Odwrót robotów (Kiosk 2/2013)

Nardwuar & Questlove

Nardwuar okazał się pierwszym dziennikarzem, który zaimponował Kendrickowi Lamarowi. Za największy wyczyn w jego wywiadowczej karierze wypada jednak uznać opadłą przez trzy kwadranse szczękę Questlove z The Roots. David Bowie zadziwił z kolei pewnego krytyka, osobiście tłumacząc mu swój nowy album w 42 słowach. Grimes zaskoczyła z kolei wadliwość fanów, na którą skarży się po swoim pierwszym dużym cyklu płytowo-koncertowym. Nagła sława wzbudziła niezadowolenie w członkach Staff Benda Bilili, którzy w rezultacie się rozpadli.

Okrutnie spóźniony, lecz chyba najlepszy tekst inspirowany Reynoldsową „Retromanią” popełnił The Point Mag. W ramach walki z upływem czasu Joe Muggs próbował bronić kondycji dubstepu, ale w końcu (czyli w komentarzach) puściły mu nerwy. Mark Fell podważa występowanie pomyłek w muzyce, promuje za to dialog z technologią i naginanie obwodów. Stephen Graham przedstawił ciekawą teorię na temat modnego przekonania o pogarszającej się muzyce (sztuce). Po dekadach dyktatury coraz lepiej ma się burmański punk za to pierwszy kaszmirski girlsband zmuszono do rozpadu. Afrykańskie Glastonbury pomimo trudów politycznych trwa.

Muzykolog Timothy Taylor przy okazji premiery książki „The Sounds of Capitalism” rozmawiał z redakcją Pitchforka o dżinglach i reklamach radiowych. Ten sam serwis przepytał także autora analizy porównawczej dwóch ojców założycieli nowoczesnej krytyki muzycznej. Fragment książki  „Democracy of Sound: Music Piracy and the Remaking of American Copyright in the Twentieth Century” o tym, że kradniemy od zawsze, przedrukowuje Salon. Co muzyka ma do kryminałów, tłumaczy jeden z ich twórców. J. Robert Lennon również na własnym przykładzie opisuje podwójne życia literacko-rockowe.

Analizę muzykologiczną raperskiego flow na czterech modelowych przykładach Kanye Westa, Mos Defa, Andre 3000 oraz Eminema warto mieć pod ręką w razie potrzeby obalenia stereotypów. Na fali dyscyplinarek dla Ricka Rossa i Lil’ Wayne’a przyjrzano się trudnej sztuce łączenia hip-hopu ze sponsoringiem, a wizyty tego drugiego w szpitalu przypomniała o roli dragów w rapie. Andrew Nosnitsky tym razem ubolewa nad schyłkiem hiphopowego lo-fi, Complex zwraca uwagę na wcale nie najlepszy skutek uboczny „Illmatic”, za to Ten Typ Mes entuzjastycznie oddał hołd mistrzom postękiwań.

Erykah Badu wspomina J Dillę, Ben Greenman pije za zmarłego Jasona Molinę, a dochodowe pośmiertne życie nieco większych gwiazd od Tupaca po Janis Joplin podliczyło Variety. Brian Eno gawędził z Laurie Anderson, dosyć szczerze o relacjach z Universalem mówił James Blake, a swoje życiowe inspiracje sam streścił Steve Reich. Bartek Chaciński zajął się The Flaming Lips oraz ludźmi niezalu, czyli małymi polskimi wytwórniami, a Daniel Brożek ciszą Michaela Pisaro. Lepiej obejrzeć olśniewający wizualnie ficzer Pitchforka poświęcony Daft Punk, niż słuchać ich nowej płyty, o której rozpisał się wspomniany Reynolds.

Mark Russel w dłuższym artykule (PDF) podsumowuje pokrótce ekspansję zagraniczną koreańskiej popkultury i zestawia ją z eksportem materialnym. W sekcji azjatyckiej także o sygnałach odwrotu od robotów w k-popie, o japońskich netlabelach i tamtejszych echach Loveless”. A także o chowie idoli na przykładzie stajni Johnny’s Entertainment, którą to lekturę warto podeprzeć streszczeniem historii idol-popu. Gwiazdy nie uchroniły japońskiego rynku fonograficznego ani przed zasłużonym kryzysem, ani przed muzycznymi niesnaskami w relacjach z Koreą Południową i Chinami.

