Wszyscy będziemy audiofilami

Zamiast wieży

Wykładowca University of Southern California żalił mi się, że studentów (muzyki!) z roku na rok coraz mniej obchodzi jakość dźwięku. Właściciel dużego salonu audio w Poznaniu przyznał, że w ostatniej dekadzie sprzęt audio przegrywał wojnę z zestawami kina domowego. Mało optymistyczne rezultaty przyniósł rekonesans sprzętowy w jednej z licealnych burs. A jednak po napisaniu tekstu o audiofilach w XXI wieku skłaniam się do przyznania racji innemu z moich rozmówców: „złota era dźwięku” wcale się nie kończy, lecz być może dopiero zaczyna.

Za tą teorię przemawia prosta obserwacja: po raz pierwszy w dziejach fonografii wygoda słuchania muzyki przestaje wykluczać się z jakością słuchania. W latach 60. dylemat ten symbolizowały winyl (jakość) oraz radyjko tranzystorowe (wygoda, mobilność). W latach 80. odpowiednio wieże i pierwsze walkmany. W zerowych bój ze szlachetną płytą kompaktową toczył iPod. Wkrótce można by mówić o walce FLAC-ów ze streamingiem, tyle że streaming też wkracza w erę bezstratną. Guzikowe słuchawki zastępują przyzwoite nauszniki. Obok laptopów coraz częściej stoją zewnętrzne karty dźwiękowe albo nawet ledwo widoczne tkwią w porcie USB. Smartfony emitują bezprzewodowo dźwięk wyższej jakości, niż masywny segment do odtwarzania CD.

Dobrą nowinę o tej nowej „złotej erze audio” głosi Joseph Riden, audiofil, publicysta i założyciel serwisu iHi-Fi, który obecnie przygotowuje całą książkę poświęconą modernizacji domowego odsłuchu. Jego przesłanie – „więcej i lepiej za mniej” – budzi kontrowersje po obu stronach dźwiękowej barykady. Ortodoksyjni audiofile zarzucają mu zdradę akustycznych ideałów na rzecz domniemanego postępu. Zwykłym słuchaczom wciąż wyda się fundamentalistą zajętym rzeczami, które normalnych ludzi w ogóle nie obchodzą. On sam jest przekonany, że odnalazł złoty środek.

*

Rewolucję cyfrową zwykło się oskarżać o zepsucie muzyki. Pan ma odmienne zdanie?

Joseph Riden: Pomyśl tylko, co daje nam kombinacja dostępnych technologii – internetu, chmury, wi-fi oraz przetworników DAC zamieniających sygnał cyfrowy na analogowy. Za 10 dolarów miesięcznie możesz korzystać z serwisów sieciowych oferujących więcej muzyki jakości HD, niż będziesz w stanie wysłuchać w ciągu całego życia. Twój DAC zamienia pliki w krystalicznie brzmiącą muzykę bez pośrednictwa fizycznego medium, które zajmuje miejsce, może się zgubić, zabrudzić czy uszkodzić. Poprzez sieć wi-fi transmitujesz muzykę na cały dom bez jakiejkolwiek utraty jakości.

Jak na te wynalazki zareagowało środowisko audiofilskie?

Gwałtowne zmiany budzą niepokój. Kiedy twój świat wywraca się do góry nogami, czasem trudno się pozbierać. Wielu miłośników muzyki po prostu zakopało głowę w piasku. Czyli w swoich kolekcjach winylów i płyt kompaktowych. Postanowili pozostać w przeszłości, zanegować nową rzeczywistość. Nie wyobrażają sobie rezygnacji z fizycznych nośników i towarzyszących im barwnych okładek.

Kwestia wolnej decyzji?

Tyle że jednocześnie ciskają niezasłużone oskarżenia w kierunku muzyki cyfrowej. Upierają się, że ich analogi brzmią lepiej. A kiedy w ślepych testach każe im się wybrać źródło lepszego dźwięku, wskazują muzykę cyfrową jako tę wyższej jakości. Coraz większa liczba audiofilów ulega jednak obiektywnym argumentom i stopniowo akceptuje nowe technologie.

