Matt Clark kieruje bardziej już globalną niż belgijską organizacją Jeunesses Musicales International. Reklamuje się ona jako „największa młodzieżowa organizacja pozarządowa na świecie”, która od 1945 roku wspiera „rozwój młodych twórców poprzez muzykę wbrew wszelkim barierom”. Od niedawna również w Polsce.
Do najmłodszych inicjatyw JMI należy konkurs Fair Play. Gromadzi on wykonawców piętnujących korupcję czy nadużycia lokalnej władzy we wszelkich zakątkach globu. W ostatniej edycji Fair Play wzięło udział 75 wykonawców z 35 państw świata. „Wygrała” reklamowana już tutaj Youssra El Hawary ze ślicznym „El Soor”, którego przesłanie tylko aktualizują aktualne egipskie turbulencje. Srebro poszło do Indonezyjczyków apelujących o solidarność pokoleniową, a brąz do rapujących z Konga o przedkładaniu interesów korporacji międzynarodowych ponad prawa obywateli.
Wywiad z Clarkiem jest drugim – po rozmowie z pakistańską Beygairat Brigade – uzupełnieniem artykułu o protest songach, w którym zmieściło się ledwie kilka zdań naszej rozmowy.
*
Gdzie muzyki zaangażowanej gra się obecnie najwięcej?
Matt Clark: Z artystów takich zawsze słynęła Ameryka Łacińska, Afryka czy Karaiby. Nie znaczy to jednak, że gdzie indziej brakuje muzycznych aktywistów. Przed wybuchem Wiosny Arabskiej niewiele słyszeliśmy o zaangażowanych wykonawcach z krajów muzułmańskich. Obecnie działa szereg dedykowanych im portali – takich jak chociażby Mideasttunes.com – które wyrosły na gruncie wstrząsów politycznych oraz uwagi, jaką nagle obdarzono tamtejszych artystów. Ci jednak propagowali swoje idee na długo przedtem. We wszystkich regionach świata znajdziesz wykonawców, którzy reprezentują potrzebę zmiany, a ewentualne skoki aktywności zależą głównie od aktualnego klimatu politycznego. Muzycy jak soczewka skupiają poglądy opinii publicznej. Są jej głosem i w jej imieniu zwracają uwagę na problemy, z którymi dane społeczeństwo zmaga się na co dzień.
A tematy? Któreś powracają częściej niż inne?
W tej chwili coraz więcej osób na świecie ma poczucie globalnej niesprawiedliwości, której winny jest wadliwy system finansowy. I ta właśnie kwestia przewija się – i prawdopodobnie będzie przewijać jeszcze częściej – w muzyce z różnych kontynentów. Generalnie jednak muzycy wszelkiego pochodzenia zwykli być protagonistami ruchów walczących o wolność słowa oraz prawa człowieka. Często ruchów awangardowych. O podejmowanych przez nich kwestiach często więc decyduje to, jak owe wartości mają się w danym kraju. Muzyka jako uniwersalny język potrafi też otwierać młodych – a czasem i starszych – na szeroko rozumianą inność. Budować mosty tam, gdzie dotychczas żadnych nie było.
Czy prócz postulatów muzyków tych coś jeszcze łączy? Podobne pochodzenie? Upodobania muzyczne?
Nie wydaje mi się. Pewni artyści głoszą swoje poglądy przy pomocy mikrofonu, inni skrzypiec. Do Turków protestujących w parku Gezi dołączyła orkiestra filharmoniczna. Trudno podejrzewać, by większość jej członków wywodziła się ze środowisk dotkniętych biedą. W uboższych krajach dostęp do instrumentów i przyzwoitej edukacji muzycznej bywa ograniczony. To sprawia, że młodzi naturalnie garną się ku hip-hopowi czy reggae, bo gatunki te łatwo produkować na komputerze. No i są szczególnie popularne wśród ich rówieśników. Styl muzyczny to jednak zaledwie rama dla przekazu. Nieważne, jaki instrument trzymasz w ręce, przy pomocy muzyki zawsze możesz wyrazić swoje przemyślenia i najgłębsze emocje.
Co nierzadko wymaga sporej odwagi.
Wystawić się na widok publiczny i głośno głosić swoje przekonania, pomimo że może to ściągnąć niebezpieczeństwo na ciebie i twoją rodzinę – to bez wątpienia wymaga oddania i pewności. Tyle że wielu muzyków uznaje to za swój obowiązek. Jako osoby publiczne czują się winne przynajmniej próbować wpływać na społeczeństwo. Inni robią to z kolei dla samych siebie. Uwalniają w ten sposób energię, którą generuje nieprzyjazne otoczenie.
Rozmawiałem niedawno z pakistańskim zespołem Beygairat Brigade, którego nowy utwór władze całkowicie zablokowały. Często spotyka się pan z taką cenzurą czy nawet bezpośrednim prześladowaniem muzyków?
