Dlaczego wypasiony wykres muzyczny Google jest kompletnie bezużyteczny

Google - Music Timeline

Kilka osób zaatakowało mnie dziś linkami do historii muzyki według Google, czyli ślicznego, interaktywnego wykresu, który na pierwszy rzut oka wydaje się odzwierciedlać popularność gatunków muzycznych na przestrzeni czasu i którym też sporo się weekend bawiłem. Bo poszczególne style można rozwijać w indywidualne grafiki z podziałem na podgatunki czy nawet pojedynczych wykonawców. I dzięki temu dowiedzieć się, że 60s rock to zasadniczo Beatlesi, za to jazz umarł u zarania tejże dekady.

Historyczna forma skłania też do szerszych refleksji. Chociażby, że:

Ostatnie lata nie przynoszą dominacji żadnego z gatunków muzycznych; raczej zrównoważony rozwój wszystkich. Może to mieć  związek z tym, że żyjąc dziś, nie wiemy, jak nazwać dominujący w danej chwili gatunek – będziemy wiedzieli dopiero wtedy, jak coś się zmieni.
.

Co napisał jeden z atakujących, który skądinąd już cztery lata temu przewidywał tutaj dekomercjalizację muzyki (nic dziwnego, pracuje w konsultingu). I może kryje się w tych obserwacjach sporo prawdy. A jednak powstrzymałbym się przed wyciąganiem jakichkolwiek ogólnych wniosków na podstawie tej jednej wizualizacji przynajmniej z trzech powodów:

1. Źródło danych. Wykres opiera się na statystykach użytkowników Google Play. Czyli bardzo, bardzo, bardzo specyficznym wycinku słuchaczy. Głównie biali mężczyźni z bogatych krajów w wieku 20-35 lat? Strzelam. Reprezentuje w każdym razie gusta niezwykle zawężonej grupy – grupy docelowej pewnej zachodniej korporacji internetowej. W rezultacie pasek Country, potęga amerykańskiej popkultury, ledwo widać na wykresie. R&B/Soul sromotnie przegrywa z Metalem. A Hip-Hop… z Alternatywą/Indie. LOL.

2. Znaczenie danych. Wykres nijak ma się do czasów współczesnych artystom. Pokazuje wyłącznie dzisiejsze spojrzenie (preferencje) na wczorajszą muzykę. Brakuje więc postaci, które w latach 50. czy 60. zajmowałyby połowę krajobrazu. I w porządku, gdyby nie jeden detal. Google nie zczytało faktycznych odsłuchów swoich użytkowników – jak robi to Last.fm – lecz zasoby ich bibliotek. Repetowane po stokroć dziennie „Get Lucky” warte jest zatem tyle samo, co ściągnięty pod wrażeniem filmu, ale nigdy nie wysłuchany soundtrack do „Moon”. Fikcja.

3. Definicje gatunków. Mimo że David Bowie, The Cure i Coldplay zaliczają się do Popu, to „Pop” U2 wraz z późnymi bestsellerami zespołu wciąż zasilają szeregi Alternatywy, płomień Metaluna przełomie wieków podtrzymywało między innymi Evanescence. Pominięto za to poważkę. Google nie mogło się zdecydować, czy patrzeć na datę skomponowania, czy nagrania, dlatego zupełnie z kompozytorów zrezygnowało. Jak przyznał wspomniany konsultingowiec: „Widzisz taką strukturę, jaką sobie zdefiniujesz”.

Co uwzględniwszy warto sobie oczywiście poklikać. Bo rzecz ślicznie zrobiona i prowokuje – jak widać – do myślenia i dyskutowania. A mnie cieszy, że tego rodzaju wynalazki to dopiero początek gierek z „big data”.

.

Fine.




Dodaj komentarz