Niewesołą dolę kompozytorek opisuje Alex Ross przy okazji muzycznego Pulitzera dla Caroline Shaw, drugiej dopiero kobiety w XXI wieku i bodaj trzeciej w całej historii nagrody (przyznawanej od 1943 roku). Kompozytor Richard Carrick przyjrzał się twórczemu flow, New York Times hossie tanich klasycznych składanek z równie tanimi tytułami, a NPR próbował dociec fenomenu kaszlenia w salach koncertowych – wyjaśnienia szukać jednak należy raczej w pierwszym komentarzu. Dwutygodnik cieszy się wskrzeszaniem dorobku Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia.

Wcale nietrudno wyśrubować karierę na Soundcloudzie, podobnie jak przetrwać 12 miesięcy bez wieczornego streamingu. Lindsay Zoladz wspominała fake’i wczesnego p2p, a po przeczekaniu zawieruchy wróciła też na łamy Emily White, ta od „nigdy nie posiadałam muzyki”. Billboard streścił panel o odkrywaniu 2.0 z nowojorskiej EMP Pop Conference, a Sidewinder porównał, jakie narzędzia dla artystów posiadają lub szykują poszczególne serwisy streamingowe. Ich druga generacja ma być zresztą zespolona z okołomuzycznym biznesem koncertowo-gadżetowym.

W Stanach handel używanymi mp3 okazał się jednak nielegalny, chyba że sprzedamy pliki… razem z dyskiem. Rozwija się za to giełda tantiemowa i zarobkowe kowerowanie na YouTube. Według dwóch nowych badań płytom piractwo nie szkodzi. Gdy Google startuje z własnym streamingiem, Spotify dowodzi, że wcale nie kanibalizuje sprzedaży CD, a Shazam chwali się generowaniem 300 mln dolarów rocznie w ściągniętych mp3 (7% globalnego rynku!). Hypebot zaproponował zerwać z indie w pierwotnym znaczeniu tego terminu, a MySpace znów nawaliło, czas więc pochować je na cmentarzysku startupów muzycznych. Nowe Idzie od Morza nakręciło branżowe dyskusje o organizowaniu koncertów i wydawaniu płyt.

Zaskakująco precyzyjną mapę muzyki wygenerował anonimowy algorytm. Naukowcy dowiedli w sposób obiektywny, że trudnej muzyki trzeba się uczyć, żeby móc ją docenić. A słuchać w ogóle warto, bo znowu poprawia osiągi fizyczne, czerpana synchronicznie przez całą drużynę poprawia skuteczność piłkarzy, zaś wykonywana na żywo służy wcześniakom. O wychowywaniu dzieci pośród dźwięków Jarek Szubrych rozmawiał z Asi Miną. Przed koncertem można przejrzeć akademicką analizę mosh pitów, a na sam występ zabrać odrobinę acetylocysteiny, bo podobno ratuje słuch nawet w sytuacjach skrajnych.

Słuchacze radiowej Dwójki wybrali najlepsze polskie płyty jazzowe, Guardian pięć najlepszych dokumentów hiphopowych, a Beatport tyle samo house’owych. Spin wytypował 40 filmowych ścieżek dźwiękowych, które jakoby zmieniły alternatywę. Factmag sugeruje 15 najlepszych płyt techno, których raczej nie znamy (komentujący oczywiście znają), a wokalista Mazes 10 przykazań, których powinna dotrzymać każda szanująca się indiekapela. Dosyć zabawnie wygląda lista 19 niepotrzebnie spisanych tekstów.

Zakończyła się nowomuzyczna seria H∆SHTAG$ Red Bull Music Academy. Na pociechę – interesujący TED o pomyłkach w jazzie oraz fantastyczna animowana historia muzyki. Flying Lotus nagrał muzykę do krótkometrażówki o Afro-Amerykanach z rodeo, Imogen Heap zagrała tańcem, a na OtwARTej Scenie wystąpili już m.in. Tres.B, Soniamiki, Skubas i Drekoty. Sunn O))) wystawili dyskografię na Bandcampie, tam też do posłuchania album mamy Nicka Drake’a z lat 50. (ależ podobni!). Do posłuchania także mix wszystkich sampli z „Madvillainy” oraz yeah zebrane Jamesa Hetfielda.

Perkusista Black Keys przeżył poważne twitterowe zderzenie z mafią Justina Biebera, która podobno jest modelowym neoplemieniem. (A właśnie, fascynująco śledzić Twitter z kosmosu). Vampire Weekend oberwało się za spalenie starego Saaba (wkurzyli tym poprzedniego właściciela), a w Wielkiej Brytanii karzą odebraniem prawa jazdy za prowadzenie pod wpływem drum’n’bassu. Chubby Checker pozwał noszącą jego imię aplikację do mierzenia długości chubby’ego. Prawie zadławiłem też przy kozim remake’u Taylor Swift.

