmienne jak wiek i sytuacja ekonomiczna. Ciężko się też dziwić temu zglobalizowaniu – przy tak wielkim możliwościom wyboru jaki daje internet każdy z nas chyba szuka jakiejś „ostoi”, która będzie stanowić drogowskaz. W wyniku tego jakby na przekór następuje centralizacja i monopolizacja dostępu do źródeł wiedzy i danych.
No tak, gdyby „Polacy słuchali tego samego co Argentyńczycy” to byłby dopiero fenomen. Mnie wystarczy, że gust polskiego czytelnika PFK = gust argentyńskiego czytelnika PFK. Bo mimo wiadomej jednoczącej siły serwisu (jaką kiedyś miało np. MTV) nie spodziewałem się niemal całkowitego zniwelowania specyfik lokalnych. Wychodzi na to, że obcowanie z serwisem automatycznie bierze w nawias bezwzględny narodowość.
A może tych specyfik po prostu nie ma.
Pamiętam, że jak jeszcze uczestniczyłem w tego typu zabawach, to jednak zawsze profilowałem moje typy pod konkretne medium, wychodząc z założenia, że nie ma sensu głosować na płytę – choćby nie wiem jak lubianą – która nie pasuje, jest zbyt 'ezoteryczna’ i pewnie nie trafi nawet do rankingu. Nie wiem, jak u innych, ale u mnie autocenzura na pewno była istotnym czynnikiem homogenizującym.
Swoją drogą trochę mnie zaskoczyły te rezultaty, bo spodziewałem się większej dominacji 'indie-klasyki’ z lat 90.; rzeczy typu PJ Harvey, Yo La Tengo, The Dismemberment Plan, etc. są dość daleko, a np. Pavement nie ma w ogóle!
[…] dominacją nad Kendrickiem Lamarem. Lokalne wyspy fanów często jednak sygnalizują, że gusta wbrew pozorom różnią się również na poziomie społeczeństw. I świadczą o należycie wykonanej robocie […]