Kiedy ostatnio Brian Eno przyłożył rękę do czegoś tak wciągającego jak „Digital Lion” Jamesa Blake’a? Konstrukcja łamanej sinusoidy wywraca fabułą, ilekroć słuchanie grozi przejściem w przewidywanie. Miękko rozlewający się utwór panowie ledwo po minucie chowają, by po dziwnej pauzie wypuścić w gorsecie mechanicznej dyscypliny – mocno w duchu „Third” Portishead. Kilka taktów wgłąb i atmosfera ponownie się ociepla. Najpierw klawiszem, potem falującym wielogłosowym mormorando, wreszcie kompletnie nieprzystającymi do wygenerowanego krajobrazu czterema akordami gitary akustycznej…
I kolejne tąpnięcie. Werble, „Third”, Raster-Noton. Stąd chwiejnym krokiem ku zrazu zamarkowanej, wreszcie trwałej odwilży.
Panowie sypnęli też produkcyjnymi drobiazgami, które pod nieobecność należytego refrenu ściągają na siebie odruch wyczekiwania. Jak chociażby „odgłos czaszek” zwielokrotniony przez odbicia ścian jaskini ukrytej za wodospadem. Albo jak przeciągnięte nieludzko wibrato (2:21), z którego Blake przepływa beztrosko w kolejną frazę bez wynurzenia, bez nabrania oddechu. Jak wreszcie opadająca na całą tę barwną scenerię absurdalna syrena godna pamiętnej wojskowej trąbki z „The Glorious Land” PJ Harvey.
W żegludze morskiej jeden długi sygnał oznacza, że „statek zbliża się do zakrętu lub do obszaru, gdzie inne statki mogą być zasłonięte występującą przeszkodą”. Niechże na drugiej płycie Blake’a takich zakrętów będzie jak najwięcej.
.
Kandydat na singiel roku bardzo mocny!
Świetny utwór, świetny post. Rzadko ostatnio piszesz takie analizo-refleksje, szkoda, lubię je czytać (choć nie zawsze się zagadzam) Jeśli mogę zachęcić, zachęcam:)