Dzisiejszy koncert portugalskiego RED Trio z udziałem dwóch naszych dętych – Gerarda Lebika i Piotra Damasiewicza – w nader przyjaznym wnętrzu Klubu Kultury Saska Kępa zapamiętałbym jako dobry, gdyby nie trzy sceny, które wryły mi się w pamięć najpewniej na amen.
W scenie trzeciej, pod koniec występu, fenomenalny bębniarz Gabriel Ferrandini zawłaszczył sobie kilka minut na wyłączność. Kulminacją jego solówki – a solówki pałkerów jazzowych to rozkosz – była improwizacja na szmatce, gdy ruchami ostrymi Ferrandini wydobywał z talerzy i membran tony miękkie. Sztuka kontrastu.
W scenie drugiej Piotr Damasiewicz otworzył butelkę wody mineralnej i przelał część zawartości do trąbki. Następnie podniósł instrument do mikrofonu i zaczął manipulować cieczą w rurkach i w jamie ustnej, czyli bulgotać. A jako że mieliśmy akurat klimatyczne wyciszenie, wdzięcznie się tymi ambientami wpisał w chwilę.
W scenie pierwszej Gerard Lebik podniósł z podłogi dezodorant i począł hojnie rozpylać zawartość (na zdjęciu prawa ręka schowała się za saksofonem). Oczywiście cały czas grał. Czy chodziło o walory akustyczne spreju? Czy wchodzimy w erę koncertów 4D, wizję i dźwięk uzupełnią zapachy? A może schładzał instrument?
Koncert zapamiętam w każdym razie jako znakomity. Gdyby ktoś chciał nadrobić, to przedwczorajszy popis tego samego kwintetu z Wrocławia można obejrzeć tutaj. Choć dezodorantu na podłodze nie odnotowałem.
.