Prześladowania takie zdarzają się zdecydowanie częściej, niż ludziom się zwykło wydawać. Tak jak dziennikarzy bierze się na cel za ich artykuły, tak muzyków za ich piosenki. Wystarczy przyjrzeć się krajom, w których nie funkcjonuje wolna prasa. Możesz być pewny, że artyści także będą tam prześladowani. Ogromna różnica między wiekiem minionym a obecnym polega na tym, że mamy internet. Dzięki niemu znacznie łatwiej rozpowszechniać materiał wśród przyjaciół, fanów i sympatyków – nawet jeśli państwowemu radiu nie wolno grać twoich piosenek. Jednak w krajach bez wolności słowa za krytykowanie reżimu wciąż grozi więzienie, a w ekstremalnych przypadkach stryczek. Na szczęście istnieją globalne organizacje pokroju Freemuse, które walczą o prawa takich osób. Sama społeczność muzyków potrafi dziś zmobilizować się w obronie prześladowanych kolegów.
Jak w przypadku Pussy Riot. A co z muzyką zaangażowaną w regionach bogatych, takich jak Unia Europejska, Ameryka Północna czy Japonia?
Protest songów jest w nich relatywnie mniej, ale wciąż mają swoje znaczenie, bo i na „Zachodzie” problemów przecież nie brakuje. I chociaż nie sposób porównywać tamtejsze bolączki ze zbrodniami popełnianymi w krajach rozwijających się, dla lokalnych społeczności mają one swoją wagę. Poza tym nietrudno natrafić dziś na przedstawicieli amerykańskiej klasy średniej, którzy będą rapować w solidarności z egipskimi rewolucjonistami albo belgijską kapelę ubolewającą nad wojną w Mali. Wielu muzyków patrzy dziś na mapę świata i nie widzi żadnych granic.
.
Wiem, że jestem monotematyczny, ale z okazji kryzysu punk przechodzi kolejny renesans. Nawet jeśli nie gra się politycznie, to najczęściej obranie takiego gatunku wynika (choćby po części) z polityki. W Europie przewodzą w tej mierze Hiszpania – label La Vida Es Un Mus, Belgrado (z Polką na wokalu, zresztą) – i Finlandia (tego nie potrafię wytłumaczyć). Amerykański midwest od dłuższego czasu jest kolebką świetnych zespołów – nawet NYC ma od kilku lat fantastyczną scenę (związaną z labelem Toxic State). Dużo świetnego grania idzie z Meksyku – dokładniej z Monterrey. Podobno Brazylia ma dużą scenę, ale nie dotarłem do tego jeszcze.
Skoro nie ma bardziej „antysystemowej” – choćby na poziomie stereotypu – muzyki, i skoro kryzys był awarią czy też nieuniknionym szczeblem w ewolucji „systemu”, to jakżeby inaczej. :-)
Ile w tym renesansie XXI wieku, a ile prostego wskrzeszania wolt przeszłych? Coś więcej niż podmiana kilku rzeczowników?
Dobre pytanie. Na pewno jest dużo odniesień, zżynacze też są jak wszędzie. Ale nadal zdarzają się płyty pokroju „Warm Home” Condominium lub „Philistine” Dry-Rot – zupełnie dziwne, nieprzystające, wyginające konwencję na wszelkie możliwe sposoby.
Noise znakomicie się przyjął u punkowców. Mattin z Hiszpanii to bardzo ciekawy artysta w tym względzie. Dużo pisze, bierze udział w akcjach politycznych, wystawach:
http://www.mattin.org/material.html
Prowadzi też kampanię przeciw prawom autorskim. Grał w znakomitym Billy Bao.
Zapomniałem dodać do powyższych Australię. Rządy prawicowców od bodaj 30 lat nieprzerwanie. Potężna machina cenzury, kontrola importu, etc. I w praktycznie każdym mieście scena niezależna. Tutaj rządzą Brisbane i Sydney.
Ciekawe. Co trzeba, posprawdzam, dzięki.
„Zapomniałem dodać do powyższych Australię. Rządy prawicowców od bodaj 30 lat nieprzerwanie. Potężna machina cenzury, kontrola importu, etc. I w praktycznie każdym mieście scena niezależna. Tutaj rządzą Brisbane i Sydney.”
W Australii od 2007 r. rządzi Partia Pracy (a jest to partia lewicowa, a nie prawicowa). W sumie tą z cenzurą to racja, ale rozwiązania przypominają te co mają być wprowadzone w UK (idea w sumie dobra, bo z ograniczeń można zrezygnować, ale wykonanie już nie). Nie wiem o co chodzi z tą kontrolą importu.
A osobiście nie widzę, aby uważać Pussy Riot za szczególnie uciskane. Ja tam nie wchodzę do czyjejś chałupy i nie robię cyrku. Czemu zakłócanie spokoju na uniwersycie wykładu establishmentowego naukowca jest złe, a tamto jest dobre?
O, machnąłem się z okazji rządu w OZ. Jednak ich cenzura przypomina bardziej Niemcy – czasami premiery muzyki, filmów i gier opóźnia się o kilka miesięcy i wydaje w wersji mocno okrojonej. Dlatego kwitnie import z USA (o tym imporcie mówiłem), po znacznie wyższych cenach. Zabawnie to później wygląda, nawet przy dystrybucji cyfrowej (np. Steam) – Australijczycy często na forach proszą ludzi z innych krajów o kupno klucza by nie mieć tzw. „low violence version” gry. Tutaj znów objawia się siła muzyki niezależnej, która wszystko powyższe po prostu szerokim łukiem omija.
@Marcin – o Pussy Riot wspomniałem w kontekście solidaryzowania się (globalnego) środowiska muzycznego, nie zbrodni i kary. Chociaż do łagru trafiły raczej za przesłanie owego cyrku („przegoń Putina”) niż samo jego urządzenie.