Solidarność

Bartek Chaciński:

A o Swansach do papierowej „Polityki” recenzję napisałem po odsłuchu streamu na Deezerze, po czym przez dwa tygodnie myślałem o całym zajściu z odrazą.

Zastanawiam się, jak o takiej płycie pisać i jak bardzo zniekształcona może być ocena tego, co artysta proponuje? O ile łatwiej znienawidzić taką płytę? I ile wczesnych recenzji niesie w sobie tego typu skazę? I o ileż więcej szacunku dla muzyki FlyLo mają piraci, którzy przynajmniej po bożemu ripują go z sobie tylko wiadomych źródeł do 320 kbps i wrzucają do sieci!

Rozchodzi się też o to, po czyjej stronie recenzent chce się ustawić: artysty czy słuchacza. Doznawać tak, jak wymarzył sobie twórca, czy w warunkach podobnych do tych praktykowanych przez większość odbiorców. Kiedyś recenzowanie na podstawie tajnego przedpremierowego streamu z wytwórni wydawało mi się nie na miejscu. Teraz? Wszak w ten sam sposób album poznawać będzie 95% czytelników, a porada recenzencka sprowadza się coraz częściej do „czy warto posłuchać” (streamu), a nie „czy warto kupić” (płytę).

Są oczywiście granice: jeśli forma przekazu masakruje treść, to trochę jak z recenzowaniem filmu na podstawie kręconego z ręki przecieku. Z drugiej strony głupio wyjdzie, jeśli dajmy na to świat zgodnie przerzuci się na ściąganie Hollywood na tablety, a recenzenci pozostaną przy pokazach prasowych w wypasionych kinach z nagłośnieniem 9.1. „Żeby naprawdę to dzieło docenić, potrzeba…” – wielkiego ekranu, prawdziwego papieru, winylu pod tytanem, ratunku.

W muzyce na szczęście mamy w tej kwestii okres bardzo przejściowy. Streamy są coraz lepsze – wkrótce konserwatywni obrońcy formatu mp3/flac zaczną oblewać blind-testy – a i sami artyści od dobrych paru lat uświadamiają sobie stopniowo, jak są słuchani. (I sami coraz częściej tak słuchają). A na razie powinien wystarczyć zdrowy rozsądek. Inaczej ze streamem poradzi sobie hip-hop czy rock, inaczej muzealna klasyka, gdzie nie o jakość kompozycji się rozchodzi, lecz o wykonanie i brzmienie właśnie. Chociaż Marcin Masecki ze swoimi dyktafonowymi fugami nadawałby się tutaj na pioniera poważnego streamingu.

.

Fine.




13 komentarzy

  1. fripper pisze:

    Hmm

    No nie wiem, czy ten dylemat między artystą i słuchaczem jest trafny. Wydaje mi się, że krytyk jest taką osobą, która gdzieś powinna być pomiędzy. Tzn. wobec artysty powinien być adwokatem słuchacza, a wobec słuchacza – artysty (jeśli jest tego wart). To jest temat oczywiście na długą dyskusję, ale zawsze podobała mi się idea „krytyka przewodnika”. Tzn. kogoś, kto nie tylko jest recenzentem, ale jakoś stara się przybliżyć odbiorcy coś więcej (kontekst, ideę, która stoi za danym dziełem, a która dla słuchacza nie musi być czytelna od razu). Na krytyka siłą rzeczy spada większa odpowiedzialność niż na zwykłego zjadacza chleba i powinien on włożyć więcej wysiłku w poznanie/zrozumienie czegoś. Czasem jest przecież tak, że za dziełem (dowolnej sztuki) stoi jakiś koncept. Warto by sprawdzić, czy ta idea faktycznie się urzeczywistnia, czy też jest tylko zbędnym dorabianiem ideologii. W wypadku płyt, których słuchanie naprawdę powinno się odbywać w sposób jakiś „specjalny”, to krytyk właśnie powinien być tym, który tego doświadczy i powie słuchaczowi, czy warto spróbować. Z drugiej strony, powinien też opisać, jak odbiera się dane dzieło w warunkach przeciętnych, dostępnych każdemu. Jeśli nie ma czasu/możliwości, powinien to przynajmniej rzetelnie zaznaczyć (jak Bartek Chaciński).

