Lou Reed

Lou Reed (Chad Batka for The New York Times)

foto: Chad Batka for The New York Times
.
Kilka wyrywków:

O muzyce, o kulturze popularnej wie wszystko. Dysponuje naprawdę szeroką paletą barw.

Są tu momenty nadzwyczajnego piękna, ale i sporo starych dyrdymałów. Ale ten facet jest naprawdę, naprawdę, naprawdę utalentowany. I naprawdę stara się podnieść poprzeczkę. Nikt nawet nie zbliża się do tego, co robi. To rzeczy z innej planety.

Ludzie mówią o tej muzyce, że jest minimalistyczna. Jasne, jest minimalistyczna. Ale są też fragmenty maksymalistyczne. (…) Włożono w nią olbrzymią pracę. Każdy utwór przypomina film. W zasadzie cały album jest niczym film lub powieść, każdy utwór przechodzi gładko w kolejny. To nie są oddzielne ścieżki rozrzucone po wysepkach, każda osobno.

Często docierasz do jakiejś monotonnej partii, ale nagle – „BAP! BAP! BAP! BAP!” – wszystko to się rozwala i już jesteś gdzieś indziej, przy czymś absolutnie niesamowitym. Architektura, struktura – ten gość jest naprawdę bystry. I ciągle wyprowadza cię z równowagi.

Nie potrafię pojąć, dlaczego to zrobił. To jak pierdzenie. Kolejna prowokacja – ejże, spróbuj to polubić. Perwersja.

Niektórzy powiedzą, że na siłę komplikuje. Ale wcale nie komplikuje aż tak bardzo. Zwyczajnie chce zachować pewną wiarygodność mimo popularności. I jak sądzę, obawia się, że ludzie pomyślą, iż stał się jednym z nich – dlatego też usilnie stara się pokazać, że wcale tak się nie stało.

Bez wątpienia rozumie, że wszystkie style muzyczne są takie same, że gdzieś w głębi ich serca biją wspólnym rytmem. To wszystko jedno gówno, jedna muzyka, i to właśnie czyni go wielkim. Jeśli lubisz  b r z m i e n i e, posłuchaj tego, co ci proponuje. Majestatyczne i inspirujące.
.

Lou Reed o kimś innym.

.

Fine.




3 komentarze

  1. fripper pisze:

    Mogę śmiało powiedzieć, że Lou Reed był jednym z najważniejszych artystów dla mnie w ogóle – był jednym z tych, których słuchanie miało charakter, jak to się mówi, formacyjny. Nawet pisałem o nim pracę semestralną z literatury na studiach.

    Lou trochę nadaje się do tego, o czym pisałeś przy okazji „Igraszek” (swoją droga, piękny post – ostatnio jak piszesz o filmach to wychodzą perełki – częściej proszę). Wspominałeś tam Bowiego, ale granie z przyzwyczajeniami odbiorców, w ramach „muzyki popularnej” pasuje też do Frippa (który otwarcie mówił, że nie znosi „fanów King Crimson”), ale przede wszystkim chyba do Reeda. Trudno zaleźć drugiego rockowego artystę, który tak często i tak ostentacyjnie pokazywał swoim fanom środkowy palec. Czasami, jak na koncertówce „Take No Prisoners”, robił to dosłownie, ze sceny. Kiedy okrzepł jako ojciec chrzestny punka, zaczął nagrywać z muzykami Yes (pierwsza solowa płyta)i poszedł w stronę rock opery („Berlin”). Potem „Metal Machine Music”, a gdy już zaczęto go uważać za starego mistrza, to wyskoczył z audio-teatrem („The Raven”), płytami ambientowymi i „Lulu”. Uwielbiał zresztą wkurzać fanów nie tylko swoich, ale i innych wykonawców, z którymi współpracował (John Zorn, Metallica).

    Bywał też mistrzem kameralnych, intymnych i bardzo poruszających utworów, czego ciągle nie chcieli dostrzec niektórzy dziennikarze, uparcie widzący w nim jedynie „Rock’n’Roll Animal”. „Magic & Loss”, płyta o umieraniu, jest tego koronnym (i wybitnym) dowodem.

    No i dzięki niemu poznałem Antony’ego

  2. Mariusz Herma pisze:

    Może podzielisz się tym zaliczeniem?

    Rozważałem wrzucenie dla ilustracji Antony’ego z „Ravena” – i dla mnie go tam odkrył. Ale wybrałem Boyle, bo jej spotkanie z Reedem świetnie ilustruje przewrotność, o której piszesz.

  3. fripper pisze:

    Nie mogę się podzielić, bo pisałem jeszcze w czasach przed posiadaniem komputera. Było więc ręcznie (długopis) i w jednym egzemplarzu:)

    Jeszcze jedna rzecz. Reeda często oskarżano o pozerstwo, zwłaszcza kiedy był agresywny w stosunku do dziennikarzy, co stało się niemal legendarne. Owszem, pewnie coś w tym było i miał z tego sporo zabawy, ale chyba chodziło głównie o to, że zbyt łatwo go szufladkowali. Naprawdę sporo wywiadów z nim przeczytałem. Wynika z nich, że bardzo przeżywał to niezauważenie lirycznej strony jego twórczości. Jak sam mówił, dzika anarchia i awangarda były tylko jedną twarzą The Velvet Underground, bo był to też zespół od ładnych, lirycznych popowych popowych piosenek.
    Dobrze to widać po tym, jak ciepło potraktował Piotra Kaczkowskiego.
    http://www.youtube.com/watch?v=Uy8IX4HOKsU

    Oczywiście, gdyby zauważano tylko jego poetycką wrażliwość, byłby równie wściekły:)

    Tak na marginesie, zawsze podobał mi się jego związek z Laurie Anderson. Byli chyba taką moją ulubioną artystyczną parą. Lubiłem śledzić jak wpływają na siebie nawzajem (muzycznie i nie tylko), jak opowiadają o sobie w wywiadach, a jednocześnie jak każde z nich zachowało silną osobistą i artystyczną autonomię.

Dodaj komentarz