Family Atlantica – Family Atlantica

Family Atlantica - Family AtlanticaFamily Atlantica – Family Atlantica (Soundway)

Ocena 4/6

Oficjalne dane wydają się kłamać w dwójnasób. Ściemą numer jeden jawi się twierdzenie, jakoby płytę tę nagrywano głównie na obrzeżach Londynu, a nie w jakiejś kubańskiej, ewentualnie wschodnioafrykańskiej wiosce. Family Atlantica brzmi na wskroś nieeuropejsko, dlatego informacja ta pachnie podobnie genialnym kitem, co pachnące Etiopią nowojorskie klasyki Mulatu Astatke. Który skądinąd w jednym z dwudziestu tutejszych utworów.

Jeśli chodzi o gości, to na żart drugi zakrawa bajeczna różnorodność zgromadzonych tu instrumentalistów oraz ich pochodzenia. Trzon grupy tworzą znany z The Heliocentrics i nieprawdopodobnie wszechstronny wykonawczo Jack Yglesias oraz wokalistka Luzmira Zerpa, z urodzenia Wenezuelka, z wyboru żona Jacka, z postawy scenicznej charyzmatyczka. Tria domyka perkusista Kwame Crentsil pochodzenia nigeryjsko-ghańskiego. Wspomagają ich przybysze z Kuby, Senegalu, no i wspomniany Etiopczyk. W rezultacie słychać tutaj około trzydziestu muzyków – jest nawet oddzielna osoba odpowiadająca za „krzyki” – a przy tym obsługę aż trzydziestu różnych sprzętów książeczka przypisuje samemu tylko Yglesiasowi, począwszy od tamburynu, a na po butelce wody kończąc. W geście bezsilności serwis Allmusic zaszufladkował ten kocioł jako International, ale pewnie słusznie zrobił. Tyle że cała ta zgraja brzmi znowu jak z sąsiedzi z jednej wioski, a nie zlot okołorównikowy.

Starają się muzycznie podążać za śpiewem Zerpy, która snuje dramatyczną opowieść o przymusowej wędrówce czarnych ludów z Afryki przez Wielką Brytanię do Ameryki, podczas której coraz bardziej stawali się własnością. Stąd też priorytety muzyczne odbijają się na przemian od rytmu i melodii, afro-jazz przetykają latynoskie lamenty, pomiędzy tą parą rodzicieli pałętają się tyleż trudne do policzenia co spętania etykietkami wtręty solowe, improwizacje, przytrzymania nastroju. Bywają fascynujące, bywają jednak i przydługie. Do poziomu poprzedniego głośnego bratania się Ameryki Łacińskiej z Afryką (tyle że zachodnią), jakim był fenomenalny Afrocubism, rodzinie transatlantyckiej brakuje właśnie wyczucia, kiedy sam trans nie wystarcza. Bo gdyby skrócić płytę z godziny zegarowej do lekcyjnej, zapewniłaby sobie miejsce w peryferyjnej czołówce roku. Ale tu wkrada się już chłodna północna kalkulacja. Wyluzowani jeszcze sobie te dłużyzny zapętlą. Na początek można spróbować wdzięcznie zatytułowanego „Cumbacutiri

.

Fine.




Dodaj komentarz