    Kurczę, wyszło trochę idealistycznie i roszczeniowo, ale mimo wszystko – jako czytelnik – chciałbym, żeby choć trochę tak było.

    Natomiast co do konkretnej opisanej sytuacji, to wydaje mi się, że dobrej jakości streaming nie różni się niczym od dobrej jakości MP3, czy innego tego typu ustrojstwa:)

  2. Mariusz Herma pisze:

    Tak, zgoda. Tych miejsc do ustawienia się „pomiędzy” jest zresztą mnóstwo i każdy musi sobie wybrać odpowiednie – dla siebie, dla swojego czytelnika, dla swojej muzyki. Wyraziłem tu własną preferencję i to jedynie w kwestii metody konsumpcji – w samym słuchaniu być raczej (ze) słuchaczem. Jeśli moi odbiorcy przerzucają się na kasety, kompakty, mp3, streaming – to a nuż i ja powinienem?

  3. PopUp pisze:

    Właśnie słucham leaku nowej płyty Godspeeda i co 15 sekund sobie powtarzam „dobrze, że znam to wszystko z koncertów” – inaczej bym przeżył jeden z większych zawodów roku, bo ten leak (ewidentnie rip z winyla) brzmi tragicznie. Podobnie jak moim zdaniem streamingi wszelkiej maści. Dla mnie pisanie o muzyce nie jest obowiązkiem, tylko konsekwencją przyjemności i refleksji, które słuchaniu towarzyszą. Więc jeśli ktoś mnie ich pozbawia redukując przekaz do tego, co słychać w streamie albo z komórki, to dziękuję, idę gdzie indziej. Porównanie do zmian w przemyśle filmowym jest moim zdaniem w równej mierze na miejscu, jak i nie na miejscu – ludzie może i ściągają filmy na tablety, żeby je oglądać w samolocie czy pociągu, ale w domu zachowują się przeciwnie – oglądają coraz wyższej jakości zapis na coraz większych ekranach i bardziej rozmnożonych głośnikach. Tablet nie jest substytutem kina domowego, lecz jego uzupełnieniem. W przypadku muzyki jest inaczej – producenci nie oferują streamingu jako masowego uzupełnienia wysokiej jakości nagrań przeznaczonych do słuchania w domu, ale jako podstawowy produkt marnej jakości. Nie wiem, czy to jest tylko odpowiedzią na potrzeby publiczności, czy raczej wykształcaniem w niej takich, a nie innych przyzwyczajeń. Choć „wcielanie się w słuchacza” wydaje się ciekawym podejściem, to jeśli streamingi itp. są raczej potrzebą branży tworzącej strumień, a nie marzeniem publiczności realizowanym przez przemysł, wówczas podążanie tą drogą jest podążaniem za marketingiem, a nie za słuchaczem per se. Nie sądzę, żeby recenzenci w gastronomii testowali każdą nową formę fast-foodu, oferowaną przez ten czy inny koncern.
    Mastering pod laptop czy przenośny odtwarzacz mp3 do diabelstwo i temat na odrębną dyskusję (których już było tak wiele, że nie ma co wszczynać kolejnej). Wyciągałeś swego czasu cytat z mojego wiosennego wywiadu z Vijayem Iyerem, który brzmi mniej więcej tak: „Fuck the song, song is just a simple bit of information. But the sound – that’s something complex.” No właśnie.

  4. Mariusz Herma pisze:

    Muzyka też ma swoje „kino domowe” – małe pudełeczka przy laptopach radzące sobie z 192khz/24bit, a na dyskach całe dyskografie we FLAC-ach, które są krokiem naprzód nawet względem CD. Znakomite tanie słuchawki i monitory biurkowe, które radzą sobie z dubstepem.

    To kwestia 2-3 lat, gdy każde Spotify będzie miało swój przycisk „HD” i wtedy przestaniesz odróżniać je od CD. Ale marzenia szerokiej „publiczności” streaming już teraz wydaje się realizować – dlatego uczyniła YouTube największym odtwarzaczem świata.

  5. SZ pisze:

    Stream/YT nie są złe. Choć najbardziej lubię nabożeństwo, gdy z kubkiem herbaty siadam w fotelu i nastawiam gramofon, to jednak wszelkie formy streamów zaspokajają sporo ciekawości. W moim przypadku, youtube daje mi szansę poznać wiele nagrań, które nigdy niewznawiane,są bardzo trudno dostępne.

