Mechaniczna ilustracja muzyczna

Z okazji reaktywacji Kina Iluzjon:
.

.

„Ilustrowany Kurier Codzienny”, 18 kwietnia 1930 r., skan stąd.

.

Fine.




9 komentarzy

  1. Przemysław pisze:

    „Pliki dźwiękowe ruiną muzyków zawodowych”

    A Iluzjon to zdecydowanie najlepsze kino, jakie znam. Szkoda, że mam do niego 300 km, więc nawet się nie zorientowałem,że było zamknięte. Tam pierwszy raz byłem na filmie z „muzykiem zawodowym” („Gabinet doktora Calighari”), a na „Nosferatu” Herzoga dowiedziałem się, że to nie Kate Bush napisała ten chóralny fragment „Hello Earth”, tylko jacyś anonimowi Gruzini przed wiekami.

    Aha, niemiecki związek muzyków też jakoś niespecjalnie kibicował „Tonfilmowi”: http://www.stummfilm.info/Tonfilm_Kitsch.jpg Tonfilm ist Kitsch!

  2. Mariusz Herma pisze:

    Radykalni ci Niemcy, a w zanadrzu zawsze chowają plan B: Besucht die Varietés!.

    Do Iluzjonu ja mam dla odmiany 300 metrów, więc sama radość. Tym bardziej że od 2-3 lat zgłębiam głównie stare kino, niestety często w jakości laptopowej. A Iluzjon takie rzeczy gra rytunowo.

  3. fripper pisze:

    To nie tylko Niemcy tacy radykalni, właściwie wszyscy wtedy tacy byli z Chaplinem na czele. Kino dźwiękowe było absolutnie nie do wyobrażenia dla wielu i faktycznie zdawało się co najwyżej kiczem, a walory rozrywkowe były wątpliwe z racji słabej jakości nagranego/odtwarzanego dźwięku (Chaplin parodiuje to w „Światłach wielkiego miasta”). Chyba żadne wydarzenie w historii kina nie niosło ze sobą tylu dramatów, co wprowadzenie dźwięku i to w każdej okołofilmowej branży. Sam język kina też zresztą początkowo zubożał. W sumie fajnie, że dzięki „Artyście” więcej ludzi się o tym dowiedziało (w ramach starego kina polecam Ci „Bulwar Zachodzącego Słońca”, jeśli jeszcze nie widziałeś).

    A najciekawiej i tak było w Japonii:)
    http://www.altx.com/interzones/kino2/benshi.html

  4. Mariusz Herma pisze:

    „i faktycznie zdawało się co najwyżej kiczem”

    Tak jak 3D? ;-)
    No ale 3D nie odbiera (na razie) miejsc pracy, raczej ich dodaje, więc obyło się bez paniki.

    Sunset Blvd nie raz się oglądało, za to opowieść o benshi wytłumaczyła mi częściowo fenomen japońskich wykładokoncertów muzyki klasycznej. No i przypomniała mi najśmieszniejszy film jaki oglądałem – chyba w kinie Wisła, choć może i w Iluzjonie – którego tytułu ani fabuły nawet nie pamiętam, bo swój czar humor zawdzięczał lektorowi czytającemu na żywo polskie dialogi. Co jakiś czas krztusił się, spóźniał („piękny masz samochód” – mówi on patrząc jej w oczy), wreszcie na kilka minut wyszedł do toalety. A po powrocie długo próbował zsynchronizować się z oryginalną ścieżką dźwiękową, co nie było łatwe, bo film był właśnie japoński. Sala rżała, a po seansie były wielkie brawa.

  5. fripper pisze:

    Faktycznie, z własnego doświadczenia wiem, że praca lektora czytającego „na żywo” bywa dość zabawna, a czasem tragiczna:). Co prawda do toalety nie zdarzyło mi się wyjść w trakcie, ale bywa, że dostaje się listę dialogową bez podania czasu, a nawet bez opisania, kto co mówi. Trzeba się wsłuchiwać i zgadywać. Najgorsza była jednak sytuacja, kiedy przy jednym filmie (nie mogłem wcześniej go obejrzeć) kartki z dialogami skończyły się gdzieś w 3/4 seansu. Musiałem przeprosić widzów, a dalej już oglądali w wersji oryginalnej.

    Jeśli chodzi o 3D, to zbiegło się to z cyfryzacją kin. Za kilka lat wielkie studia już całkiem zrezygnują z kopii na taśmach filmowych. Wiąże się to z bankructwem niektórych film produkujących taśmy filmowe i z marginalizacją tych kin, których nie stać na cyfrowe projektory.

    Samo 3D oczywiście wywołuje kontrowersje (choć pierwsze seanse były już w latach 50-tych), ale faktem jest, że nie ma na razie wśród twórców pomysłów na naprawdę twórcze wykorzystanie tej technologii. W większości produkcji efekt 3D „ani filmowi niczego nie dodaje, ani nic mu nie odejmuje” (jak to ujął jeden recenzent). Są oczywiście wyjątki, gdzie trzeci wymiar wprowadza nawet dodatkowe znaczenia („Hugo”, „Pina”), ale to cały czas rzadkość. Z moich obserwacji wynika, że widzowie się szybko znudzili, a 3D tak szybko spowszedniało, że jeśli film jest zły, to i tak ten efekt nikogo nie przyciągnie. Potwierdzają to też wyniki amerykańskich box office’ów. Wydaje mi się, że 3D już nie zniknie, ale też nie zdominuje rynku.

    Najciekawiej będzie, jak zaczną powstawać filmy twórczo wykorzystujące trzy wymiary, to znaczy takie, które bez tego efektu nie będą miały racji bytu. Poza tym 3D wymaga chyba innego montażu i sposobu opowiadania.

  6. Moją uwagę zwróciło jeszcze co innego – w 1930 r. boldowano ważne zdania w notce, tak jak teraz robi się to w mailach!:)

  7. wieczór pisze:

    mnie się to kojarzy z amerykańskimi komiksami o superbohaterach.

  8. fripper pisze:

    Jeszcze inna ciekawa rzecz: warto zwrócić uwagę na literówki i np. błędy w „spacjach” (tu akurat chyba tylko jeden). Kiedyś, przeglądając przedwojenne afisze filmowe z mojego miasta, zauważyłem jakie ogromne ilości takich błędów można było odnaleźć (niektóre poprawiane były ręcznie!). Burzy to trochę mit, jakoby drzewiej wszystko robiono piękniej, staranniej i dokładniej.

  9. Mariusz Herma pisze:

    Literówki, boldowanie… tabloidyzacja ma już sto lat :-)

Dodaj komentarz