A branża audio?

Do niedawna był w szoku. I jak to bywa w czasach chaosu, niektórzy błyskawicznie pięli się do góry, inni upadali. Stare rozwiązania błyskawicznie się zdezaktualizowały, nowe dopiero wypracowywaliśmy i wciąż wypracowujemy. Ale już wiemy, że gdy należycie je zaimplementować, przewyższają tradycyjne technologie pod każdym względem. Są tańsze. Mniejsze. Bardziej mobilne i mniej energochłonne. I oczywiście lepiej brzmią.

Z tym ostatnim nie zgodzą się wspomniani miłośnicy winylu.

Muzykę masteruje się obecnie w 24-bitowej cyfrze. Im bliżej tego źródła, tym lepsza jakość dźwięku. Dlatego każde odejście od tej pierwotnej jakości – niby dla głębszych doznań – wydaje mi się formą masochizmu. Playback cyfrowy brzmi znacznie lepiej niż jakiekolwiek z dotychczasowych technologii odtwarzania muzyki nagrywanej. Pliki bezstratne wysokiej rozdzielczości, właśnie 24-bitowej, zajmują oczywiście sporo miejsca. Ale przestrzeń dyskowa przestaje być dziś problemem. Ważne tylko, by konsumenci – a w szczególności audiofile – nauczyli się odróżniać produkty jakościowe od lichych. I nie chodzi o cenę. Przekonanie, że wspaniałe brzmienie gwarantują wyłącznie kosztowne komponenty, jest dziś zupełnie fałszywe.

Cena sprzętu odrywa się od jakości?

Producenci i sprzedawcy usiłują odzyskać przychody utracone wskutek kryzysu gospodarczego, rewolucji cyfrowej i konkurencji kina domowego. Dlatego hajpują sprzętowe błyskotki i stosują sprawdzoną metodę – wysokie ceny. Kasują absurdalne kwoty nieadekwatne do jakości sprzętu. Trzeba uważać na takie pułapki. Bo inni oferują w tym czasie niebywałą jakość za niebywale niskie ceny. Żyjemy w złotej erze audio, wspaniałe brzmienie jest dla każdego, a nie tylko dla najzamożniejszych pięciu procent społeczeństwa.

Dla każdego, czyli za ile?

Zamiast konglomeratu masywnych i kosztownych segmentów możemy dziś kupić parę głośników z wbudowanym zasilaniem, wzmacniaczem i przetwornikiem DAC. Podłącza się je pojedynczym kablem do komputera albo odbiornika wi-fi i gotowe. Za 250 dolarów kupisz zestaw, który zgarnia na targach szeregi nagród i zadziwia nawet audiofilów-weteranów. Zupełnie wystarczy do nagłośnienia średniej wielkości pomieszczenia, powiedzmy 15 m2. Po wydaniu tysiąca dolarów możesz nazwać się audiofilem.

Starzy producenci audio też zaczynają się zresztą dostosowywać się do nowych warunków. I z jednej strony uwzględniają w kalkulacjach tzw. normalnych konsumentów. A z drugiej otwierają na nowe technologie, konkurując o młodszego klienta z nowymi przedsiębiorstwami.

Widziałem niedawno kampanię na Kickstarterze, w której high-endowy producent oferował relatywnie tani DAC wciśnięty w paluch USB. Zebrali 10 razy więcej funduszy, niż chcieli.

Dokładnie o tym mówię – przesunięcie ku bardziej rozsądnym cenom przy zachowaniu dobrej jakości. Wszelkie tego rodzaju przedsięwzięcia najbardziej pomagają dzieciakom. Bo kiedy posmakują przyzwoitego brzmienia, być może zainteresują się też muzyką, której filarem jest piękny dźwięk. Istnieje brytyjska firma AMR, które produkuje masywne i kosztowne komponenty audio. Ostatnio część swojego know-how przekazali spółce-córce o nazwie iFi. I ta oferuje wciąż jakościowe, ale znacznie tańsze produkty.