    Czekam na te przyciski HD i wierzę, że wkrótce się pojawią.

    Wierzę w światy równoległe:) Równoległość pozostanie, ponieważ coraz częściej trafiam na takie historie płyt, które nigdy nie pojawiały się w żadnej formie cyfrowo/streamowej.

    Ważny, nieporuszony wcześniej wątek streamologiki to, moim zdaniem kwestia kreowania swojej cyberosobowści/cyberlansu poprzez wrzucanie straemów/klipów na Face’a. „Wrzucam fajne klipy, zobacz jaki jestem fajny”. To jest moim zdaniem silnik rozwoju streamów! Łatwość z jaką się nimi dzielisz, łatwość z jaką się nimi lansujesz.

    Z innej strony drażni mnie gdy u kogoś muzyka gra z laptopa lub telewizora, ponieważ brzmią płasko. Ta „płaskość” zabiła mi też ostatnio pewien koncert hiphopowy, bo okazało się że Serato nie daje zbyt dużo „mięsa” i „ciepła”.

    Ale generalnie, wierzę że będą cały czas istnieć światy równoległe:)

  6. Mariusz Herma pisze:

    Lans na Facebooku – Last.fm dla świeckich?

    Wbudowane głośniczki laptopów zdecydowanie zaliczają się do „masakrowania treści”.

  7. nie.spokoj pisze:

    Ladnie sie klepiecie po plecach, ale pomyslalem ze czas na lyzke dziegciu.

    is it lonely up there on the pedestal, gentlemen?

    Co do Fb to zalezy kogo masz wsrod znajomych. Ja lubie co niektorzy wrzucaja, czasem cos fajnego znajde dla siebie. Nie wiem co jest wiekszym 'lansem’ wrzucanie linkow z tuby na Fb, czy pisanie o herbacie i gramofonie na poczytnym blogu…. ;)

    I nie mam nic przeciwko kawie i muzyce z glosnikow/sluchawek, ale nie zawsze sie ma co sie lubi. Siedze wlasnie sam w biurze, jeszcze przez kilka dobrych godzin, polityka firmy zabrania uzywania jakicholwiek plikow muzycznych, a odtworzyc cd nie bardzo jest jak. O gramofonie… W domu natomiast czesciej ogladam Peppe Pig i siedze na placu zabaw, niz przed tym gramofonem i 9.1. Jak juz sie tam usadowie, chce wiedziec, na co warto poswiecic czas.

    Pospiech zabil CD. God bless the streams!

  8. Mariusz Herma pisze:

    NPR przy okazji 30. urodzin CD zwrócił uwagę, że porzucamy nośniki wierniejsze na rzecz wygodniejszych mniej więcej od… stu lat. Cylindry woskowe ustąpiły miejsca gorzej brzmiącemu 78-obrotowemu szelakowi, bo nadrabiał pojemnością i trwałością. Fatalna kaseta w ciągu dekady totalnie wyrugowała LP. Krótki skok jakościowy przy okazji CD i znów przestawiamy się na kiepskie mp3. Gdy mp3 przestaje być kiepskie i skrót FLAC staje się w miarę rozpoznawalny, wpada z kolei streaming. Tak że – wszystko w normie.

  9. fripper pisze:

    Z perspektywy czasu wydaje mi się, że CD to taki mutant, nośnik przejściowy, którego istnienie już u zarania skazane było na zagładę (tak samo jak DVD i blu-ray – ten ostatni to chyba największa porażka, skoro już na YT można oglądać full HD). Chodzi o to, że CD to cyfrowa treść zapisana na fizycznym (czyli analogowym) nośniku, a więc taka trochę pokraczna hybryda. Kiedyś jej istnienie było uzasadnione, dziś już chyba nie bardzo.

