Pod koniec grudnia spierałem się mailowo z autorem mojej ulubionej audycji radiowej, w której omawianie najważniejszych wydarzeń politycznych i gospodarczych 2012 roku ukoronowano podsumowaniem muzycznym – w postaci pogawędki o „Gangnam Style”. Generalnie rozmówcy zgodzili się, że ten „straszliwy kicz”, „coś strasznego”, „najstraszniejsza rzecz, jaka się wydarzyła w tym roku” zrealizował niejako zapowiedź końca świata.
Próbowałem przekonać prowadzącego, że jeśli poddaną kilku wytwórniom globkulturę podbił nie znany nikomu raper z niszowego muzycznie kraju, który przebój ów sam skomponował, nagrał, wytańczył i wyreżyserował, wyśmiewając przy okazji nowobogackich rodaków i oszukując własny system, zwiastowałoby to nie apokalipsę, lecz raczej uchylanie się szczelnie dotąd zamkniętych wrót Zachodu na zjawiska spoza kręgu anglosaskiego z przyległościami. Ostatniego podobnego wyczynu artysta azjatycki dokonał w… 1963 roku. Wtedy na szczyt Billboardu wspięło się (zasłużenie) japońskie „Sukiyaki”. Korea nigdy takiego sukcesu nie odniosła.
Co najważniejsze jednak – dorzuciłem na koniec – „Gangnam” okazać się może muzycznym lodołamaczem. Jakiś odsetek tych milionów sieciowych oglądaczy zainspiruje do dalszej przygody z koreańską – czy szerzej azjatycką – kulturą. Amerykańskich i europejskich promotorów ośmieli i zachęci, by nie ograniczać się do przewozów transatlantyckich. Mediom przypomni, że muzyka łączy nie tylko pokolenia, ale i narody. A jej przekaz wykracza daleko poza warstwę leksykalną.
Pisałem to wszystko bardziej życzeniowo niż z przekonaniem, dlatego tak pozytywnie zaskoczył mnie poniższy fragment line-upu nadchodzącej edycji amerykańskiego festiwalu SXSW:
3rd Line Butterfly
f(x)
Galaxy Express
The Geeks
Goonam (aka Goonamgwa Ridingstella)
Jeong Cha Sik
Lowdown 30
No Brain
Windy City
Yi Sung Yol
W poprzednich latach Teksańczycy sprowadzali po 1-2 koreańskich wykonawców – na około dwa tysiące występujących. Z jednym wyjątkiem, gdy aż czterech towarzyszyło panelowi dyskusyjnemu o K-popie. Najpewniej zresztą z finansowej inspiracji ministerstwa eksportu k-kultury, bo te same ekipy objechały wówczas Coachellę, Nowy Jork i Los Angeles, zajrzały również do Kanady.
Na tegorocznym SXSW przedstawicieli Korei Południowej będzie więc dziesięciu. Plus kilka fuzji koreańsko-amerykańskich. I na ile się orientuję, są to reprezentanci zacni: Jeong Cha Sik zasłużył według mnie na tytuł songwritera 2012, świetny teledysk Lowdown 30 promowałem w podsumowaniu singlowym, tam też 3rd Line Butterfly. (Ostatnio po tygodniu nałogowego repetowania dopisałem do listy jeszcze pewną prostą piosenkę).
Niech powyższa dziesiątka będzie odpowiedzią na pytanie, które na pożegnanie zadał mi Trójkowy redaktor: „Gdyby Doda śpiewając po polsku zdobyła miliard wejść, to uznałby Pan to za sukces kultury polskiej?”. Wprawdzie związku nie widzę – odwołanie się do Dody byłoby zasadne, gdyby ów miliard wykręciły dziewczęta z Girls Generation – ale i tak trzymam kciuki!
.
Faktycznie ignorancja w tym temacie jest tak ogromna, że aż wstydliwa. I jeszcze wiele wiele gangnamów musi powstać, żeby ta relacja się zmieniła.
Natomiast zdecydowanie mają teraz swoją szansę by przebić się do „zachodniocentrycznej” publiczności.
Sądząc po zarekomendowanej przez Ciebie muzyce wnoszę, że chyba warto nieco spenetrować tą scenę.
Tylko jak na boga mogę to zrobić za pomocą tego:
Artist – 김대중 + 깜악귀, 박형곤, CR태규
:)
Co gorsza łacińskie transkrypcje potrafią niemiłosiernie zwodzić – taki Jeong Cha Sik na bandcampie podpisuje się w jednym miejscu jako Jungchashik, w innym Jeongchashik, na RYM robi za Jung Cha Sika, a K-blogosfera proponuje kilka dodatkowych pochodnych.
No cóż, tyle nam zostało z gorączki muzycznych polowań, którym oddawały się poprzednie pokolenia pozbawione wikipedii, rym-u, youtube’a, allmusic i innych amazonów. Korzystajmy, zanim Google Translate odbierze nam i tę namiastkę. :-)