Mniej, więcej

Ciekawostka z wczorajszego panelu konwentu Asymmetry poświęconego festiwalom: wysłanniczka ukraińskiego ArtPole, na którym przed rokiem reprezentowali nas Mitch & Mitch i Vołosi, z pewną nieśmiałością opowiadała o sukcesie swojej imprezy. W szczytowym momencie przyciągała ona około 50 tysięcy osób (jeśli dobrze zrozumiałem). Na owym szczycie festiwal jednak długo się nie ostał. Zszedł z niego… dobrowolnie. Organizatorzy postanowili go przenieść znad Odessy do malutkiej, trudno dostępnej wioski. Tyleż ze względów koncepcyjnych, co dla zwyczajnego odsiania publiczności przypadkowej. W rezultacie na ArtPole przybywa obecnie dziesięciokrotnie mniej widzów. Za to można ich nazwać pełnoprawnymi uczestnikami, bo i oni pokazują się na scenie.

O rosyjskim festiwalu Avant Art dosyć niewiele powiedział Maxim Silva Vega, scharakteryzował za to pokrótce tamtejszy rynek muzyczny. Podzielił go na dwa wielkie nurty. Z jednej strony masywny rosyjski ruch popowy, pewnie taki jak w każdym innym kraju postkomunistycznym. Z drugiej weterani złotej ery rocka, która rozpoczęła się w połowie lat 80. razem z pierestrojką, a zakończyła wraz z upadkiem reżimu. Co zresztą było spełnieniem głównego postulatu przedstawicieli nurtu. Czołowe rosyjskie media pozostają jednak zafiksowane na owych starych bohaterach. I oczekują od nich iskier sprzed dwóch dekad, podczas gdy tamci są już – jak to ujął Maxim – „quite quiet”. Dosyć cisi. I tak niewiele dając, blokują miejsce swoim następcom, w dużej mierze wychowanym na ich twórczości.

Tyle gadania, bo jeśli chodzi o granie: biegnę na końcówkę The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble, a po nich Shining i Astronautalis!

.

Fine.




5 komentarzy

  1. fripper pisze:

    Nie wiem, jak to jest w Rosji, pewnie troszkę inaczej niż na tzw. „zachodzie”, ale nurtuje mnie to, czy w dzisiejszych czasach, przy takim rozwoju różnych technologii dających możliwość zaistnienia, teza o „blokowaniu miejsca” może być dalej aktualna.

    Również i u nas co i rusz słychać takie glosy. Nie tylko w sferze muzyki, ale i kultury w ogóle. Czasem wydaje mi się jednak, że są to lamenty, które mają przykryć brak inicjatywy i inwencji. Jeśli nie ma się dostępu do jakiegoś medium lub środowiska, można (dziś łatwiej niż kiedyś) stworzyć własne i alternatywne dla dominującego, choć oczywiście nigdy nie ma gwarancji, że coś ciekawego się przebije. Ale tak było zawsze, że pewne instytucje chcą zachować status quo i bronią się przed nowością. Historia pokazuje jednak, że świat kultury jest na tyle pojemny, że może pomieścić wszystkich.

  2. Mariusz Herma pisze:

    To jednak nowość ostatnich kilku, w zachodnich porywach kilkunastu lat, że można wypiąć się na radio, prasę czy telewizję i porozumieć z młodszą grupą docelową bezpośrednio przy pomocy myszki. Ale nawet dziś łaska takiej Trójki – wyobraźmy sobie, że ciągle gra głównie Republikę i Maanam – warta jest w przeliczalnej praktyce nieporównywalnie więcej niż tuziny wpisów blogowych. Na Asymmetry podsłuchałem, że jedna z najbardziej hajpowanych polskich niezal-płyt tego roku sprzedała się w liczbie… 30 egzemplarzy.

  3. Agnieszka pisze:

    Trójka,troszeczkę sama się „muruje” poprzez takie działania, ale i tak jest jedynym komercyjnym radiem, którego w Polsce warto słuchać. No może jeszcze radio roxy (w większości trochę gimbusiarskie) coś tam próbuje również podziałać i pokazać nowych artystów.

    Fakt, cięzko się jest przebić. Jakkolwiek,na to składa się wiele czynników.Niekoniecznie blokujący miejsce na scenie. Dinozaury,jeśli nadal grają dobrą muzykę powinni istnieć aktywnie w świecie muzycznym. Jeśli natomiast nawalają i grają dla samego grania.Po prostu odcinają kupony od tego, co już zrobili powinni w godny sposób zejść ze sceny, pozwolić młodszym od siebie działać, ze swieżym podejściem do muzyki i nowymi pomysłami.