A jeśli ktoś od krystalicznej czystości woli ciepłe brzmienie analogu?

To specjalne urządzenie je dla niego ociepli. Będzie równie miękkie i płynne, jak z winylu. Sam sprzedałem niedawno swój okazały zestaw lampowy za kilka tysięcy dolarów. I za znacznie niższą cenę kupiłem system przystosowany do słuchania muzyki cyfrowej z biblioteką plików bezstratnych na dedykowanym serwerze. Spadku jakości w stosunku do poprzedniego sprzętu nie odnotowałem. Pozbyłem się za to mnóstwa kabli, bo dźwięk rozchodzi się po moim salonie bezprzewodowo.

To pewnie dosyć radykalna decyzja dla starszych słuchaczy. Ale młodsi pewnie podchwycą takie rozwiązania niejako naturalnie?

Młodsi też mają swoje przyzwyczajenia. Większość przyssała się do wielkiego cycka o nazwie Apple, które nauczyło ich płacić po dolarze za każdą piosenkę. Ale powoli dociera do nich, że za równowartość dziesięciu ściągnięć mogą dostać miesiąc nieograniczonego słuchania w jakości 320 kbps. Czyli wciąż stratnej, ale i tak o niebo lepszej od tego, co przez lata ściągali. Zresztą 16-bitowy streaming jakości CD już dostępny jest przynajmniej w jednym serwisie i powoli będzie się stawał standardem. Nawet towarzystwo iPodowe, które przez lata poświęcało jakość, a stawiało na ilość, będzie mogło mieć jedno i drugie.

Tylko czy iPodowemu towarzystwu w ogóle na jakości zależy?

Ci młodsi nigdy w życiu nie obcowali z pełnym dźwiękiem i pod wieloma względami bywają bardziej zatwardziali niż oldskulowi audiofile. Przypominają skrępowanych łańcuchami ludzi z jaskini Platona, którzy cienie na ścianach biorą za prawdziwy świat. Ale gdy kogoś takiego konfrontuje się z prawdziwym hi-fi, to nieraz wywraca jego muzyczną pasją – pod warunkiem, że nie zdążył jeszcze uszkodzić sobie słuchu. Bo muzyka odtwarzana wiernie, w sprzyjającym pomieszczeniu, naprawdę zadziwia. Dźwięk kwitnie, rozchodzi się z naturalną płynnością. Czegoś takiego słuchawki przenośne nigdy ci nie dadzą. Nawet skompresowane pliki brzmią znacznie lepiej na parze przyzwoitych głośników. Kiedy młodzi się o tym przekonują, potrafią nawet przewartościować powody, dla których słuchają muzyki.

To znaczy?

Zaczynają sięgać po różne rodzaje muzyki. A nie tylko wykonawców, którzy cieszą się popularnością w ich środowisku. Znaczenie tracą pozamuzyczne asocjacje, a na pierwszy plan wysuwa się zwykła radość ze słuchania muzyki jako takiej.

.

Fine.

.




6 komentarzy

  1. Ostatnio z żoną dyskutowaliśmy nad plusami i minusami czytników e-booków i wyszło na tym, że mimo iż jesteśmy estetycznymi fetyszystami książek to znaleźliśmy więcej plusów na korzyść czytnika. (Była to rozmowa czysto hipotetyczna bo nie posiadamy czytnika i jako zatwardziali papierowi puryści nie planujemy nim zastąpić książki.)
    Jak się jednak okazuje zarówno książki jak i muzyka (czego dowodzi Twoja rozmowa) nie mają do zaoferowania mniej w postaci „kompaktowej/przenośnej/smarfonowej niż w postaci klasycznej.
    Jedynym „rozrywkowym” medium opierającym się miniaturyzacji (co wiąże się to zapewne ze specyfiką percepcji wybranych mediów) wydają się być film/kino/telewizja, które dla zapewnienia dobrej jakości dążą do maksymalizacji sprzętowej (kina domowe, projektory, wielkoformatowe telewizory, kable, konwertery, dekodery etc.) Uciekając w hiperrealność stają się jednak bardziej abstrakcyjne i odrealnione.