Skonstruowano drone przeznaczony do dostarczania piwa uczestnikom festiwali oraz słuchawki, które odgadują nastrój i dobierają odpowiednią muzykę. Ktoś kolekcjonuje nieudane promofoty didżejek – jest też tumblr ze smutnymi didżejami – a ktoś inny przedstawia współczesne piosenki jako siedmiocalowe retrosingle, przyłapuje koty na wzmacniaczach, gwiazdy rocka wkleja w „Gwiezdne Wojny” albo gwiazdy komiksów do słynnych okładek. Na koniec polecam zaś najpierw rozmowę, a potem ewentualnie artykuł o człowieku, który kolekcjonuje tylko i wyłącznie pierwsze tłoczenia „Białego Albumu”.

Calvin rodem z Hitchcocka.

.

Fine.




8 komentarzy

  1. Kamil pisze:

    Dobry artykuł z Waynem. Ja nie wiedziałem, że oni takie rzeczy ćpają. Pomysłowi trzeba im oddać.

    E, czyżbyś miał coś do nowego Daft Punka? Przecież to naprawdę dobra rzecz. Nie czaję hejtów capów, co raz po łebkach posłuchają i wyrabiają opinię. Tak jakby znali całe lata 70. w małym paluszku.

  2. Kamil pisze:

    Nardwuar niszczy. W ogóle reakcje Lamara bezcenne. Btw – on jest taki smooth motherfucker, że szok. On gada jak rapuje – bezbłędnie. A to jak wiemy nie do końca to samo, pomimo podobieństw :P

  3. Mariusz Herma pisze:

    Też odłożyłbym DP po pierwszym przesłuchaniu, gdyby nie znana nazwa przy tytule (która to już taka płyta w tym roku?). I nie chodzi o styl – choć ogólny brak entuzjazmu sugerowałby, że na kolejny revival disco chwilowo nie ma co liczyć – tylko umiarkowaną jakość tego materiału. Ciekawy za to jest ich radykalny odwrót od komputera. Akurat oni!

    Lamar ma w wywiadach podobną ekspresję do… Janelle Monae. A był o tyle był zdziwiony, że z Nadwuarem nie miał najwyraźniej jeszcze do czynienia. Questlove był zdziwiony jeszcze bardziej, bo kilka lat temu już się widzieli i wydawało mu się, że gotowy jest na wszystko. Nie był :-)

  4. Kamil pisze:

    No nie jest to rzecz na maxy, co jak niektórzy sypnęli, ale wpadanie z jednej skrajności w drugą też nie ma sensu. Materiał jest trochę nierówny, ale w większości ma świetny vibe. Dzięki temu przyjemnie wchodzi, a i standard produkcyjny bardzo wysoki.

    Nardwuar to w ogóle jest jakiś z kosmosu. Nikt takiego riserczu nie robi chyba, jak on. Ktoś się śmiał, że on do hip hopowej policji należy. Lamar ewidentnie nie miał z nim styczności, bo co chwilę jeszcze zaskakiwany. Właśnie patrzę na wywiad z Questlovem i już na samym początku koleś go zaskakuje (gdy ten się zastrzegał tekstami typu, że jacko wróci ze świata umarłych itd. hehe). Reakcja muzyka jest niesamowita.

  5. Kamil pisze:

    Racja. Dawno w sumie nie spotkałem się z takim masowym rozczarowaniem w kwestii tak bardzo oczekiwanej płyty. Trzeba jednak przyznać, że promocję Daft Punk wykonał bardzo dobrą. Tak czy siak – nieważne jak się mówi, ważne, że się mówi.

    Za to Kanye West przebił chłopaków w promocji, wpadając na ciekawy sposób zademonstrowania swojego nowego singla. Dodać trzeba, że jego najbardziej agresywnego w karierze. Najlepszy narcyz muzyki znowu przemówił :)

  6. Mariusz Herma pisze:

    W pierwszym odruchu pomyślałem, że masz na myśli niedawne zderzenie ze znakiem :-)

    Zabawne to wyświetlanie własnej twarzy w kilkudziesięciu miastach świata w kontekście niedawnej tyrady pt. „I ain’t no celebrity”.

  7. Kamil pisze:

    To od dawna jest człowiek sprzeczności, i to chyba w nim najbardziej fascynuje i bawi. Zresztą sam popełniłeś tekst 3 lata temu, gdzie ładnie to wszystko wyłuszczyłeś.

Dodaj komentarz