  4. fripper pisze:

    Jasne, że dopiero ostatnio są takie możliwości, ale ciągle mam wątpliwości. Czy faktycznie coś zmieni fakt, że odcinające kupony dinozaury przestaną nagrywać? Czy naprawdę nagle w to miejsce ktoś nowy „wejdzie”, kto nie mógłby tego zrobić w innym wypadku? Nie wydaje mi się. To ładnie wygląda na papierze, ale raczej jest czystą teorią. Młode zespoły i tak mają raczej inną publiczność, więc istnienie starych wcale nie musi zagrażać młodym, za to oba zjawiska mogą się uzupełniać.
    „Trójka” jest jakimś kompromisowym rozwiązaniem i chyba teraz działa naprawdę nieźle, jak na „stare” medium ogólnokrajowe. Zasłuchani w starych zespołach mogą dzięki temu radiu poznać sporo nowej muzyki i jakiś procent może ulec fascynacji (znam takich!), ale też młodzi mają okazję poznać coś dobrego i starego (tym bardziej znam!!). Oczywiście nie zawsze jest tam najlepsza muzyka, ale dotyczy to całokształtu, tzn. zarówno promowanych nowych jak i starych zespołów/nurtów. Poza tym – jak już tutaj wspominaliśmy – dzisiaj można się wypiąć na radio. Zresztą nowe zjawiska potrzebują własnych mediów i kanałów promocji.

    Jeśli chodzi o niezal-hajpy, to czasami niestety takie wyniki są tylko dowodem na fikcyjność tego typu sytuacji i boleśnie obnażają fakt samozwańczej opiniotwórczości niektórych środowisk.

    Gdyby spojrzeć na to z innej jeszcze strony, to przecież zawsze wszyscy zatwardziali wielbiciele muzyki narzekali, że ludzkość nie słucha masowo „dobrej” muzyki. Dotyczy to w tym samym stopniu fanów bluesa, jazzu, klasyki, prog rocka, punku, niezalu i innych. Taki „cult following” może mieć też sporo dobrych skutków, bo hajp nie przekłada się na ilość sprzedanych płyt, ale opinia idzie w świat i kulturowe oddziaływanie danego zespołu/zjawiska z czasem nabiera na znaczeniu. Przykład: historia Velvet Underground, którzy przez lata byli jedynie środowiskową zajawką, by w końcu stać się niemal pomnikiem i archetypem wszelkiej alternatywy.

  5. Mariusz Herma pisze:

    Karkołomnie nieco mieszać obserwacje rosyjskie z polskimi uzasadnieniami, ale spróbujmy. Mowa o czymś w rodzaju „żywego mainstreamu” – czyli ani to „masywny pop”, ani faktyczna alternatywa. Powiedzmy, że chodzi o publiczność i okoliczności kojarzone z juwenaliami. I tutaj natychmiast trafiamy na absurd, jakim jest headlinerowanie w 2012 roku imprezie juwenaliowej jednej z większych warszawskich uczelni przez formację Big Cyc. Albo Kazika. Albo T.Love. To byli bohaterowie żaków z lat 90. Dlaczego po 15-20 latach studenci wyją pod sceną o tych samych gumach na tych samych instrumentach? I czarnych ciągnikach i marsjańskich napadach? Powinni mieć własne.

    Pytanie oczywiście, czy problemem jest okupacja „juwenaliowej” przestrzeni przez weteranów, czy zwyczajnie brak następców, którzy powinni emerytów ze sceny zepchnąć. Czy może coś jeszcze innego – np. przemiany społeczno-technologiczne uniemożliwiające wytworzenie hymnów pokoleniowych, w związku z czym dziedziczy się je po poprzednich. Trudno powiedzieć. Ale raczej nie ma wątpliwości, że gdyby kapele wspomnianego pokroju wielkodusznie przestały pozorować swoją wieczną akademickość, naturalne ssanie musiałoby tych i owych wprowadzić w jupitery. Chyba. U nas nie jest z tym zupełnie źle, na wspomnianej imprezie przed Big Cyc grał donGuralesko, Marika i Zabili mi Żółwia :-) Ale może na Wschodzie nie ma nawet i tego.

    Co do wirtualnych hype’ów, to niestety żartobliwa anegdotka o tym, że polskie niezal-środowisko składa się z tych samych 300 osób lajkujących siebie nawzajem i wymieniających pod klubowymi scenami dla wyrobienia minimalnej frekwencji wydaje coraz mniej śmieszna, a coraz bardziej prawdziwa.

Dodaj komentarz