  2. Rafi pisze:

    1. Najtańsze głośniki mają niestety kiepskie parametry elektroakustyczne. Para kolumn z głośnikami wiodących firm jak Scanpeak, Peerless czy Seas kosztuje minimum kilka tys. zł. Nie należy jednak traktować ceny jako gwarancji jakości. Wśród produkty oferowane za dziesiątki i setki tys zł też można się natknąć na produkty o marnych parametrach.
    2. Co do reszty wypada przyznać rację. Poza głośnikami i słuchawkami współczesne urządzenia audio mają przeważnie na tyle dobre parametry, że nikt nie jest w stanie ich rozróżnić w ślepych testach. Cena nie gra roli.
    3. Z urządzeniami bezprzewodowymi radzę uważać. Kolega nie tak dawno kupił sobie solidnie wyglądające wokółuszne słuchawki i strasznie szumiały. Ten ewidentny bubel działał prawdopodobnie na zasadzie analogowego radia.

  3. Mariusz Herma pisze:

    Kiedyś przeżyłem dokładnie to samo rozczarowanie słuchawkami bezprzewodowymi. Założyłem raz i nigdy więcej. Ale Riden mówi tylko o przenoszeniu cyfry przez wi-fi, analogowy odcinek muzyka pokonuje już kablami (DAC->głośniki).

    Co do eBooków – ciekawe, że przekonaliście się do nich czysto teoretycznie, bo zwykle opór pokonuje dopiero bezpośrednie obcowanie. Mój przyjaciel odkrył ich przydatność przy okazji usypiania dzieci – nudził się, czekając aż usną, a jednocześnie w ciemności nie mógł czytać. Kindle z delikatnym podświetleniem załatwiło sprawę. Bardziej typowym katalizatorem jest oczywiście transport publiczny i mogę potwierdzić, że w warszawskim metrze widuje 2-3 razy więcej czytników niż rok temu. Ale ratujących świat paćkaniem po ekranach smartfonów też.

  4. pszemcio pisze:

    Czytnik – najlesza chyba i najpraktyczzniejsza rzecz jaką kupiłem w życiu. BTW Mariusz, co ci da wypasione urządzenie które sobie kupisz, dzieki któremu twoje mp3 zabrzmi jak CD, jeśli mastering albumu, który odtwarzasz jest do bani i nie ma tam dynamiki? W tym sensie nie zastapisz winyla nagranego w latach 60/70

  5. Mariusz Herma pisze:

    Dynamika to tylko jeden z parametrów brzmienia. I ściskanie jej ponad miarę dotyczy przecież tylko części muzyki. A w takiej elektronice często skompresowaną chcą ją po prostu artyści – i tu pozostaje nam zaakceptować ich decyzje. Poprawie sprzętu i spychaniu radia na drugi (trzeci) plan powinno zresztą towarzyszyć odchodzenie od bandy.

  6. pszemcio pisze:

    no ja jako „nieekspert” czuje na swoim (bynajmniej nieaudiofilskim ) sprzęcie ogromną różnice w dźwięku generowanym z winyla np. Steely Dan (płyta z czasów analogowych), a z tą samą płytą CD. I wiem że głównie nie przez nośnik sam w sobie, ale przez to jaki był mastering tego CD. Póki mastering nowych płyt (i wznowień) nie będzie dorównywał tamtym standardom, to nie ma o czym mówić. Mam na Cd takie wznowienia (np Different Class – pulp) których po prostu nie da się słuchać i nie chce mi sie wierzyć że tecvhnologia to zmieni, to jest po prostu źle nagrane

Dodaj komentarz