Po przesłuchaniu 51 płyt z jednego kraju w ciągu zaledwie kilku tygodni można poczuć się ekspertem. Mnie ta przyjemność – i piszę to bez ironii – spotkała w związku z plebiscytem na najlepsze płyty 2013 roku organizowanym przez białoruski serwis muzyczny Experty. Oprócz nagrody krajowej redakcja zasięga bowiem opinii za granicą i przy każdej edycji zaprasza do głosowania po jednym przedstawicielu państw ościennych.
Do ciekawych wniosków prowadzi szybka analiza wyników, a konkretnie konfrontacja preferencji grup jurorskich. Najpierw mamy typy redakcji Experty, potem reprezentantów innych lokalnych mediów, wreszcie obcokrajowców. Tylko przy dwóch tytułach selekcjonerzy serwisu spotkali się z nami. Co by sugerowało potężną przepaść pomiędzy tym, co słuchacze danego kraju cenią w swej lokalnej muzyce a tym, co z tegoż kraju mogłoby zainteresować obcych. (Oczywiście w uśrednieniu – moja dziesiątka w połowie zgodziła się z faworytami kolegów z Litwy, Łotwy, Ukrainy i Rosji, a w połowie z ekspertami Experty).
W całej zabawie najbardziej zdziwiła mnie przyjemność. Spodziewałem się udręki przedzierania przez zwały niesłuchalnej muzyki. Okazało się, że poziom białoruskiej muzyki – chyba można generalizować na podstawie tak kompletnej reprezentacji – przypomina Polskę sprzed 3-4 lat. Czyli moment, gdy wystarczająco wydoskonaliliśmy się w naśladowaniu świata i zaczęliśmy w tym globalnym kontekście szukać siebie. Poznałem więc kombinujących i przystępnych zarazem jazzmanów – Esperanza Spalding byłaby dumna – jak i niezwykle ambientującego trębacza; ekstrawagancką i przy tym niebywale melodyjną pieśniarkę (utwór trzeci) i uwspółcześniony folk (utwór trzeci). I mnóstwo zlokalizowanej alternatywy (pierwsze sekundy!).
Zdziwienie przyjemnością świadczy oczywiście wyłącznie o moim własnym stereotypowym myśleniu. No bo jeszcze Rosja, jeszcze kraje bałtyckie. Ale żeby muzyczne poszukiwania prowadzić akurat za granicą białoruską? Sekundę po tej smutnej konstatacji przywaliła mnie kolejna: przecież tak samo o muzyce polskiej muszą myśleć w Niemczech, we Francji, co dopiero w Wielkiej Brytanii i Stanach. Szukać dobrej muzyki w Polsce? (Tłumaczenie: na Białorusi?). Nic dziwnego, że zaglądają do nas tylko zamknięte stylistycznie, ale otwarte geograficznie nisze.
Drugie zdziwienie wynikło z rozłożenia odruchów negatywnych. I też wydaje mi się potencjalnie cenną nauką dla tych ambitnych, którzy wciąż śnią o tzw. przebiciu się na zachód. Największą niechęć słuchania sprowokowały nie kapele typowo juwenaliowe, wieczni buntownicy i romantyczni pieśniarze starszej daty – uwielbiam zresztą pierwszą piosenkę stąd oraz otwarcie tej płyty – ale produkty doskonale amerykopodobne. O ile przy pierwszym zetknięciu z funkowcami z grupy Step Hall byłem pod wrażeniem produkcji, o tyle po kwadransie marzyłem o powrocie do bardziej poczciwych trójakordowych patriotów.
Było jeszcze jedno zdziwienie. Gdzieś w połowie stawki, podczas słuchania uwielbianej chyba na Białorusi natchnionej grupy BosaeSonca, nagle zacząłem rozumieć słowa. Utwór trzynasty.
.
Czy najlepsza (twoim zdaniem) z białoruskich płyt miałaby szansę znaleźć się w pierwszej dziesiątce najlepszych polskich płyt ubiegłego roku?
Dobre pytanie. I niełatwe, bo dla rzetelnej odpowiedzi trzeba by było słuchać obu muzyk na podobnych zasadach. A tu z jednej strony hurt, z drugiej – słuchaniu Białorusinów bliżej jednak do słuchania Amerykanów niż Polaków.
Kiedy spytałem naczelnego Experty, jak tłumaczy tak znaczne rozbieżności głosów białoruskich i zagranicznych, wskazał właśnie na to – obcokrajowcy nie znają wcześniejszego dorobku artystów, ich innych aktywności (bywają np. aktorami), część z nas nie rozumie też tekstów (ja nie rozumiem). Czasem pozamuzyczny wizerunek wykonawcy potrafi decydować o odbiorze muzyki – patrz ostatnio Masłowska.
Co powiedziawszy, wydaje mi się, że jak najbardziej. Tym bardziej że – przynajmniej w opinii wspomnianego naczelnego – ubiegły rok był wyjątkowo kiepski dla białoruskiej muzyki (a wyjątkowo dobry dla polskiej). Mimo tego jedną z tamtejszych płyt – owych trójakordowców – wypatrzyłem na szczycie podsumowania rosyjskiego:
http://volna.afisha.ru/sounds/25-luchshih-russkih-albomov-goda/
A to już znacznie większy rynek.
Bardzo byłbym ciekaw rezultatów podobnego plebiscytu dla muzyki polskiej, szczególnie porównania typów niemieckich ze słowacko-czeskimi i wschodnimi.
To białoruskie folkowanie zbliżone dla mnie było w brzmieniu do jednej z płyt Anny Marii Jopek. Ech…ta słowiańska krew…
Zgadza się, nawet początkowo zwróciłem na to uwagę w tekście, ale poprawiłem, żeby nie sugerować. Szczególnie jopkowe te chórki w refrenach.