    Oczywiście, posiadanie fizycznego nośnika zawsze będzie sprawiało frajdę, dlatego coraz więcej osób kupuje winyle. Nawet wśród niektórych nastolatków zauważyłem taki trend: większości muzyki nie kupujemy w ogóle i słuchamy jej w sieci, ale bardzo ważne dla nas płyty kupujemy na winylu. Wychodzi z tego, że albo słucha się muzyki w sposób całkowicie analogowy (analogowy sposób zapisu – fizyczny nośnik), albo całkowicie cyfrowy (cyfrowe dane – cyfrowe ich przesyłanie). Zapisywanie muzyki na dysku pewnie też powoli ustąpi miejsca streamingom (z przyciskiem HD). I tak pewnie będzie do czasu wynalezienia i upowszechnienia zapisu danych lepszego/wygodniejszego od zapisu cyfrowego.

    To zresztą ciekawa sprawa. Snujemy tutaj wizje wszechcyfrowej przyszłości, ale nie wiemy tak naprawdę, jak długo cyfryzacja się utrzyma. Może zniknie szybciej niż nam się wydaje? Pamiętam, jak kiedyś czytałem wywiad z Neilem Youngiem, w którym twierdził, że wszelki zapis cyfrowy jest toporny i szkodliwy dla muzyki, że to tylko taki etap przejściowy przed nadejściem całkiem nowej technologii, która zero-jedynki wyprze i skaże na niepamięć.

    Nawet jeśli artysta uprawiał jedynie wishful thinking, to prace nad nowym rodzajem zapisu danych – o ile wiem – trwają.

  10. Mariusz Herma pisze:

    Young właśnie wystartował z tą swoją kampanią ratowania muzyki:
    http://www.rollingstone.com/music/news/neil-young-expands-pono-digital-to-analog-music-service-20120927

    „His reasons are so not based in commerce, and based in just the desire for people to really feel the uplifting spirit of music,” Flea said in defense of Young. „MP3s suck. It’s just a shadow of the music.”

    To ostatnie jednak zabawne w ustach kogoś, kto zaakceptował brzmienie „Californication” :-)

  11. SZ pisze:

    @ nie.spokój
    Nie oceniłem negatywnie zjawiska budowania swojego obrazu w sieci poprzez udostępnianie klipów na portalach społecznościowych(oczywiście zawsze before it was cool). Zwróciłem jedynie uwagę, że moim zdaniem jest to silnym „motorem” popularyzacji streamów. Też lubię jak znajomi dzielą się ze mną swoimi odkryciami i sam lubię się dzielić.

    Co do korporacji, która zabrania Ci korzystać z muzyki…cóż, ja bym ją zmienił. Ale generalnie niezły reżim. Sam pracuję w trzeciej z rzędu korporacji i nie ma aż takich kłopotów.

    Jeśli chodzi o gramofon, fotel i kubek herbaty, które uznałeś za „lans”, to ja przedstawiłem jedynie sytuację dla mnie idealną. Bardzo chciałbym mieć więcej czasu na takie obcowanie z muzyką.

    I generalnie mi zupełnie nie przeszkadza że słuchasz streamów na placu zabaw i jak pisałem sam często słucham muzyki w tej formie. Lubię skakać między linkami na YT, czy spotify i lubię grzebać w sklepach z winylami równolegle.

    Świetna jest aplikacja Blue Note na Spotify zrobiona wspólnie z WhoSampled. Dla fanów źródeł hiphopu i jazzu duża frajda.

  12. Mariusz Herma pisze:

    Tutaj z tabelką:
    http://www.digitalmusicnews.com/permalink/2012/121005alarming

    Na ocenę opłacalności modelu biznesowego jako takiego trzeba jeszcze poczekać kilka lat. Na razie wszystko – licencje, tantiemy, reklamy, subskrypcje, technologia – wszystko to przechodzi pierwszy etap ewolucji.

    Jedno, co te równania jasno pokazują, to że chwilowo Spotify naprawdę nie jest w stanie płacić więcej niż te pół centa za odsłuch – bo nie ma z czego. Można też spojrzeć inaczej: jest na minusie, bo przychody wzrosły wprawdzie o 150%, ale tantiemy dwukrotnie.

    Przy okazji – pisałem już na Polifonii – do Polski podobno lada moment wejdzie norweski WiMP. Dotąd działał tylko w Skandynawii i (od maja) w Niemczech, gdzie kosztuje 4,99 € za wersję PC/Mac i 9,99 € za mobilną. 30 dni próbowania gratis.

Dodaj komentarz