Francuzi

Oblivion

„Mam tyle projektów w głowie, że nie starczyłoby mi życia, by wszystkie zrealizować. Marzy mi się tworzenie muzyki filmowej. Chciałbym nagrać album hiphopowy. Albo z muzyką taneczną. Albo klasyczną… Najbliższym krokiem wydawniczym będzie na pewno druga odsłona „Digital Shades”. Co potem? Tajemnica”.

Tajemnicą Anthony’ego Gonzaleza, ktorą 14 miesięcy temu prawdopodobnie miał na myśli, okazała się realizacja pierwszego z powyższej litanii marzeń – soundtracku sygnowanego nazwą M83 do filmu „Oblivion” („Niepamięć”), którego już można posłuchać.

Miękkie potomstwo Vangelisa w brzmieniu i Williamsa w myśleniu (i czasem też brzmieniu), czyli syntezatory dopompowane patosem podniosłych tematów i jeszcze wyżej wznoszących duszę kulminacji. Tak, miejscami trudno zdzierżyć to plastikowe nadęcie. I równie trudno stwierdzić, ile w tym winy Gonzaleza, a ile aranżującego mu Josepha Trapanese. W podobny sposób przywalił wszak smyczkową sztampą daftpunkowe „Tron: Legacy”.

W tym samym czasie, co Gonzalez, do gry wracają jego rodacy z Phoenix, z Wersalu. Ci zdumieli mnie, ale nie płytą, a opinią, z którą spotykałem się dotąd chyba wyłącznie w dyskusjach dziennikarskich (i we własnej głowie). Na pytanie serwisu Stereogum, dlaczego tak długo – od wydania „Wolfgang Amadeus Phoenix” minęły cztery lata bez miesiąca – głos zespołu Thomas Mars odparł:

You know, there are so many records coming out so quickly… it’s kind of embarrassing. Like, if you are successful you have to immediately turn out another one while people still care about you. We didn’t want to be a part of that.

Also, with so much music constantly being released out into the world we felt a kind of responsibility… like, it’s almost irresponsible to put another record out there unless it’s something ambitious and actually has something to say. The whole process is very selfish, but we felt like we needed time to make something good. I’m amazed when I think about how people in the ’60s and ’70s were putting out two or three records a year sometimes. I just don’t know how you would do that.

You have to make something with the belief that on the day it comes out it’s somehow going to change everything. It’s a very naïve way to think, but you have to be able to believe in it that strongly even though.

Chyba rzeczywiście byli naïwni, bo zasadniczą wadą płyty jest akurat niedostatek change’u i przekazu. Samą postawą jednak zaplusowali.

.

Fine.




Dodaj komentarz