Napotkanego przypadkiem blogera muzycznego z Indonezji poprosiłem o polecenie jednej płyty ze swojego kraju. Spodziewałem się narodowego klasyka – ichniego Niemena, Grechutę, Demarczyk czy Komedę – ale kolega o imieniu Komang zrobił mały unik i zaproponował swoją ulubioną płytę z roku ubiegłego: „Prasasti” grupy Zoo.
Zoo jest jedynym angielskim słowem, jakie padło kiedykolwiek z ust wokalisty grupy. Do mikrofonu woli śpiewać, deklamować, stękać i drzeć ryja w tradycyjnych językach lokalnych: „Aceh, Bugis, Palembang, Dayak, Lombok, Kawi, Sulawesi Tengah, Banjar, Minang”. Wszystko to przy akompaniamencie karkołomnym, bo krzyżującym radykalne nieraz odmiany okolicznego etno z psychodelią i noise-rockiem. W głośniejszych momentach objawia się pokrewieństwo z Boredoms, Mr. Bungle, Naked City, ale także Art Zoyd. W spokojniejszych odżywa surowe pieśniarstwo z wszelakiego Wschodu: od Rosji i Bałkanów po Mongolię. Intensywne to, rześkie i radosne.
Oryginalności muzyki granej przy pomocy zaskakująco nieoryginalnego instrumentarium – poza basem, bębnami czy syntezatorami tylko sporadycznie odzywają się mandolina i bedug – dorównuje sposób, w jaki album wydano. Prasasti ma oznaczać „prehistoryczną skałę”. Zdobną płytę umieszczono więc w ważącym 1,7 kilograma granicie. A tytuł i nazwę zespołu wygrawerowano w stali nierdzewnej, wewnątrz boksu – patrz powyżej – umieszczono zaś książeczkę z solidnie recyklingowanego papieru wyliterowaną metodą sitodruku. Tym samym Zoo posunęli się o krok dalej w stosunku do debiutu, który to usadowili w drewnie.
„Wybrałem właśnie ich, bo są wszechstronnie interesujący: od muzyki przez koncerty aż po opakowania płyt” – puentował Komang. Do strony oficjalnej nie odsyłam, bo piszą w języku Bahasa. Boksu też raczej nie kupimy, bo poza ograniczonym nakładem – wyszedł w zaledwie 200 egzemplarzach – ryzykowałby konfiskatą na granicach oraz bankructwem na poczcie. Za to na stronie wydawcy do woli można słuchać i ściągać.
.
Zbyt ciężkie dla mnie :)
„piszą w języku Bahasa.”
ekhm, tu niestety odzywa się moje filologiczne wykształcenie. bahasa to nie nazwa języka, lecz malezyjskie (a co za tym idzie również indonezyjskie) słowo oznaczające język w ogólności. indonezyjski to Bahasa Indonesia.
Indonezyjczyk napisał mi „You can check their official website written with Bahasa”, co w tym kontekście byłoby zdaniem idiotycznym. Ale może posłużył się skrótem myślowym/uzusowym. Tak czy inaczej, dzięki za korektę :-)
wiki podpowiada, że raczej to drugie: „The Indonesian name for the language is Bahasa Indonesia (literally „the language of Indonesia”). This term is occasionally found in English. Indonesian is sometimes called „Bahasa” by English speakers, though this literally just means „language”.”
no a wracając do płyty, mocna rzecz :)
A, to wszystko jasne. Uznajmy, że w tej sytuacji jesteśmy English speakers.
łebsajt w lengłydżu
fajne. momentami bardzo bliskie do byłego muzyka Old Time Relijun, Arrington de Dionyso i chociażby jego płyty „Malaikat Dan Singa Suara Naga”.
Po co szukać tak daleko?
Muzyki? Co oznacza „daleko” w opoce Google i czy to nie równie daleko/blisko, co do Stanów, skąd importujemy 75% naszych zajawek?
Tak czy inaczej, zawsze to (IMO) ciekawsze posłuchać najlepszej indonezyjskiej płyty roku niż czegoś z 70. miejsca Pitchforka czy Xlr8r.
[…] z różnych krajów świata zagadując ich o różne lokalne sprawy, co czasem przecieka na bloga (1, 2). Moją ulubioną odpowiedzią jak dotąd jest ta, którą otrzymałem dzisiaj od dziennikarza […]
Świetny pomysł z tymi muzycznymi podróżami. Co do płyt wydanych w kamieniu pamiętam, że limitowaną edycje Brown Book DEATH IN JUNE można było tak kupić.
pozdrawiam
ale, jaka to jest świetna płyta! szok!
Niezapomniana. A jeśli chodzi o muzykę z wagi ciężkiej, to polecam pełnowymiarowe wydanie polskiego Hang Em High:
http://www.hangemhigh.pl/
Gięty mosiądz czy coś w tym rodzaju…